Takie historie wzruszają nas wszystkich. Piłkarz – albo w ogóle sportowiec – zapada na groźną chorobę, ale dzięki sile woli, opiece najbliższych i nowoczesnej medycynie wygrywa najważniejszą walkę. Walkę o życie. Jak w ostatniej części „Rocky’ego”, czyli filmie „Creed”, gdzie z chorobą zmagała się postać grana przez Sylvestra Stallone’a. Albo jak w przypadku Lance’a Armstronga, który napisał piękną kartę swoją walką z rakiem, dopóki nie wyszło na jaw, jak szprycował się podczas Tour de France.
„Creed” to o jednak tylko hollywoodzki film, a historia Lance’a jest piękna jedynie do pewnego momentu, ale oczywiście może być różnie. Zdarzały się przecież przypadki, że nawet najwięksi herosi sportu przegrywali walkę z tą straszną chorobą. Nowotwór potrafi niestety położyć nawet najtwardszą jednostkę. Tym bardziej cały sportowy świat trzyma kciuki za Yeraya Álvareza, by wygrał swoją walkę i wrócił do formy sprzed chemioterapii. Zwłaszcza, że ten jest wyjątkowym walczakiem i pomimo chemii rozpoczął już pierwsze treningi. Ale po kolei.
Ktoś mógłby zadać pytanie: „Dlaczego bierzesz się za takie smutne tematy?”. Odpowiedź nasuwa się sama – ten tekst powstał nie dlatego, że jakiś anonimowy piłkarz zapadł na ciężką chorobę. Oczywiście nie zrozumcie mnie źle, każdy dramat osoby walczącej z nowotworem jest straszny – czy choruje postać z pierwszych stron gazet, czy zwykły Kowalski. Człowiek to człowiek. Kiedy chorują jednak nasi idole, bardzo to przeżywamy, tak jakby była to osoba z naszej rodziny. Kochamy swoich futbolowych bohaterów, uosabiają oni przecież to, o czym marzyliśmy jako dzieci – to oni spełnili nasze marzenia o byciu zawodowcami, to ich podziwiamy co weekend w telewizji. Yeray to nie tylko człowiek z krwi i kości, taki sam jak my, ale przede wszystkim kawał Pana Piłkarza.
Jeden z najzdolniejszych graczy na świecie, jeśli chodzi o swoją pozycję i swój przedział wiekowy. No i nie będzie to tylko ckliwa opowieść o piłkarzu walczącym z rakiem, ale przede wszystkim historia tego, dlaczego starczyło ledwie kilkanaście spotkań, by zaczęto mówić o Álvarezie w kontekście pierwszej kadry Hiszpanii.
Wszyscy golimy glace, bez wyjątku!
Dramat piłkarza zaczął się pod koniec zeszłego roku, kiedy dowiedział się, że „pewien dyskomfort” w jego jądrze to guz, którego natychmiast trzeba usunąć. Operacja przebiegła bezproblemowo, a stoper Athleticu wrócił po pewnym czasie do gry. Jego znakomita forma nie umknęła uwadze mediów, kibiców i selekcjonera kadry U21, który powołał go na młodzieżowe mistrzostwa Europy w Polsce. Wtedy zaczęło się jednak najgorsze.
Rutynowe testy medyczne, przeprowadzone 12 czerwca wykazały nawrót nowotworu i Yeray musiał opuścić Euro U21, by poddać się „uzupełniającemu leczeniu”, czyli chemioterapii. Lekarze wstępnie określili, że przerwa w grze potrwa około trzech miesięcy.
Kiedy wydaje się już, że pokonałeś to, co najgorsze, to wraca. Nie martwię się jednak, to walka, którą wygram wraz ze wszystkimi ludźmi, którzy mnie wspierają. I jeśli dojdzie do tego kolejny raz, wygram ją ponownie, choćby 1000 razy – specjalne oświadczenie Álvareza na Instagramie.
