Dla Realu to miał być generalny sprawdzian przed nadchodzącym sezonem, a dla Atlético szansa na to, by w końcu pokazać wyższość nad lokalnym rywalem w europejskich rozgrywkach. Po latach rozczarowań i nieudanych finałach Ligii Mistrzów drużynie Diego Simeone udało się utrzeć nosa Los Blancos w meczu o Superpuchar Europy. Wynik 4:2 nie pozostawia wątpliwości, kto zdominował rywalizację tego wieczoru, którego gwiazdą, nagrodzoną owacją na stojąco, został Diego Costa. Trudno uwierzyć, że wszystko to wydarzyło się 15 sierpnia 2018 roku, na liczącej niespełna 11 tysięcy miejsc Le Coq Arenie w Tallinie…
Witamy w Tallinie
Chociaż mecz o Superpuchar Europy nie jest w potocznej opinii tak prestiżową konfrontacją jak finał Ligi Mistrzów, czy nawet Ligi Europy, to sam fakt, że właśnie stolica Estonii przy tej okazji stała się areną słynnych el derbi mardileño, przyprawił Estończyków o dumę, a Tallinowi pozwolił chociaż na chwilę stać się stolicą europejskiego futbolu. To wydarzenie zapisze się zapewne na trwałe w historii sportu w Estonii, przyćmiewając rywalizację żeglarzy w ramach… „moskiewskiej” olimpiady w 1980 roku. Przypominją o niej – żywy symbolem tego, co odeszło – całkowicie zdewastowany obiekt, zwany dziś Linnahal, a niegdyś Pałac Kultury i Sportu im. Lenina oraz całkowicie odmieninony hotel w centrum miasta goszczący wówczas uczestników regat.
Będąc w miejscu egzotycznym dla europejskiego futbolu, niewątpliwie trudno jest nie zwrócić uwagi na turystyczne aspekty pobytu. W tym wypadku są one prawie tak samo ważne, jak sportowe doznania. Stolica Estonii charakteryzuje się bardo specyficznym designem, gdzie nowoczesne „sieci” wysokich wieżowców i wszechobecnych centrów handlowych poprzetykane są charakterystycznymi drewnianymi budynkami. Tallin szczyći się swoją nowcoczesności, to tutaj narodził się popularny komunikator – Skype. Pomimo okupacji radzieckiej, a także bliskiego sąsiedztwa Litwy i Łotwy, w Estonii łatwiej odnaleźć wpływy z północy. Nawet sam język estoński jest bardzo zbliżony do fińskiego, chociaż w niektórych częściach kraju mówi się głównie po rosyjsku. Lokalni kupcy nawet w środku lata sprzedają wyroby powstałe z wełny (z charakterystycznym kożuszkiem), skóry, ale nie brakuje też wyrobów z bałtyckiego bursztynu oraz drewna. Najważniejsze zabytki Tallina skupiają się na starym mieście, które od 1997 jest objęte patronatem UNESCO. To prawdziwa mieszanka kultur, gdzie kościoły luterańskie egzystują w pobliżu kościołów katolickich i cerkwi. Trudno nie wspomnieć także o zabytkowych basztach i wieżach. Chociaż stolica kraju nie należy do najtańszych (zwłaszcza w sektorze turystycznym), to pokoje hoteli w okresie meczu, nawet przy późnej rezerwacji, były dostępne w akceptowalnych cenach, dużo korzystniejszych niż w przypadku choćby finałów Ligi Mistrzów w Berlinie czy Kijowie.
W estońskiej kuchni trudno znaleźć tradycyjne lokalne dania, a ulubionymi przekąskami tutejszej ludności są, podobnie jak w całej „nowoczesnej” Europie (oczywiście za wyjątkiem Wielkiej Brytanii ze swoimi „fish and chips”) hot-dogi i hamburgery, stąd nie brak knajpek oferujących te rarytasy w jakości znacznie przewyższającej tę znaną z popularnych sieci „fast foodów”. Dla uwiedzenia zagranicznego turysty wiele restauracji wprowadziło do swojego menu egzotyczne dania z łosia, renifera, a nawet… niedźwiedzia. Miłośnicy mocnych trunków też z pewnością odnajdą tu swoje miejsce. Estonia słynie z wyrobów alkoholowych, w Tallinie mieści się nawet muzeum alkoholu, a supermarket w centrum handlowym Solaris oferuje alejki pełne trunków z całego świata. Wędrując po nim możne się nawet zgubić… Dla wielbicieli słodyczy koniecznym punktem wizyty jest muzeum marcepana Kalev, w którym tworzone są ręcznie malowane marcepanowe figurki.
