Był rok 1988. Ówczesny mistrz Polski, Górnik Zabrze, pewnie awansował do drugiej rundy Pucharu Europy Mistrzów Krajowych, pokonując 3:0 i 4:1 luksemburski Jeunesse Esch. Real Madryt w nieco skromniejszy z kolei sposób, bo 3:0 i 1:0 uporał się z norweskim Moss Fotballklubb. Obie zwycięskie drużyny los połączył ze sobą w kolejnej rundzie. Ani trener madrytczyków, Leo Beenhakker, ani jego galaktyczni podopieczni, ani nawet chyba najwierniejsi kibice Górnika, nie spodziewali się po poznaniu wyników losowania, że zespół z polskiej ligi otrze się o możliwość wyeliminowania tak utytułowanego rywala.
Preludium na krajowych arenach
Piłkarze Realu udawali się na mecz do Polski w wyśmienitych humorach. W ostatniej ligowej kolejce przed pucharowym spotkaniem pokonali w El Clasico, rozgrywanym na własnym stadionie, odwiecznego rywala FC Barcelonę 3:2. Co ciekawsze, tego samego dnia w Chorzowie lider polskiej ekstraklasy Górnik Zabrze mierzył się w Wielkich Derbach Górnego Śląska z tamtejszym Ruchem. Po końcowym gwizdku arbitra nastroje zabrzan były jednak dużo gorsze od pucharowego przeciwnika, bo ulegli oni rywalowi zza miedzy 0:2.
Skromna zaliczka Królewskich po pierwszym akcie
Licząc na duże zainteresowanie kibiców meczem z Realem włodarze zabrzańskiego klubu zdecydowali się na jego rozegranie na Stadionie Śląskim. Ich oczekiwania okazały się uzasadnione i na trybunach chorzowskiego giganta zasiadło ponad 50 tysięcy widzów, wiedzionych głównie chęcią dopingowania zabrzan w starciu z utytułowanym rywalem, chociaż zapewne byli i tacy, którzy przyszli specjalnie dla gwiazd światowego futbolu. Wydawało się, że wybór miejsca na rozgrywanie meczu może pozbawić zawodników Górnika atutu własnego boiska ale, jak pokazała pierwsza połowa spotkania, determinacja gospodarzy, by odnieść sukces była tak duża, że poczynali sobie na chorzowskiej murawie jakby grali na „własnych śmieciach”.
Od początku spotkania gracze z Zabrza narzucili swój ofensywny styl gry, czym zupełnie zaskoczyli przyjezdnych. Szczególnie nerwowo poczynała sobie obrona Królewskich, co wywołało zdenerwowanie i głośną reakcję początkowo spokojnego i bardzo pewnego siebie trenera Beenhakkera. O ile w pierwszej połowie lekką przewagę mieli zawodnicy Górnika, o tyle po przerwie role się odwróciły i to gracze z Madrytu zaczęli nadawać ton wydarzeniom na boisku. Obie drużyny miały wiele szans na zdobycie bramki, ale albo na drodze piłki stawali świetnie dysponowani bramkarze, albo zawodnikom z pola brakło „zimnej krwi”, a może w przypadku zabrzan także trochę umiejętności. Ostatecznie o wyniku spotkania przesądziły dwie sytuacje. Najpierw po faulu bramkarza, Józefa Wandzika, na szalejącym Emilio Butragueño, rzut karny wykorzystał Hugo Sánchez, a pod koniec meczu w strzeleniu wyrównującej bramki Piotrowi Rzepce przeszkodził słupek.
„Chyba nikt wcześniej nie przypuszczał, że gra będzie właśnie tak wyglądała. Tymczasem dla obserwatorów nie byłoby zaskoczeniem, gdybyśmy wygrali i to na przykład 3-1 lub może nawet i wyżej. Najłatwiej powiedzieć, że zabrakło nam szczęścia. Ale chyba jeszcze bardziej – umiejętności.”
Klasę zabrzan doceniał także trener Realu:
„Nie myślę w tej chwili ani o następnych rywalach, bo naszym najgroźniejszym rywalem na tym etapie jest nadal Górnik, ani o rezultacie spotkania rewanżowego. Nie będę typował wyniku w Madrycie, bo nigdy jeszcze nie wygrałem w totolotka.”
Ligowy antrakt
Oba zespoły przed rewanżowym meczem na Estadio Santiago Bernabéu rozegrały swoje ligowe spotkania. Tym razem piłkarze z Zabrza zadbali o to nie popsuć sobie humorów zwyciężając 2:1 w polskim klasyku z Legią Warszawa. Oczywiście kolejny komplet punktów na swoim koncie dopisali także madrytczycy pokonując 4:1 Celtę Vigo.
