Zmarł w samotności 16 września 1992 roku w swoim domu. Ostatnie lata życia były jedynie walką o przetrwanie w marokańskich slumsach. Wyrzucony na margines społeczny, przepadł bez zrozumienia dla rządzącego futbolem biznesu. Jego ciało odnaleziono tydzień po śmierci przez sąsiadów. W 1998 roku został uhonorowany Orderem Zasługi FIFA. Dziś niewielu pamięta tego magika.
Jeżeli ja byłem królem futbolu, to jego Bogiem był Larbi Ben Barek – powiedział kiedyś Pele. To był największy hołd. Nie dlatego, że przepadł jak wielu sportowców, którzy nie umieli udźwignąć ciężaru sukcesu i sławy. Ciężaru sukcesu nie udźwignęły czasy, w których żył. Swoje nieprzeciętne zdolności piłkarskie zaprezentował we Francji już w 1939 roku, choć pierwsze kroki stawiał w marokańskich klubach. Wybuch II wojny światowej miał zakończyć błyskotliwą karierę Araba. Przetrwał, wrócił do ojczyzny, gdzie kopał do końca wojny, po czym ponownie udał się do Francji. Okazało się, że nie stracił nic ze swoich umiejętności.
W kwietniu i maju 1948 roku zorganizowano towarzyski dwumecz Atlético z reprezentacją Francji, podczas którego Ben Barek zademonstrował swój talent. Prawdopodobnie wtedy podjęto decyzję o ściągnięciu czarnoskórego piłkarza do Hiszpanii.
Transfer Marokańczyka do Atlético nie był łatwą transakcją. We Francji był, zdaje się, pierwszym piłkarzem-celebrytą. Jego popularność była bezgraniczna, uwielbienie wręcz niepojęte.“Sprzedamy Wieżę Eiffla albo i Łuk Triumfalny, ale nigdy Larbiego Ben Barka” – deklarowali francuscy kibice. To były, przypomnę, lata czterdzieste poprzedniego stulecia! Jednak upór ówczesnego prezydenta Atlético, Cesareo Galindeza w decydującym stopniu przyczynił się do finalizacji transferu. Sam ponoć po meczu na Metropolitano z reprezentacją Francji stwierdził, że musi mieć “czarnego” w swoim zespole. W Marsylii był gwiazdą, toteż madrytczycy musieli zapłacić 8 milionów franków za jego kartę piłkarską. Do stolicy Hiszpanii przybył w pakiecie z bramkarzem Marcelem Domingo, który również zapisał się złotymi zgłoskami w historii klubu odnosząc sukcesy zarówno jako bramkarz oraz w roli trenera.
Warto jednak przypomnieć, że w momencie transferu do Atléti miał już najprawdopodobniej 31 lat. Hiszpańska prasa okrzyknęła go od razu „nogą Boga” i w zasadzie się nie pomyliła. Cztery lata, które spędził w Atlético upłynęły pod znakiem wielkich sukcesów Rojiblancos. Dość powiedzieć, że najstarsi kibice czerwono-białych uznają ten zespół za najlepszy w historii. Grali w niej Henry Carlsson, Escudero i Perezpaya, a dowodził nimi charyzmatyczny Helenio Herrera (ten sam, który wymyślił catenaccio).
Ben Barek był piłkarzem o niezwykłych zdolnościach. Jego elegancja, sposób prowadzenia piłki i drybling były rozkoszą dla oczu wszystkich przybyłych na Estadio Metropolitano w Madrycie. Swoim stylem życia przypominał zakonnika. Wielki profesjonalista. Futbol miał w swoim sercu i stanowił centralny punkt jego życia. Nie palił, ani nie pił. Był bardzo religijny, a wiara w Boga dodawała mu siły. Nie wzbudzał kontrowersji, ani negatywnych komentarzy pod swoim adresem. Z wyjątkiem Sewilli. Tamtejsza publika obrażała Larbiego po zdobyciu mistrzostwa kraju. Grożono mu śmiercią i nazywano „czarnym śmieciem”.
