Słoneczny marcowy dzień w Walencji. Ośmiu jegomości przechadza się po Bajada de San Francisco. Zatrzymują się na tej samej ulicy, dokładnie pod numerem 8. Wchodzą do Baru Torino, nieświadomi, że właśnie dają początek jednemu z największych klubów w Hiszpanii.
Pasja
Panowie usiedli przy stole w rogu. Słońce tego dnia naprawdę dawało się we znaki, choć to dopiero połowa marca. Konkretnie jego 18. dzień. W tym jednym, ulubionym dla nich miejscu, można było skryć się w cieniu. Bar w trakcie dnia był wszakże mocno atakowany przez promienie słoneczne, ze względu na to, że w większości był przeszklony. Wyjątkowy budynek i wyjątkowe miejsce… Niedaleko samego centrum miasta czyli placu ratuszowego. Uwielbiali je, obsługa lokalu znała ich doskonale, często spotykali się tu po meczach, choć od jakiegoś czasu tego nie praktykowali…
– Jak ten czas leci… – pomyślał 26-letni Octavio Augusto Milego. Powoli zbierał myśli. To on był pomysłodawcą tego projektu i musiał zabrać głos. Póki co sączył jednak miejscowe piwo, Turię, patrząc przez szybę, gdzieś w dal. Zastanawiał się nad tym jakim cudem to wszystko się potoczyło tak szybko. Jeszcze na początku tego samego, 1919 roku, rozgrywany był mecz między Elche a Deportivo Español de Valencia. Pamięta to dokładnie. 4. stycznia, nigdy tego nie zapomni. Nikt z nich nie zapomni.
To dlatego, że kilka dni później, przez poniesiony w trakcie meczu uraz, zmarł 21-letni Luis Bonora. Zawodnik Deportivo i kolega z drużyny Octavio. Potem klub zakończył swoją działalność. Octavio wyruszył wtedy w rodzinne strony. Zaczął studia w Madrycie, 70 km od Toledo, w którym się urodził. Choć był do Walencji przywiązany, mieszkał tu od 21 lat, to wydawało mu się, że jest w stanie wszystko porzucić. Jednak pewnego dnia pojawił się na meczu futbolowym stołecznej ekipy. Przypomniał sobie jak 10 lat temu, podczas wystawy regionalnej poznał ten sport… i od razu się w nim zakochał. Bardzo mu tego brakowało i ponownie doznając tych emocji postanowił wrócić, a w jego głowie narodziła się idea utworzenia nowego klubu, mimo tego, że już te istniejące miały wtedy bardzo poważne problemy.
– 18. marca – powiedział na głos, choć nadal po prostu bił się z myślami. Teraz wszyscy na niego patrzyli, kilku kolegów się zaśmiało. Zaczęli słać w jego kierunku pytające spojrzenia. Wstał więc i kontynuował, mimo tego, że wcale tego nie planował – Minęło nieco ponad pół miesiąca. Spotkaliśmy się tu już 1. marca i wtedy wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że Walencja potrzebuje nowego klubu, my zresztą też. Zebraliśmy się szybko do działania, ustanowiliśmy podstawowe dokumenty… Cieszyliśmy się już cztery dni później, kiedy zgłosiliśmy działalność do Urzędu Cywilnego. Dopiero do mnie dociera, że to staje się faktem, to było tylko marzenie. Mówię to wszystko, bo jestem Wam bardzo wdzięczny, dziękuję zwłaszcza Gonzalo, który od początku zachwycił się moim pomysłem. Bez niego nie byłoby nas tu dzisiaj. Cztery dni temu daliśmy podwaliny pod nasz klub, pod Valencię Football Club. Dzisiaj jest jednak najważniejszy moment, bo wreszcie nasza prośba została rozpatrzona. To najpiękniejsza chwila w moim życiu. Dziękuję Wam wszystkim… – wygłosił przemowę i usiadł. Poczuł ulgę. Znów wziął łyk piwa, tym razem wypił chyba z pół szklanki na raz. Wiedział co nadchodzi, ale chciał to odwlekać jak najbardziej mógł.
– Wydaję mi się, że o czymś zapomniałeś, Octavio. Musimy wybrać prezydenta klubu. Zgodnie z resztą zdecydowaliśmy, że powinieneś to być Ty, bądź Gonzalo. – powiedział siedzący naprzeciwko Octavio, José Llorca. Na twarzy młodego pomysłodawcy malowała się ni to rozpacz, ni to strach. Widać było, że choć pragnął tego od momentu kiedy pojawiła się ta iskra, na pamiętnym meczu w Madrycie, bardzo się tego bał. Był młody. Nie był pewny, czy jest w stanie sprawować tak ważną funkcję. Ciszę przerwał głos Gonzalo Mediny: – Bardzo mi to schlebia, ale nie chciałbym wchodzić w paradę Octavio. Wiem, że to ja sprawowałem pieczę nad formalnymi aspektami, ale to nie oznacza od razu muszę stanąć na czele klubu.
