Za trzy dni, w wigilię wigilii Bożego Narodzenia, najstarszy hiszpański klub piłkarski, Recreativo Huelva, będzie obchodzić jubileusz 125 lat istnienia. Początki futbolu na Półwyspie Iberyjskim sięgają jednak głębiej w przeszłość niż 1889 rok, gdy założono Recreativo. Początki zwykle bywają bolesne; niejednokrotnie też nie są one zaplanowane. Futbol przybył na hiszpańską ziemię zarówno w oparach przypadku, jak i krwi.
Nim sport rodem z Wysp Brytyjskich dotarł do stolicy prowincji Huelva i tam zadomowił się na dobre, pierwsze jego iskry trafiły na północ, do niewielkiego miasteczka Minas de Riotinto. Kopalnie Rzeki Czerwonego Wina. Bez wątpienia rzeczone miasteczko uniknęłoby zamieszania w wielką historię i równie wielką tragedię, gdyby nie kopalnia odkrywkowa, która powstała w tym miejscu już w starożytności. To właśnie wydobywane tam minerały: złoto, srebro, miedź i przede wszystkim żelazo, nadały okalającej je rzece kolor ciemnej, głębokiej czerwieni. Rzeka czerwonego wina? Być może, choć na pierwszy rzut oka przywodzi na myśl raczej rzekę krwi. Widać historia naprawdę uwielbia ironię.
Rzeka krwi
Minas de Riotinto, Andaluzja, rok 1888.
Kubańczycy mają chyba we krwi skłonność do rewolucjonizmu. Maximiliano Torneta romans z anarchistycznymi ideami Piotra Kropotkina kosztował konieczność opuszczenia ojczyzny i udania się na wygnanie do Hiszpanii. Trafił do Minas de Riotinto, gdzie dziesięć lat wcześniej, w 1873 roku, anglosaska kompania wydobywcza wykupiła od rządu kopalnię odkrywkową, dając początek Riotinto Company Limited. Maximiliano zatrudnił się w kopalni pracując przy piecu hutniczym, szybko jednak odkrył, że nie tylko na Kubie nie jest łatwo o sprawiedliwość. Dzień roboczy trwał dwanaście godzin, płace były wręcz psie a o dostęp do opieki medycznej niezwykle ograniczony. Ale to dopiero początek. Minas de Riotinto i pobliska Nerva były jedynymi gminami w Andaluzji, w których pozwalano na korzystanie z metody kalcynacji rudy zwanej przez miejscowych teleras. Słowo to oznaczało okrągłe bułki, przywodzące ludziom na myśl wielkie kopce, usypane na polach, w których wyprażano rudę. Trujące opary unosiły się wysoko zasnuwając niebo gęstym kocem, który czasem dało się zobaczyć nawet w Sewilli. W chwilach, gdy koc zasnuwał niebo ludzie starali się zostawać w domach i szczelnie zamykać drzwi, ale nie wszyscy mogli sobie na to pozwolić. Maximiliano Tornet, którego wszelka niesprawiedliwość przyprawiała o białą gorączkę, zaczął rozprowadzać wśród pracowników kopalni ulotki, na których wypisano postulaty względem kompanii: skrócenie dnia roboczego do dziewięciu godzin, zagwarantowanie opieki medycznej, zaprzestanie korzystania z teleras… W 1886 roku Maximiliano, mający wtedy 30 lat, poślubił ledwie siedemnastoletnią Maríę Loaizę y García, która niebawem urodziła ich pierwsze dziecko. Rok później machina, puszczona w ruch przez Torneta rozpędziła się niepowstrzymanie. 1. lutego czternaście tysięcy osób przystąpiło do strajku. Rozpoczął się Año de los Tiros, Rok Strzałów.