Z drugiej strony sam piłkarz miał wysokie wymagania i kaprysy. “Przyszedłem tutaj grać w piłkę nożną, a nie na wojnę” – mówił, gdyż rywale traktowali go wyjątkowo agresywnie. Bywał niezadowolony przez złe warunki pogodowe, a co za tym idzie fatalny stan murawy i ciężką, mocno nasiąkniętą piłkę. Nienawidził deszczu. Niejednokrotnie wymuszał przez to zmianę lub w ogóle nie wychodził na boisko, gdyż nie chciał grać w błocie.
Początek w Atlético miał co najmniej dziwny. Nie zadebiutował wraz z inauguracją nowego sezonu, lecz dopiero w drugiej kolejce. Mimo, iż zawodnik oficjalnie został wytransferowany do Los Rojiblancos, klub z Madrytu praktycznie przez trzy tygodnie nie miał żadnego pojęcia o tym, co dzieje się z jego nowym piłkarzem. Napastnik w końcu wysłał telegram do władz drużyny, w którym oznajmił: “przyjadę jutro o 22:00. Obecnie jestem w Casablance. Pozdrawiam, Larbi Ben Barek”. Debiut przed hiszpańską publiką był jednak imponujący i warty długiego wyczekiwania. Atléti rozbiło u siebie 6-0 Real Oviedo, a jedną z bramek zdobył Larbi. Silny czarnoskóry zawodnik od początku wzbudzał podziw wśród kibiców. Był najbardziej wyróżniającą się postacią na placu gry.
Jak się z biegiem czasu okazało, Ben Barek był nie tylko skutecznym goleadorem, ale także konstruktorem gry całej drużyny. Siła fizyczna, umiejętność gry obiema nogami, dobry przegląd pola, technika i charyzma – gdyby z takimi cechami pojawił się na boiskach La Liga co najmniej 40 lat później, zostałby prawdziwą gwiazdą rozgrywek. Starsi kibice Atlético przez lata żałowali, że rozgrywki Pucharu Europy zainaugurowano dopiero w 1956 roku.
114 występów i ponad 60 goli to liczby, które w stolicy Hiszpanii „wykręcił” Ben Barek. Rezultat ten budzi jeszcze większy respekt, jeśli przypomnimy sobie jaką filozofię futbolu wyznawał Helenio Herrera, twórca catenaccio. Nie było w nim miejsca dla polotu i finezyjnej gry ofensywnej. Mimo to, Atletico w sezonie 1950/51 zdobyło 87 bramek w 30 meczach, za sprawą fantastycznej piątki, tzw. Delantera de Cristal: Escudero (18 bramek), Juncosa (16), Perez Paya (14), Ben Barek (14) i Carlsson (12). Jednym z najwspanialszych dni był 22 kwietnia, którego rozegrano ostatnią kolejkę ligi. Tego dnia do wicelidera – Sevilli przyjechało Atlético. Mecz o mistrzostwo. Oba zespoły dzieliły dwa punkty różnicy. W składzie klubu z Andaluzji wciąż byli mistrzowie z 1946 – Arza, Araujo i Domenech. Atlético wystarczyłby remis. Sevilla straciła bramkę po strzale Ben Barka jeszcze przed przerwą, a Atléti utrzymuje prowadzenie do końcowego gwizdka.
W grudniu 1953 pożegnał się z tłumem, który go ubóstwiał. Na ostatnie dwa lata piłkarskiej kariery wrócił do Olympique Marsylii.

Pele przekazujący koszulkę z nr 10 “Czarnej Perle”
W latach 80 XX wieku był już człowiekiem całkowicie zapomnianym. Jego nazwisko nie przewijało się nawet w historii klubów, w których występował. Do dziś nie wiadomo dokładnie kiedy się urodził – czy w 1914 czy 1917 roku. Sprawiało to wrażenie, jakby Larbi Ben Barek w ogóle nie istniał. To swoisty paradoks, bo jeszcze kilka lat wcześniej tak o nim pisano we francuskiej prasie: “Larbi był poetą futbolu, bardziej eleganckim i bardziej estetycznym niż Pele”.