Wspaniale zachowali się jego koledzy z drużyny. Na znak solidarności z Yerayem… ogolili głowy na zero, jak jeden mąż. Piękny gest, pokazujący jak rodzinnym klubem jest Athletic. Jest tutaj pewna prawidłowość – skoro znany z bujnej czupryny Yeray chwilowo ją stracił, któż w Bilbao ma prawo nosić długie włosy? W prasie żartowano, że jedyni, którzy zmartwili się tym gestem to lokalni fryzjerzy. Wiadomo, statystyczny piłkarz zmienia fryzurę i kolor włosów częściej, niż 90 procent kobiet…
▶️ VÍDEO: Sorpresa para @yerayalvarez4 #EutsiYeray #athlive pic.twitter.com/EEFUR2oX6L
— Athletic Club (@AthleticClub) July 7, 2017
Óscar de Marcos komentował całą sytuację w mediach w następujący sposób – „Chcemy, by Yeray czuł się tutaj komfortowo, ale nie zrobiliśmy tego wyłącznie dla niego, ale dla wszystkich rodzin, które doświadczają tej choroby”. I właśnie słowo „rodzina” jest tutaj kluczowe. Athletic to nie jest typowy klub, w jego przypadku częściej pada właśnie określenie „rodzina”, a nie „zespół”. Więzi międzyludzkie są tutaj cenione bardziej, aniżeli korporacyjny model piłkarskiego przedsiębiorstwa. W podobnym tonie wspaniałe zachowanie kolegów skwitował sam Álvarez – „To, co wyprawia się w tej Rodzinie, jest szalone!”.
O co tyle szumu?
Historia Yeraya jest krzepiąca i wzruszająca, ale popatrzmy na niego wyłącznie przez pryzmat piłkarski. Media donosiły, że zaledwie jeden sezon w La Liga wystarczył, by zaczęła o nim marzyć sama Barcelona. Co więcej, podobno o Yerayu w kontekście Camp Nou zaczęto mówić, gdy stoper miał na koncie… siedem rozegranych meczów w lidze. Czy to do końca prawda pewnie nigdy się nie dowiemy, ale faktem jest, że chłopak szybko wpadł wszystkim w oko.
Niewielka klauzula odstępnego (30 mln euro, pomimo faktu, że kontrakt ważny jest aż do 2022 roku), młody wiek piłkarza i niesamowity potencjał to wybuchowa mieszanka, która działa na wyobraźnię. Zwłaszcza, że sam zawodnik ma wielki charakter. 23 grudnia przeszedł operację, a zaledwie… 43 dni później był już w wyjściowym składzie na mecz, a jakże, przeciwko Blaugranie. To się nazywa hart ducha.

23 grudnia 2016 – operacja Yeraya. 43 dni później Yeray wraca do gry / fot. Bleacher Report
Cytując hiszpańskie media – „Młodzian to typ obrońcy, który rozkwitnie w takiej drużynie, jak Barcelona. Dobry taktycznie, potrafi wyprzedzić przeciwnika by przeciąć podanie lub przechwycić piłkę (…) Dodatkowo dobrze radzi sobie w sytuacjach jeden na jednego i nie przeszkadza mu futbolówka przy nodze”. Mówi Wam to coś? Stoper umiejący nie tylko bronić, ale także wyprowadzać piłkę, jest wart każdych pieniędzy. Zwłaszcza, że w Katalonii zdają sobie sprawę, że Piquenbauer to nie Dorian Grey i kiedyś nawet jego dopadnie okrutny Ojciec Czas.
Co ciekawe, padł wcześniej argument, że zaledwie jeden sezon wystarczył, by Yeraya chcieli wszyscy. Doprecyzujmy – nie jeden sezon, a ledwie 26 meczów w La Liga, bo tyle ma w dorobku Álvarez. W latach 2014-16 stoper występował w rezerwach Atleticu, a oficjalny debiut w pierwszej drużynie zaliczył 15 września zeszłego roku w spotkaniu przeciwko Sassuolo w ramach Ligi Europy. Trzy dni później Yeray pojawił się na murawie w La Liga, zmieniając Eneko Bóvedę w meczu przeciwko Valencii.