Prowadzony przez Maximiliano Torneta tłum, w którym znajdują się nie tylko pracownicy kopalni ale i mieszkańcy Minas de Riotinto, Nervy, Zalamei la Real oraz innych pobliskich wiosek, zebrał się na Placu Konstytucji u stóp ratusza. Don Augustín Bravo y Joven, gubernator prowincji Huelva, na pierwszą wieść o rozruchach przybył do Minas de Riotinto. Teraz stoi na balkonie, nerwowo gniecie w dłoniach teresianę, wojskową czapkę, i po raz trzeci próbuje skłonić ludzi do odstąpienia od strajku. U jego boku stoi pułkownik Ulpiano Sánchez Echevarría, dowódca dwóch kompanii regimentów generała Pavii z Kadyksu, który został wezwany jako zbrojne wsparcie. Jednak jak na razie demonstracja jest w pełni pokojowa, choć uporczywie nie chce usłuchać próśb o rozejście się. Pułkownik Sánchez Echevarría chce użyć siły, ale gubernator nie zgadza się na taki ruch. W końcu jednak jemu także puszczają nerwy:
– Nie będę rządzić wioską pełną bestii – krzyczy z balkonu. – Mogę rozkazać otworzyć ogień i dobrze wiecie, że są wśród nas wasi bracia.
Gdzieś z tłumu, a może z okna pobliskich domów, nadpływa odpowiedź.
– My także mamy siłę!
Tak jak nie wiadomo kto wykrzyczał te słowa, tak nie wiadomo też kto dał rozkaz do otwarcia ognia. Fakt pozostaje jednak faktem: dwie kompanie regimentów generała Pavii oddają strzały w kierunku tłumu. Wybucha panika. Chwilę później żołnierze wkraczają pomiędzy demonstrantów i robią użytek z bagnetów.
Wśród demonstrantów jest dwudziestosześcioletnia Anacleta Vázquez Díaz. Na Plac Konstytucji przyszła z dwójką swoich dzieci: pięcioletnim Galo i kilkumiesięcznym Jesúsem. Gdy w kierunku tłumu otworzony zostaje ogień Galo pada na ziemię i nie podnosi się. Matka nie wie co stało się z synem: upadł, jest ranny, nie żyje? Próbuje się ku niemu schylić, ale na rękach trzyma małego Jesúsa, którego karmi właśnie piersią. Miną ledwie ułamki sekund nim zbłąkana kula trafi prosto w jego głowę, która rozpryśnie się w czerwonym rozbryzgu krwi padającym na twarz Anaclety. Ta sama kula zagłębia się także w klatce piersiowej kobiety. Anacleta upada ciężko na ciało swojego martwego syna, przez chwilę leży bez ruchu. Potem podnosi się na rękach i próbuje wstać. Być może zdołałaby uciec z placu, zabrać ze sobą Galo, który jeszcze żyje, gdyby nie to, że jej kręgosłup właśnie wygina się konwulsyjnie po tym jak jej plecy przeszywa ostrze bagnetu.
Gdy dobiegała czwarta trzydzieści na Placu Konstytucji nie było już nikogo, prócz
bezskutecznie czekających na pomoc rannych. Ciała – nikt nie wie ile ich było. Ufundowana przez
Riotinto Company Limited gazeta La Provincia podała kuriozalną liczbę piętnastu zabitych…
…”Żadna kobieta ani żadne dziecko nie ucierpiały w najmniejszym stopniu”…
…Inne źródła, w tym dzienniki z Sewilli, Huelvy i Madrytu, pisały o kilkuset zamordowanych –
ciała, nim ktokolwiek zdołał je policzyć, zabrano karawanami jak najszybciej, w kierunku niecki
kopalni. Wrzucono je do dołów ze żwirem i zasypano nim. Nikt nie zauważyłby różnicy pomiędzy
przesączającą się przez żwir strugą stygnącej krwi, w ciemnoczerwoną wodą Rio Tinto, która
zabrała ją ze sobą.
***
Gaucín, Andaluzja, rok 1874.