Przygotowanie do meczu
Poza zwiedzaniem i kosztowaniem estońskich specjałów na przybyłych kibiców czekały, jak zawsze przy takich okazjach, „fan zony”, w których gromadzili się sympatycy obu drużyn aby móc uciąć sobie pogawędkę, zawrzeć nowe znajomości, a być może wspólnie wyruszyć pieszo w stronę oddalonego o około trzy kilometry stadionu. Podczas gdy kibice Los Rojiblancos tłumnie okupowali okolice bramy Viru, fani Los Blancos gromadzili się w okolicach tallińskiego ratusza. Neutralnym miejscem spotkań wielbicieli futbolu był Plac Wolności, gdzie zorganizowano pucharowe miasteczko ze sceną na muzyczne występy, z oficjalnym sklepem UEFA, oferującym koszulki, szaliki i inne pucharowe gadżety, z miejscem, w którym można było zrobić sobie fotkę z głównym celem wieczornej rywalizacji, a w końcu z telebimami, na których Ci, którym nie udało się zdobyć biletu mogli śledzić przebieg meczu i poczuć namiastkę stadionowej atmosfery. Co ciekawe, na ulicach Tallina kibice Atlético byli bardziej widoczni i słyszalni od kibiców Realu, jakby odzwierciedlając przeczucia, że Superpuchar tafii właśnie w ręce Los Rojiblancos.
O ile w drodze ze strefy kibica do areny pucharowych zmagań trudno było się zgubić, o tyle kwestia odnalezienia odpowiedniego wejścia na stadion mogła przyprawić o zawrót głowy. Le Coq Arena wciśnięta jest bowiem pomiędzy przebiegającymi równolegle torami kolejowymi, więc aby przemieści się pomiędzy położonymi naprzeciwlegle bramami wejściowymi należało najpierw dotrzeć do miejsc umożliwiających przekroczenie torów, co było naprawdę niezłym wyzwaniem logistycznym. Dziennikarze też nie mieli ułatwionego zadania, centrum odbioru akredytacji, sala konferencyjna oraz wejście na lożę prasową mieściły się w trzech różnych miejscach, więc aby dotrzeć do każdego z nich trzeba się było również nieźle nachodzić, ale w końcu Tallin to miasto idealne dla… pieszej turystki.
Kurtyna w górę
Ostatecznie nastał moment, na który wszyscy czekali. Po rozgrzewce w rytmie klubowych hymnów i ceremonii otwarcia w wykonaniu grupy tańca ludowego oraz śpiewu niewidomych dzieci, można było wygodnie rozsiąść się w oczekiwaniu na początkowy gwizdek polskiego arbitra. Real Madryt od początku miał pod górkę, bo nie dość, że kibiców Atleti było znacznie więcej, to jeszcze wyjście z tunelu na murawę mieściło się właśnie pośrodku trybuny „okupowanej” przez fanów przeciwnika. Emocje poszybowały w górę już w 49. sekundzie meczu, kiedy to, wykorzystując niezdecydowanie obrońców Królewskich oraz błąd Kylorz Navasa, najszybsze trafienie w historii Superpucharu Europy zaliczył Diego Costa. Można się było spodziewać, że Atlético wystartuje z wielkiego C, a Real pozostanie niewidoczny. Królewskim już wielokrotnie w meczu o wysoką stawkę zdarzało się zaliczyć słaby początek, z reguły jednak, udawało im się później obrócić losy meczu i przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Tym razem też prawie im się to udało, ale parafrazując klasykę, prawie robi różnicę. Najpierw świetne podanie od Garetha Bale’a wykończył Karim Benzema, a po zamianie stron zagranie ręką Juanfrana i wykorzystana przez Ramosa jedenastka dały Królewskim prowadzenie. Do końca spotkania pozostawało niespełna 11 minut, mecz toczył się przy lekkiej przewadze zawodników Realu, którzy zdawali się mieć wszystko pod kontrolą i zmierzać pewnie po kolejny tytuł, gdy niespodziewanie w 79. minucie plany pokrzyżował im niezwykle aktywny Diego Costa, który swoim trafieniem doprowadzajił do dogrywki.