David Cartlidge, jeden z uznanych dziennikarzy zajmujących się Primera División, napisał wiosną na Twitterze: „Yeray to siła. Przeszedł przez chorobę i powrócił w wielkiej formie. Wspaniała opcja jeśli chodzi o środek obrony w kadrze Hiszpanii. Nie popełnia błędów”. I Cartlidge nie miał wcale na myśli kadry U21… Inny z dziennikarzy pisał znów przy okazji jednego ze spotkań: „Prowadził tak długo piłkę, aż zaliczył piękne, otwierające podanie. Takie, którego nie powstydziłby się Twój najlepszy playmaker. A to przecież stoper…”.
Nowy Puyol?
Jeśli chodzi o obronę Athleticu, to tym, który przyciąga najwięcej uwagi jest oczywiście Aymeric Laporte. Od lat widnieje w notesach skautów w całej Europie. Niespodziewanie jednak to Yeray wystrzelił jak Filip z konopi, kradnąc serca kibiców w Bilbao. Docenili go także trenerzy w Hiszpanii – „wcale nie gorszy od Laporte’a, a dużo tańszy. No i swój, w końcu to Hiszpan…”. A jak sam Yeray komentował całe zamieszanie wokół siebie?
Czuję, że przechodzą mnie dreszcze, kiedy porównuje się mnie do Carlesa Puyola czy Rafaela Alkorty (…) Pewnego dnia chcę być taki jak oni. Nie przeszkadza mi także, że to oni robią te porównania…”
Wiem, że mówiło się o tym w prasie, ale traktuję to jako żart. Nie myślę o Barcy. Chcę grać w Bilbao – komentarz Yeraya do informacji o zainteresowaniu ze strony Barcelony:
Czyj styl trenerski podziwia za to Álvarez? Nie będzie tutaj dużego zaskoczenia. Yeray zapatrzony jest w dwóch gości, którzy toczyli niesamowite boje w La Liga, czyli Pepa Guradiolę i Diego Simeone. Stoperowi z Bilbao świecą się oczy, kiedy porównuje styl pracy obydwu trenerów – „Era Pepa, to była czysta przyjemność patrzeć na grę jego Barcelony. Jej gracze powodowali, że przeciwnik był jak pijany, biegał za piłką cały czas (…) W ostatnich latach trzeba docenić także to, czego dokonuje Cholo. Bronić cały mecz, a na koniec wygrywać? Bardzo skomplikowane zadanie…”.
Yeray być może zapatrzony jest w Guardiolę i Simeone, ale tak naprawdę to Ernesto Valverde, czyli były trener Athleticu, dał mu szansę debiutu w La Liga. Dzięki niemu świat dowiedział się o stoperze urodzonym w Barakaldo i o jego wielkim talencie. Jeśli Yeray wróci do pełni formy i znów będzie czarował na boisku, pewnie wróci temat jego przenosin do Barcelony. Zwłaszcza, że niedawno nowym trenerem Blaugrany został przecież Valverde. Wnioski nasuwają się same, a osoba byłego trenera może skłonić piłkarza do zmiany zdania i barw klubowych. Warunek jest jeden, powrót do zdrowia i formy.
***
Na całe szczęście opowieść o Yerayu jeszcze się nie kończy, to jedynie początek i miejmy nadzieję, że Hiszpan pokona nowotwór i jego kariera będzie taka, jaką przepowiadają mu wszyscy obserwatorzy. Zwłaszcza, że chemioterapia przebiega prawidłowo i piłkarz wrócił już do pierwszych treningów. Jego walka trwa – jak mawia łacińska sentecja – per aspera ad astra, czyli „przez trudy do gwiazd”. A jaka to walka niech świadczy poniższe zdjęcie, które oddaje więcej, niż 1000 najbardziej wyszukanych słów. ¡Ánimo, Yeray!

fot. Deia.com