Niewiarygodne jak przyjemny po dwóch dniach drogi przez góry, w narastającym upale,
może być widok nawet tak zabitej dechami wiochy jak Gaucín. Zwłaszcza po odkryciu, że ktoś
wpadł na genialny pomysł otwarcia tu hotelu, prawdziwego hotelu: takiego z miękkim łóżkiem i
grubymi ścianami utrzymującymi wewnątrz zbawienny chłód. Po dwóch dniach spędzonych w
siodle Hotel Ingles w Gaucín wydaje się kapitanowi rajem na ziemi. Z każdą chwilą narasta w nim
pragnienie pozostania tu, gdzieś pośrodku pustkowia między Marbellą a Jerez, jeszcze przynajmniej
przez kilka dni. Wizja dalszej drogi na południe nie wydaje mu się zachęcająca i
gdyby tylko mógł… Cóż, takie myśli nie pomogą w żaden sposób. Sobotni poranek
wzywa do wyjazdu; jedno szybkie spojrzenie przez okno na nieubłagany żar sączący się powoli z
nieba Andaluzji. Kapitan otwiera wielką, brązową księgę gości leżącą na kontuarze – na jej okładce
srebrne litery tworzą napis H. Ingles, Gaucín, Visitors Book – i bierze do ręki pióro. Zastanawia się
tylko przez chwilę.
„Razem z moimi ludźmi opuściliśmy Huelvę w środę. Po drodze mieliśmy okazję przez
ponad godzinę grać w futbol z robotnikami pracującymi przy kolei. To była jedyna prawdziwa
rozrywka, jaka była nam dana”.
Kapitan odrywa pióro od kartki i przez moment przywołuje obraz ludzi pracujących przy
budowie linii kolejowej z Huelvy do niedawno wykupionej przez Anglików kopalni w Riotinto.
Tamten mecz to tylko przelotne wspomnienie, mimo wszystko jednak przyjemne, tak jak teraz
krótki pobyt w Gaucín. Znów przykłada pióro do kartki i kreśli zamaszysty podpis, głoszący:
Kapitan W.F. Adams. Za kilka godzin odjedzie na południe.
***
Dwóch braci
Latheron, Szkocja, rok 1848.
Historia uwielbia ironię. Gdy na świat przychodzi najstarszy syn anglikańskiego pastora Johna Mackaya i jego żony, Wilhelminy Sutherland, który zostanie zapamiętany jak John Sutherland Mackay, rodzice nie mogą podejrzewać, że ich dziecko osiądzie kiedyś w Andaluzji. Tym bardziej nie przewidują, że w historii zapisze się dzięki futbolowi. Jego przeznaczeniem ma być medycyna i tak właśnie się staje. Dyplom doktora nauk medycznych uzyska w Londynie, potem przeniesie się by pracować na uniwersytecie w Edynburgu. W lipcu 1879 roku obejmie funkcję kierownika departamentu medycznego Riotinto Company Limited, we wrześniu tego samego roku wraz z rodziną przeniesie się do Huelvy.
Pomiędzy rodzeństwem zwykle nie brakuje zarówno rywalizacji, jak i przekory, jednak czasem zdarza się, że życie bywa jeszcze bardziej przekorne. A wtedy młodsi bracia idą w ślady starszych. To właśnie spotkało Wiliama Alexandra Mackaya, młodszego o cztery lata brata Johna. Wiliam uzyskał dyplom z medycyny w 1882 roku na uniwersytecie w Edynburgu, ledwie pięć lat później został członkiem prestiżowego Królewskiego Kolegium Chirurgicznego. Zaledwie w rok po ukończeniu studiów medycznych Wiliam, tak samo jak jego starszy brat, przeniósł się do Huelvy, gdzie rozpoczął pracę dla kompanii wydobywczej Riotinto. Historia naprawdę uwielbia ironię. Może właśnie dlatego Wiliam Alexander Mackay przybył do prowincji Huelva w tym samym roku, gdy osiedlił się tam Maximiliano Tornet.
Dwa kluby
Minas de Riotinto, Andaluzja, rok 1878.
Choć później będzie się mówić, że futbol do Hiszpanii przynieśli ze sobą Anglicy, tak naprawdę zrobili to Szkoci. Wraz z powstaniem Riotinto Company Limited do prowincji Huelva ściągnęły zastępy emigrantów. Przybyli z Wysp Brytyjskich, więc dla miejscowej ludności byli ingléses, niezależnie od tego czy urodzili się w Londynie czy Edynburgu. Niebawem w Minas de Riotinto powstała specjalna dzielnica Bellavista, pełna niewielkich drewnianych domków, w której osiedlili się ingléses, w rzeczywistości escocés. Na ziemiach Bellavista prócz mieszkań robotników szybko zaczęły wyrastać dziwne pola, zwanych przez ingléses boiskami. Grali na nich w krykiet, polo i grę nazywaną foot-ballem – sport, w którym kopali skórzaną piłkę.
