
Fot. bilbao.theoffside.com
15 maja 2010 roku, La Catedral. Athletic wygrywa 1:0 w ostatnim meczu La Liga z Deportivo. Zegar stadionowy pokazuje 72. minutę, a przy linii bocznej stoi czekający na wejście na boisko Gaizka Toquero. Arbiter techniczny podnosi w górę tablicę, na której wyświetla się numer 17. To już koniec. Ostatni w historii mecz Joseby Etxeberrii w ukochanej, czerwono-białej, pasiastej koszulce dobiegł końca.
La Catedral wstaje i oddaje hołd swojej legendzie, kapitanowi, który po piętnastu długich sezonach i 514 meczach postanowił zakończyć wspaniałą karierę sportową. Kapitanowi, który pozostał wierny klubowi i barwom do końca mimo, że mógł wybierać spośród największych. Joseba Etxeberria został również godnie pożegnany przez swoich kolegów z boiska, którzy utworzyli przy linii bocznej szpaler należny kolosom. Bo mimo, że nie zdobywał trofeów, nie był bohaterem setek reklam, nie znajdował się na okładkach poczytnych magazynów czy też nie zarabiał astronomicznych sum, dla kibiców zgromadzonych tego dnia na La Catedral i setek tysięcy Basków był największym z piłkarzy.
Przyszedł na świat 5 września 1977 roku w Elgoibar, w prowincji Gipuzkoa w Kraju Basków. Jak większość młodzieńców z tamtego regionu od małego pałał zamiłowaniem do piłki nożnej. Z racji miejsca urodzenia bliżej było mu do Realu Sociedad niż Bilbao i tam też rozpoczął swoją karierę sportową w drużynach juniorów. Jednak nigdy nie ukrywał, że jego prawdziwą miłością był Athletic. Młody Joseba miał dość ciężkie początki, gdyż w tamtych czasach stosunkowo niskiemu i szczupłemu piłkarzowi dość trudno było się przebić. Jednak Etxeberria miał inne atuty. Przede wszystkim był bardzo pracowity i cierpliwy. Wiedział, że tylko kwestią czasu jest, kiedy dostanie swoją szansę. Resztę dopełniły umiejętności, a więc niesamowita szybkość, dobra technika i to, co ma naprawdę niewielu piłkarzy — doskonały zmysł do gry „bez piłki”, której waga w dzisiejszych czasach jest mocno umniejszana. Mimo, że nigdy nie był jakimś wybitnym snajperem, potrafił poruszać się po boisku i absorbować obronę rywali w taki sposób, że koledzy mieli w zasadzie otwartą drogę do bramki.
Przełom w jego karierze nastąpił w sezonie 1994/95, kiedy to zadebiutował w Primera División, mając zaledwie siedemnaście lat. W dniu 29 stycznia 1995 roku wystąpił w meczu z Espanyolem. Jednak ówczesny trener Txuri-Urdin — Salva Iriarte — nie zdecydował się na trwałe włączenie go do pierwszej drużyny, za co później przyszło ekipie Erreala słono zapłacić. Etxeberria dzielił więc swoje występy w pierwszym zespole z grą w rezerwach. Obiecującego skrzydłowego dostrzegł jednak Andoni Goikoetxea, trener reprezentacji U-20, i zabrał ze sobą na kwietniowy mundial w Katarze. Turniej ten był prawdziwym popisem zawodnika Sociedad, który poprowadził Hiszpanię do czwartego miejsca, a sam zakończył zawody jako najlepszy strzelec z siedmioma bramkami na koncie i nagrodą Złotego Buta. Natychmiast po rewelacyjnego siedemnastolatka zgłosiło się kilka klubów z Realem i Barceloną na czele. Najkonkretniejszy był jednak Athletic Bilbao, który wyłożył astronomiczną jak na owe czasy kwotę 550 milionów peset (3 miliony euro). Nigdy przedtem w hiszpańskim futbolu nikt nie zapłacił więcej za zawodnika poniżej osiemnastu lat. Transfer odbył się w atmosferze skandalu, bo władze Sociedad za wszelką cenę chciały zablokować przejście swojego piłkarza do rywali zza miedzy, oskarżając Los Leones o kontakty z piłkarzem za plecami klubu i inne niedozwolone praktyki. Sam Etxeberria kilka lat później przyznał, że osobiście zgłosił się do Athletiku, gdyż nie wyobrażał sobie, że miałby grać gdzie indziej poza klubem z Bilbao i poza Krajem Basków w ogóle. A że był niemal pewien, że prędzej czy później Sociedad go sprzeda, wolał trafić tam, gdzie sam chciał.