– Orzeł czy reszka? – powiedział Julio Gasco, wyciągając z kieszeni spodni miedziane 10 centimos. Wszyscy patrzyli jak wryci. – Reszka. – przerwał to milczenie Gonzalo Medina. Julio Gasco czynił powinność. Wypadł orzeł. Tak pierwszym prezydentem Valencii został Octavio Augusto Milego.
Pierwsze…
Castellón, region Walencja. Ponad dwa miesiące od założenia Valencii Football Club. Nadchodzi wiekopomna chwila, to tutaj Nietoperze mają rozegrać swój pierwszy mecz. Nie mają jeszcze własnego boiska, dlatego inauguracyjne spotkanie przyjdzie im zagrać na terenie przeciwnika. Bojowe nastroje, zespół gotowy do walki. W składzie drużyny są, bądź pojawią się jeszcze w tym roku tacy zawodnicy jak późniejszy reprezentant kraju i zdobywca ligi hiszpańskiej z Valencią jako trener, Eduardo Cubells czy Francisco Almenar. W składzie są także założyciele klubu. Bramki strzeże Pascual Gascó, w defensywie gra Julio Gascó, a miejsce w pomocy zajmuje Fernando Marzal. Rywalem jest Gimnástico FC, klub, który istnieje już od kilku dobrych lat. W swoim debiucie Valencia przegrywa, ale zaledwie 0:1.
Włodarze klubu zaczęli szukać miejsca do gry w futbol. Medina i Milego wydzierżawili teren w Algirós. Aby jednak można było tam grać, Medina musiał wydać swoje prywatne pieniądze. Zainwestował aż 25 tysięcy peset, żeby nie tylko były możliwości do gry, ale także oglądania poczynań Los Ches. 7. grudnia 1919 roku i wielka chwila. Algirós jest gotowe na swój debiut, a Valencia gra wreszcie na swoim terenie. Rywalem jest Castalia de Castellón. Gola strzela debiutujący w zespole Eduardo Cubells i miejscowi wygrywają 1:0, a napastnikowi ani w głowie powrót do Sevilli, gdzie grał po upadku Deportivo…
Cztery lata później Valencia przenosi się na Mestalla. Architektem jest napastnik, Francisco Almenar, późniejszy prezydent klubu. 20 maja 1923 roku Valencia mierzy się z Levante. Wygrywa… 1:0. Tym razem po golu Arturo Montesa.
Pomyłka. Przodek
Przyjrzeliście się barowi, który był bardzo ważną częścią w historii Valencii? To zerknijcie na ten poniżej. Dziennikarze w Hiszpanii czasami mylą legendarny walencki obiekt, właśnie z tym lokalem. Zdjęcie tego pięknie stylizowanego baru, a zarazem wtedy niezwykle wykwintnego, jeśli tak można powiedzieć o barze, to nic innego jak fasada lokalu o nazwie Torino z… Barcelony. Jeśli zobaczycie tekst o Valencii i to właśnie zdjęcie, nie dajcie się nabrać, a wcale o znalezienie takiej pomyłki nie jest trudno.
– Eureka! – krzyknął walencki historyk, Rafael Solaz Albert. Od dłuższego czasu coś mu nie pasowało. Źródła nie były zgodne. Wpadł na to całkiem przez przypadek, ale nie mógł uwierzyć w to, że w mieście tkwiono tak długo w błędzie… Ba, nawet ustanowiono tablicę pamiątkową. – No cóż, lepiej, że wpadłem na to przed 100. rocznicą klubu – pomyślał Rafa… W listopadzie postawiono nową tabliczkę, którą zatytułowano “KM.0”.

Bar Torino – Bajada de San Francisco , prawdziwe miejsce gdzie był bar, – calle Barcelonina, miejsce, które do 2014 roku uznawano, za miejsce narodzin VCF
Historia zatoczyła koło. W 96. rocznicę Peter Lim i inni włodarze klubu zaprosili do świętowania potomków założycieli klubu. Wśród nich był sam syn Octavio Milego.
– – –
*Niestety Octavio Augusto podczas spotkania w Barze Torino nie mógł popijać Turii, marka ta powstała w 1935 roku. Autor tekstu nie mógł się jednak powstrzymać od nawiązania, gdyż to bardzo popularne piwo z Walencji, które swoją nazwę wzięło od rzeki płynącej przez stolicę Lewantu. Na dodatek jest to piwo sezonowe, z gatunku piw marcowych… Sami rozumiecie, pasowało jak ulał.
*Co do dat i wydarzeń: 14. marca ustanowiono statut klubu, zawierający podstawowe 23 akty dotyczące działalności klubu, 21. marca nastąpiła rejestracja klubu w krajowej federacji, natomiast władze klubu zostały oficjalnie ustanowione 4. kwietnia 1919 roku. Reszta zgodnie z tym co w tekście. Jeśli chodzi o założycieli, to byli nimi: Gonzalo Medina Pernias, Octavio Augusto Diaz Milego, Pascual Gascó Ballester, Julio Gasco Zaragoza, Andrés Bonilla Folgado, Fernando Marzal Queralt, José Llorca Rodriguez oraz Adolfo de Moya