Sama idea klubów jest tradycją angielską, dlatego też organizacja, założona przez John Sutherland Mackay, mimo że zrzesza w większości Szkotów, nosić będzie nazwę Riotinto English Club, czy też, jak zapiszą ją miejscowe gazety – Club Inglés de Riotinto. Kompania wydobywcza, która przywiozła ze sobą na ziemię Huelvy wyzysk i krew, zupełnym przypadkiem przyniosła ze sobą również coś jeszcze. Całą Hiszpanię niebawem opanuje “choroba” – futbol.
Club Inglés de Riotinto, w obrębie którego utworzono oddzielny Riotinto Foot-ball Club, powstał w 1878 roku, jako pierwszy na hiszpańskiej ziemi. Nie był on jednak jeszcze hiszpański ale inglés, obcy, nie nasz. Mimo to sama gra powoli rozprzestrzeniała się po całej okolicy. Choć Andaluzyjczycy nie wchodzili jeszcze w skład Riotinto Foot-ball Club, nie oznaczało to jednak, że uniknęli futbolu. Grali wszyscy: robotnicy kopalni, pracownicy kolei, budujący drogę żelazną mającą połączyć Huelvę z Sewillą, a nawet goście, którzy zawitali tam jedynie przejazdem, jak kapitan Adams. Zapisał on nawet ten fakt na kartach księgi gości w Gaucín.
***
Wigilia narodzin
Huelva, Andaluzja, rok 1889.
Pierwszym dziełem, na które porwał się Wiliam Alexander Mackay po przybyciu do Hiszpanii było stworzenie szpitala w Minas de Riotinto. Sam zaprojektował budynek i sam miał w nim pracować, u boku doktora Garcíi Lópeza i swojego siostrzeńca, doktora Iana Macdonalda. Ironia historii: gdy jedni otwierali szpital miejscowej ludności i pracowników kopalni, drudzy dwa lata później otwierali do nich ogień.
Wiliam Alexander Mackay pracował jako chirurg w Minas de Riotinto, jednak na co dzień jego życie toczyło się w stolicy prowincji, pobliskiej Huelvie. Przypadek sprawił, że chwila, gdy przybył on do Hiszpanii zbiegła się w czasie z pierwszymi przeciekami do Huelvy o istnieniu Club Inglés de Riotinto. Na ile była to pasja, na ile współzawodnictwo ze starszym bratem, któremu działalność na tym polu szybko się znudziła? Tego nie dowiemy się nigdy. Pierwsze mecze, jakie rozegrano w Heulvie miały miejsce na terenie dawnej fabryki lamp gazowych. Jednak wtedy nie istniał jeszcze klub…
***
…Przeddzień wigilii Bożego Narodzenia 1889 roku. Wszyscy myślą o świętach, które są już bliżej niż o krok. Grudniowa Huelva jest chłodna i wilgotna, tego dnia niespotykanie przypomina doktorowi Wiliamowi Alexandrowi Mackayowi rodzinne Latheron. W chwili, gdy wszyscy po raz kolejny oczekują na narodziny Syna Bożego Wiliam wie, że tego dnia to właśnie się Huelva stanie się sceną narodzin, jednak zupełnie odmiennych. 23 grudnia 1889 przychodzi na świat Huelva Recreation Club. W przyszłości stanie się on znany jako Recreativo de Huelva – najstarszy hiszpański klub. Do życia powołuje go podpis Wiliama Alexandra Mackaya – będzie on jego twórcą, ojcem i pierwszym prezydentem. Szkot jest świadom tego jak wiele zła przywiozła w te strony kompania wydobywcza, w której on sam pracuje. Od samego przybycia do Minas de Riotinto stara się robić co w jego mocy by zmienić bieg życia pracowników kopalni. Otwiera szpital, potem prywatną klinikę. Jednak nie jest w stanie zmienić świata. Jedyne co może, to leczyć ludzi, a teraz otworzyć dla nich klub piłkarski. Kto wie, może przyniesie w ten sposób chociaż trochę radości? Może się uda?