Dziś wieczorem Joaquín Caparrós wraz ze swoją Granadą podejmie na własnym stadionie Levante. Trener Andaluzyjczyków jeszcze w ubiegłym sezonie prowadził walencki klubu, z którym zaliczył udany sezon kończąc go na dziesiątej pozycji. Dzisiaj przyjdzie mu zmierzyć się z zespołem, który desperacko szuka już nie tylko pierwszego zwycięstwa w lidze, ale również pierwszego… gola.
Im strzelać nie kazano
W czterech dotychczas rozegranych spotkaniach podopieczni José Luisa Mendilibara zgromadzili zawrotną liczbę jednego punktu oraz dołożyli do niego imponujący dorobek bramkowy. Nie zdobyli ani jednej, a stracili ich aż dziesięć. Popularnym „Żabom” taki (fal)start zdarzył się po raz pierwszy od sezonu 1964/65 kiedy pierwszego gola strzelili dopiero w piątej kolejce. Za pierwszą bramką przyszły kolejne cztery i koniec końców rozbili Barcelonę aż 5:1. Niewątpliwie Mendilibar życzyłby sobie aby historia ta powtórzyła się i w dzisiejszym meczu.
Indolencja strzelecka Levante nie przynosi klubowi chwały. Kiedy przyjrzymy się uważnie tabelom szybko wychwycimy, że walencka drużyna jest w Hiszpanii przypadkiem szczególnym. Jako jedyna ekipa nie znalazła drogi do siatki rywala spośród wszystkich zespołów występujących w La Liga, Segunda División i 4 grupach Segunda División B.
Na krajowym podwórku towarzystwa przy stoliku dla niestrzelających dotrzymują “Żabom” trzy kluby grające na czwartym szczeblu rozgrywek, czyli Tercera División. Są to takie tuzy jak Hernán Cortés, La Virgen Del Camino oraz Binéfar. Wiadomo już, że w Hiszpanii są wyjątkiem, ale czy są wyjątkiem na skalę europejską?
Otóż nie. O ile w Premier League i Ligue 1 wszystkie zespoły zdobyły minimum jedną bramkę, to hiszpański klub znajdzie druhów w Bundeslidze oraz Serie A. Na pudłowanie permanentne cierpią odpowiednio HSV oraz Torino. Levante niestety tylko w takiej konkurencji może w tym sezonie zmierzyć się z innymi europejskimi zespołami, ale zapewne chcą dzisiaj odpaść z tej zabawy, która nikomu chwały nie przynosi.
Mendilibar znaczy spawacz
W słowniku takiego tłumaczenia oczywiście nie znajdziemy, ale gdyby za tworzenie owych pomocy naukowych odpowiedzialny był Rubén García to pewnie byłby skłonny się z tym zgodzić. Dwudziestojednoletni wychowanek Levante, który ma na koncie występy w młodzieżowych reprezentacjach Hiszpanii, stał się ofiarą nowego szkoleniowca. Na pewno nie spodziewał się takiego obrotu spraw w maju, kiedy przedłużał kontrakt z walenckim zespołem do 2018 roku, ale na razie nie może zaliczyć początku sezonu do udanych.
Uważany za jednego z lepszych zawodników swojego rocznika, Rubén, zaliczył do tej pory zaledwie 46 minut w nowym sezonie. Bez niego drużynie dużo trudniej kreować sobie sytuacje strzeleckie, a warto nadmienić, że nawet z młodym rozgrywającym jest o to dosyć ciężko. W ubiegłym sezonie kluczowych podań od Garcii (24) więcej zaliczyli tylko Pape Diop (35) oraz Andreas Ivanschitz (28). Jeśli zwrócimy uwagę na fakt, że austriacki pomocnik w tym sezonie także nie znajduje uznania w oczach trenera to samo słowo „kreować” musi budzić strach wśród piłkarzy. Hiszpan był także najlepszym dryblerem w swoim zespole, a więc sadzanie na ławce zawodnika, który 33 razy udanie drybluje odbiera drużynie element zaskoczenia. Choć z drugiej strony Mendilibar nie ryzykuje kolejnej nominacji w konkursie na najzabawniejsze wykonanie rzutu wolnego. Rzut wolny z meczu przeciwko Villarreal do dzisiaj śmieszy tak samo.
Skuteczność potrzebna od zaraz
Z problemem tworzenia sytuacji dałoby się żyć gdyby Levante posiadało bramkostrzelnego napastnika. Z tym również jest kłopot ponieważ David Barral barierę dziesięciu goli ostatni raz przekroczył w sezonie 2008/09 reprezentując wtedy barwy Sportingu Gijón. Receptą na ten problem ma być zakontraktowanie Rafaela Martinsa. Brazylijczyk w ubiegłych rozgrywkach zdobył 14 bramek dla Vitórii Setúbal i w Walencji liczą na podobny dorobek. Jeżeli plan z goleadorem wypali, wtedy Levante będzie mogło liczyć na skuteczne kontry i wykorzystywanie sprytnego Brazylijczyka w roli bezlitosnego egzekutora. Tymczasowo “Żaby” muszą obyć się bez niego, ponieważ leczy kontuzję i dzisiaj licznik rozegranych przez niego minut nie ruszy ponownie.
Prawa strona powyższej grafiki wiele mówi o tym co trapi Levante. “Żaby” oddały na razie zaledwie 38 strzałów z czego tylko 6 (!) było celnych. Brak wysokiej klasy napastnika i problemy z kreatywnością pomocników powodują większą częstotliwość uderzeń z dystansu. Te jednak nie przynoszą żadnego efektu.
Na co może w takim razie liczyć Levante? Człowiek złośliwy powiedziałby, że na walkowery i bramki samobójcze. Ewentualnie na żabę szczęścia, która została umieszczona na koszulkach Granotas w ramach akcji marketingowej mającej na celu promocję klubu w Japonii. Swojego testu przeciwko Barcelonie nie zdała, ale kolejny egzamin już o godzinie 22.00 na Los Cármenes. Jeżeli będą potrafili przełamać impas w oddawaniu celnych strzałów na bramkę, wtedy któraś piłka w końcu zatrzepocze w siatce. Wie o tym także trener, który na konferencji prasowej przed dzisiejszym meczem podzielił się z dziennikarzami swoimi odczuciami. „Nasze statystyki są całkowicie okropne i nie ma znaczenia to z kim mierzyliśmy się w poprzednich spotkaniach. Musimy się poprawić, ale jestem pewien, że w końcu przyjdą dobre wyniki”,
Pora przekuć słowa w czyny grając rozważnie w tyłach, żeby nie popełnić błędu jakiego dopuścił się Ander Iturraspe, który ostatecznie zaważył na wyniku spotkania. I może jednak warto wrócić do rozwiązania, w którym na murawie znajdują się Rubén García oraz Andreas Ivanschitz? Levante nie wymienia wielu krótkich podań, średnio 303 na spotkanie, więc żeby tworzyć sytuacje trzeba mieć do tego ludzi. Mendilibar zostawia ich na ławce. Może też pozostać wierny klasycznej „ladze”, ale to nie wróży dobrze na przyszłość i zespołu, i samego trenera.