Piłkarze Górnika bardzo przeżyli podróż do Madrytu. Tam spotkali zupełnie inny świat odmienny od polskich realiów. Luksusowy hotel w pełni wyposażony, ciepły klimat, to coś czego na próżno było szukać w Polsce w tamtych czasach.
Górnik zmienia scenariusz w trakcie drugiego aktu
Gdy Królewscy skromnie zwyciężyli na boisku rywala wydawało się, że scenariusz drugiego spotkania został już napisany. Gol na 1:0 Sáncheza tylko to potwierdził. Nie podłamało to jednak zabrzan, którym po bramce Piotra Jegora udało się wyrównać tuż przed przerwą. Równie mocno, co zakończyli pierwszą połowę Górnicy rozpoczęli drugą część spotkania. Na listę strzelców wpisał się Krzysztof Baran, co uciszyło na długą chwilę zgromadzonych na stadionie kibiców Los Blancos. Trudno się temu dziwić, w końcu rezultat 1:2 promował do kolejnej rundy drużynę Górnika. Megasensacja wisiała w powietrzu przez 23 minuty, ale zawodnicy z Madrytu w końcu się otrząsnęli i wykorzystując błędy gości najpierw Butragueño, a potem Sánchez, ustalili ostatecznie wynik meczu na 3:2.
Pomimo tak pochlebnych opinii polscy piłkarze nie czuli się usatysfakcjonowani z meczu. Początkowo nie mogli pogodzić się z porażką. Dodatkowo, jak na złość, ich pobyt w Madrycie przedłużył się o kilkanaście godzin przez awarię samolotu. Teraz, z perspektywy czasu, pewnie inaczej podchodzą do tego spotkania i niejeden raz z tęsknotą oglądają wideo z tego meczu.
Zakończenie nie zawsze z happy endem
Jakże odmiennie potoczyły się losy bohaterów tamtych spotkań. Popatrzmy choćby na strzelców bramek.
Życie Krzysztofa Barana legło w gruzach. Gdy był piłkarzem Górnika zarabiał jak na ówczesne polskie warunki duże pieniądze. Nie myślał jednak o przyszłości, nie oszczędzał, gra w piłkę była ważniejsza niż nauka. Do tego doszły problemy z alkoholem, a po rozstaniu z żoną miał myśli samobójcze. Eksmitowany z mieszkania, zadłużony, z poważnymi problemami zdrowotnymi żyje z renty socjalnej.
Piotr Jegor także nie dorobił się niczego na piłce. Po fantastycznym występie przeciwko Królewskim jego pozyskaniem do Realu osobiście był zainteresowany Leo Beenhakker. Nic z tego jednak nie wyszło, bo ówczesne polskie przepisy nie pozwalały na grę w zagranicznym klubie przed ukończeniem 28 lat, a władze PZPN nie chciały zgodzić się na odstępstwo dla liczącego wtedy 20 lat Jegora. Po zakończeniu kariery miał on przez kilka lat problemy ze znalezieniem pracy i odnalezieniem się w pozasportowej rzeczywistości. Podobnie jak Baran coraz częściej zaczął sięgać po alkohol. W końcu znalazł stałą pracę i z pomocą żony oraz rodziny wyszedł na prostą.
Z kolei Emilio Butragueño ukończył Uniwersytet Kalifornijski w Los Angeles i dziś pełni w Realu Madryt funkcję Dyrektora ds. Relacji Instytucjonalnych.
Natomiast Hugo Sánchez ukończył stomatologię na Narodowym Autonomicznym Uniwersytecie Meksyku i został dentystą. Przez chwilę po zakończeniu kariery miał nawet własny gabinet, ale jak sam stwierdził, przez lata, kiedy skupiał się na futbolu, jego wiedza uległa zatarciu, a w technice stomatologicznej nastąpił tak duży postęp, że kontynuacja pracy w wyuczonym zawodzie nie miała sensu. Dlatego też próbował swoich sił jako trener. W ostatnim czasie zatrudniony był także jako analityk piłki nożnej w meksykańskim oddziale stacji ESPN. Spotkała go jednak tragedia osobista, bo jego trzydziestoletni syn, Hugo Sánchez Portugal, który był piłkarzem jak ociec, uległ śmiertelnemu zatruciu gazem.
Jesienią bieżącego roku minie 28 lat pod pamiętnych spotkań Górnika z Realem. Zawodnicy z Madrytu sięgają po kolejne tytuły w krajowych i europejskich rozgrywkach. Na przeciwnym biegunie znalazła się drużyna z Zabrza, która w bieżących rozgrywkach polskiej ekstraklasy zajmuje obecnie ostanie miejsce i będzie musiała stoczyć walkę o utrzymanie. Kibicom zaś pozostał tylko wspomnień czar…