
Francisco Rodríguez objął posadę trenera Almeríi w niełatwym dla klubu momencie. Od debiutującego na tym poziomie rozgrywek szkoleniowca nikt jednak nie wymagał cudu – celem andaluzyjskiego beniaminka było, jest i będzie spokojne utrzymanie się w Primera División. Minimalizm? Biorąc pod uwagę wszystkie kryteria, zaczynając od ekonomicznych, na tych stricte sportowych kończąc, nie ma o nim mowy. La Liga to dla Indálicos i tak wysokie progi…
Wielka wymiana
Rojiblancos to jedna z najbiedniejszych ekip w Primera División, skutkiem czego ich aktywność na rynku piłkarskim została relatywnie ograniczona. Odejście z andaluzyjskiego klubu takich zawodników jak Charles Dias [Brazylijczyk w sezonie 2012/13 został królem strzelców Segunda División z 32 trafieniami na koncie – przyp. red.], Adrián Gunino czy Carlos Carvo poważnie osłabiło tegorocznego beniaminka. Piłkarze, którzy opuszczali drużynę, odchodzili głównie z dwóch powodów: albo kończyły im się kontrakty (jak to miało miejsce np. w przypadku Álvaro Mejíi), albo okresy wypożyczeń, na których to przebywali (jak Iago Falqué). Jeden z większych zysków – jeśli można w ogóle tak powiedzieć – był efektem sprzedaży wcześniej wspomnianego Charlesa do Celty. Klub na jego transferze zarobił milion euro, jednakże suma ta jest wręcz śmiesznie niska, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, za jakie ceny odchodzili wcześniej tacy gracze jak Pablo Piatti (siedem i pół miliona euro) czy też Felipe Melo (trzynaście milionów euro).
W związku z licznymi osłabieniami, uzupełnienie luk w składzie stało się chcąc nie chcąc koniecznością. Dyrektor sportowy w osobie Alberto Benito, wraz z resztą sztabu Indálicos, poradził sobie z tym jakże niełatwym zadaniem. Rojiblancos nie kupowali ponad stan – większość zawodników dołączyło do Indálicos na zasadzie wolnego transferu, wypożyczenia, a także awansu z drużyny rezerw. W ten sposób, łącznie pozyskano jedenastu nowych piłkarzy.
Gdzie nogi wyprzedzają głowę
W zamyśle trenera Francisco głównym trybem w maszynie o nazwie „Almería” miał być sprowadzony z Liverpoolu Suso – niezwykle ofensywnie usposobiony lewonożny pomocnik. Tak też od początku sezonu próbowali grać podopieczni młodego szkoleniowca. Większość piłek kierowano do Hiszpana, ten zaś decydował jak będzie wyglądała dalsza faza akcji.
Pomysł ten, do bólu prosty, funkcjonował w oczekiwany sposób odpowiednio krótko. Ujarzmienie Suso nie było bowiem trudnym zadaniem. Poradzili sobie z nim defensorzy, a pomógł im… on sam! Stwierdzenie to może i zakrawa nieco o szaleństwo, lecz w pewien sposób jest prawdziwe. Styl gry dwudziestolatka wciąż pozostaje chaotyczny – Hiszpan często wdaje się w bezproduktywne lub z góry skazane na niepowodzenie dryblingi, zdarza mu się nie zauważać lepiej ustawionych partnerów. Oczywiście, taka młodzieńcza fantazja ma również swoje plusy: Suso potrafi zagrać niekonwencjonalnie, a więc tym samym zaskoczyć przeciwnika i stworzyć zagrożenie pod jego polem karnym. Niestety, częściej od efektywności zyskuje na tym efektowność zawodnika, a jak wiadomo futbol to nie pokaz fajerwerków.
Mimo chaotycznego stylu gry, młody Hiszpan już kilkukrotnie przyczynił się do zdobycia przez Almeríę jakże ważnych dla niej punktów. Wypożyczony z Liverpoolu pomocnik niejednokrotnie potrafił popisać się serią kilku niecelnych podań z rzędu, by za chwilę wypracować swoim partnerom fantastyczną okazję strzelecką tudzież asystować. Wszystkie te okoliczności sprawiają, iż Suso jawi się jako piłkarz, którego liczby (1493 rozegrane minuty na 1890 możliwych, dwie bramki oraz osiem asyst) stawiają w dużo lepszym świetle niż robi to jego styl gry. Wnioski? Pomocnik Almeríi skrywa w sobie ogromne pokłady potencjału, nie potrafi jednak ich wykorzystać, gdyż zamiast na efektywność częściej stawia na (tanie) efekciarstwo.
Z nieba do piekła
Godnym następcą Charlesa miał okazać się Rodri pozyskany na zasadzie wypożyczenia z rezerw Barcelony. Jego początki były obiecujące – piłkarz nie musiał nawet walczyć o miejsce w wyjściowej jedenastce. Na pozycji środkowego napastnika stał się pierwszym wyborem Francisco Rodrígueza, wybiegając w wyjściowym składzie czternaście razy z rzędu, w kolejkach 1-14. Wybór ten był o tyle zaskakujący, ponieważ Rodri, mimo regularnego występowania na szpicy w różnych klubach (m.in. Real Saragossa i Barcelona B), nigdy do bramkostrzelnych piłkarzy nie należał. Obecna średnia wynosząca 0,5 gola na mecz stała się jego najlepszym od kilku lat wynikiem, a on sam pozostaje jak na razie najcelniej strzelającym (71%) zawodnikiem Rojiblancos. Siedem zdobytych bramek kilkukrotnie przełożyło się na zdobycie przez Indálicos niezwykle ważnych zdobyczy punktowych. Sytuacja wychowanka Sevilli o 180 stopni zmieniła się tuż po meczu z madryckim Realem, w którym to Almería poległa 0:5. Jego problemy przypieczętowała kontuzja stawu skokowego, której doznał pod koniec ubiegłego roku. Od tamtego czasu na placu gry pojawił się tylko raz na 20 minut – w miniony weekend kiedy to Rojiblancos podejmowali Málagę.