Już 8. minuta tej fazy meczu i gol Saúla, przy którym ewidentnie winy można szukać w zachowaniu Varane’a, dały odpowiedź czyją nazwę powinno się wygrawerować na pucharze. Na nic zdały się interwencje Lopeteguiego. Trener Królewskich krzykami na swoich piłkarzy zdarł chyba sobie całe gardło, a jego głośne wskazówki słychać było nawet siedząc na odległych trybunach. Niefrasobliwość defensywny Realu sprawiła, że Atlético dostało zwycięstwo na tacy. Gdyby to nie była dogrywka, być może zawodnicy Los Blancos, jak to mieli dotychczas w zwyczaju, byliby w stanie przetrwać trudne chwile i jeszcze raz spróbować odwrócić przebieg spotkania. Przy niekorzystnym wyniku, w dogrywce z reguły wydaje się jednak, że czas płynie szybciej niż pokazuje zegar i to było właśnie widoczne na boisku w Tallinie. W poczynania podopiecznych Lopeteguiego wkradła się nerwowość, która doprowadziła do utraty czwartej bramki. W 104. minucie Koke przypieczętował w pełni zasłużone zwycięstwo Los Colchoneros. Wraz z końcowym gwizdkiem ławka Atlético eksplodowała szałem radości. Piłkarze docenili udział w triumfie tak licznie przybyłych kibiców, paradując z pucharem wprost pod ich trybuną. Najwięcej powodów do zadowolenia mógł mieć Diego Costa, który oprócz wspomnianej już owacji kibiców, otrzymał nagrodę MVP spotkania. Nic więc dziwnego, że na konferencji prasowej dopisywał mu humor, kiedy testował możliwości głośników w sali konferencyjnej.
Simeone w końcu się doczekał
Niebywale trudna jest droga trenera przejmującego drużynę po Zinedinie Zidanie, który przyzwyczaił już kibiców Los Blancos do spektakularnych triumfów. Chociaż to dopiero pierwszy oficjalny mecz Lopeteguiego, to stracie z Atlético i wysoka porażka obnażyła wiele niedoskonałości Realu. Liczby mówią same za siebie. Od czasów Beniteza drużyna ani razu nie straciła czterech bramek w jednym spotkaniu. Po odejściu Ronaldo wyraźnie brakuje Realowi równie efektywnego zawodnika. Chociaż od kilku miesięcy wymieniane są wielkie nazwiska, które mogłyby (o ile jest to w ogóle możliwe) zastąpić CR7, to Florentino Pérez na razie nie przejmuje inicjatywy. W Tallinie wygrał więc Simeone. Do poczucia pełnego smaku zwycięstwa zabrakło mu zapewne obecności na ławce rezerwowych swojego zespołu, bo zgodnie z nałożoną na niego po półfinałowym meczu Ligi Europy z Arsenalem karą, cały mecz mógł śledzić tylko z poziomu z prywatnej loży. W końcu jednak udało mu się pokonać Real w decydującym spotkaniu, którego stawką było jedno z europejskich trofeów i zacząć nowy sezon z pucharem na koncie. Jak sam zapowiedział, świętować będą jednak krótko, bo na horyzoncie czekają już rozgrywki La Liga.
Trzeba przyznać, że w tym sezonie ligowe zmagania zapowiadają się chyba jeszcze bardziej interesująco niż zwykle. Atlético ze składem mocnym jak nigdy dotąd, Real z Lopeteguim, który jeśli czymś mógłby przebić Zidane’a, to długo oczekiwanym triumfem w La Liga, a takż broniąca tytułu Barcelona. Wszystko to jest już wystarczającą rekomendacją rozpoczynających się właśnie rozgrywek, a przecież oprócz nich jest jeszcze cała lista drużyn, które są w stanie pokrzyżować szyki nawet największemu faworytowi. A więc startujmy!