„Nam strzelać nie kazano”
Słowa Adama Mickiewicza padały w kontekście futbolowym już wiele razy, ale żadne inne nie byłyby tak idealną metaforą formy strzeleckiej napastników Indálicos. Problemy Almeríi zaczęły się wraz z odsunięciem od wyjściowej jedenastki oraz późniejszą kontuzją wcześniej opisywanego Rodriego. Francisco Rodríguez mając do dyspozycji dwóch innych snajperów postanowił postawić na tego bardziej doświadczonego – Óscara Diaza. Hiszpan jednak nie spłacił otrzymanego kredytu zaufania – wychowanek Alcorcón na listę strzelców w tym sezonie jeszcze się nie wpisał, nawet gdy regularnie występował w wyjściowej jedenastce. Jego podbramkowa indolencja podirytowała nie tylko kibiców, ale również samego trenera. Ten, nie mając nic do stracenia, zdecydował się dać szansę pochodzącemu z Burkina Faso Jonathanowi Zongo. Burkińczyk jak dotąd strzelił jednego gola (w wygranym przez Almeríę 1:0 meczu z Getafe). Trudno jednak oczekiwać od niego przysłowiowych gruszek na wierzbie. 21-letni zawodnik jest jeszcze nie w pełni ukształtowanym piłkarzem, brakuje mu również niezbędnego na poziomie Primera División doświadczenia (Zongo zadebiutował w La Liga 4 stycznia obecnego roku).
Taka, co by nie mówić fatalna, forma napastników Almeríi to jedna z największych bolączek andaluzyjskiego zespołu. Włączając w ostateczny rozrachunek bramkowy siedem goli Rodriego, snajperzy Indálicos strzelili ich łącznie… osiem [ogólny bilans to 24:42 przyp. red.]. Jednym słowem – tragedia. Honor drużyny ratują zawodnicy środkowej formacji – Verza, Vidal, Suso czy Soriano niejednokrotnie zdobywali bramki, dzięki którym Almería nie podzieliła (jeszcze) losu Betisu lub Rayo. Szczęśliwa karta może się jednak odwrócić w każdej chwili…
Inny poziom
Problem formy strzeleckiej napastników Indálicos nie jest jednak ich jedyną bolączką. Równie niepokojąca jest obsada kilku innych pozycji, ze szczególnym zwróceniem uwagi na pozycję pivota. Na początku sezonu w tej roli występował wychowanek Realu Madryt – Marcos Tébar. Niestety, ze swoich obowiązków nie wywiązywał się odpowiednio. Najbardziej rzucało się w oczy jego złe ustawianie – Tébar nie zamykał korytarzy, nie potrafił odpowiednio zaasekurować stoperów, zdarzało mu się niepotrzebnie dublować pozycję. Hiszpan poprzez swoje liczne błędy dość znacznie przyczynił się do całej masy goli straconych przez Almeríę w początkowej fazie sezonu. Póki Tébar występował w wyjściowym składzie, Indálicos stracili łącznie dziewiętnaście goli w ośmiu spotkaniach, co daje niechlubną średnią 2,37 bramki na mecz.
Problemu nie rozwiązało również obsadzenie w roli pivota młodego Nigeryjczyka – Ramona Azeeza. 21-letni pomocnik nie jest bowiem nominalnym defensywnym pomocnikiem. Często zdarza mu się zapędzić zbyt wysoko pod pole karne rywala, wskutek czego w formacji defensywnej tworzą się luki. W jego zachowaniu widoczny jest również brak doświadczenia. Azeezowi, podobnie jak jego poprzednikowi, zdarza się nieodpowiednio ustawić lub zdublować pozycję swego partnera. Pod względem taktycznym Nigeryjczyk nie daje więc zbyt wiele, bywa zagubiony i często nieodpowiedzialny.
Wizyta u wróżki
Sytuacja Indálicos wydaje się być całkiem stabilna, co nie znaczy, że dobra. Trudności, z którymi borykają się Rojiblancos, takie jak brak formy napastników czy słaba obsada niektórych pozycji nie wróży im pozytywnej przyszłości.
Sukces Almeríi, czyli bezpieczne utrzymanie się w Primera División, to wypadkowa wielu elementów piłkarskich (jak forma poszczególnych zawodników czy odpowiednie przygotowanie fizyczne) oraz psychologicznych (głównie umiejętne radzenie sobie z presją). Wystarczy, że jeden z nich przez dłuższy czas nie będzie funkcjonował w odpowiedni sposób, a Indálicos wpadną w poważne tarapaty. Rojiblancos nie mogą przecież budować przyszłości bazując jedynie na szczęściu – budulec ten jest zbyt kruchy, o czym boleśnie przekonał się już niejeden piłkarz, trener czy klub. Tylko jak z tymi wszystkimi problemami poradzi sobie Almería?