Etxeberria w nowym klubie zaaklimatyzował się znakomicie. Już w pierwszym sezonie rozegrał 33 spotkania ligowe, w których trafił do siatki siedem razy. Do tego dołożył sześć występów w Copa del Rey i kolejne trzy gole. Drużynie z Kraju Basków brakowało jednak czegoś do swojej układanki, a Josebie Etxeberrii oraz fenomenalnemu Julenowi Guerrero kogoś, z kim mogliby pograć w ofensywie. Po zakończeniu sezonu na San Mames trafił Ismael Urzaiz i od tego momentu stworzyli z Etxeberrią jedną z najbardziej charakterystycznych par napastników w La Liga. Potężnie zbudowany, świetnie grający głową, idący jak taran w ataku Urzaiz i nieodstępujący go na krok, niesamowicie ruchliwy, szybki, doskonale dośrodkowujący Etxeberria. Całość uzupełniał rozgrywający Julen Guerrero i szalejący na lewym skrzydle Bittor Alkiza (przyszedł wraz z Josebą z Sociedad). Szybko dało to efekt, bo w kolejnych dwóch sezonach Athletic zajął odpowiednio szóste i drugie miejsce, kwalifikujące do Ligi Mistrzów, w której zagrali w sezonie 1998/99. Etxeberria miał w tym olbrzymi udział, zdobywając kolejno sześć i jedenaście bramek, o licznych asystach już nie wspominając. Świetna gra prawoskrzydłowego Los Leones zaowocowała powołaniem na mundial we Francji w 1998 roku. Był to jeden z trzech turniejów rangi mistrzowskiej, w których miał okazję brać udział wraz z reprezentacją La Furia Roja. Kolejne dwa to mistrzostwa Europy w 2000 roku w Belgii i Holandii oraz w 2004 roku w Portugalii. Łącznie w kadrze narodowej rozegrał 53 mecze i strzelił dwanaście goli. Nie trzeba było długo czekać aż posypią się oferty z praktycznie wszystkich liczących się lig w Europie. Wśród zainteresowanych wymieniano Real Madryt, Barcelonę, Manchester United czy Milan. Ostatnie zapytanie miało miejsce w 2005 roku ze strony Evertonu. Zawodnik z wrodzoną skromnością odpowiadał wszystkim niemal jednakowo: „Jako profesjonaliście to dla mnie zaszczyt, że taki klub jak [wstaw nazwę] zainteresował się mną i uznał jako wartościowe wzmocnienie, ale Athletic jest moim sercem i moim domem, więc jestem dumny, że mogę reprezentować jego barwy. Moim pragnieniem jest grać tutaj jak najdłużej, a jeśli dane mi będzie zakończyć swoją karierę w Athletiku, będzie to dla mnie prawdziwy zaszczyt”. Żadna, nawet najbardziej lukratywna oferta nie była w stanie skusić piłkarza do zmiany decyzji i pozostał on wierny tym barwom do końca swojej kariery.
Athletic zawsze mógł liczyć na Josebę, szczególnie w ciężkich momentach. W sezonie 2006/07, kiedy zespół nie mógł się pozbierać po dramatycznym zakończeniu kariery przez wieloletniego kapitana Julena Guerrero, ciężar gry i cała odpowiedzialność spadła właśnie na Etxeberrię. Wraz z Urzaizem, Yeste i Adurizem nadludzkimi wysiłkami zdołali utrzymać drużynę w elicie rozgrywek. Nigdy nie lubił nosić opaski kapitańskiej, stwierdzając, że o ile jest to wielki zaszczyt dla niego, o tyle nie uważa się za bycie godnym tej funkcji zważywszy na klub, w jakim występuje. Wielokrotnie zdarzało się, że nawet gdy był na boisku, to opaskę zostawiał Yeste lub innemu swojemu zastępcy. Jednak jego wpływ na drużynę był nie do przecenienia. Każdy zawsze mógł na niego liczyć, był dobrym duchem zespołu i człowiekiem, który potrafił poderwać drużynę do walki. Był przy tym obdarzony niezwykłą charyzmą. W zasadzie poza Carlosem Gurpegim jest ostatnim przedstawicielem starej baskijskiej szkoły futbolowej, która „produkowała” nie tylko świetnych piłkarzy, ale przede wszystkim ludzi z osobowością, zdolnych do największych poświęceń, dla których nie liczy się własne „ja”, ale to, co mogą zrobić dla zespołu, dla innych. Dla nich wierność, oddanie i miłość do własnego klubu, jak i kraju jest najwyższą wartością.
Po sezonie 2006/07 kariera kapitana Lwów nie rozwijała się już tak dynamicznie. Nowy trener — Joaquin Caparrós — z czasem coraz mniej ufał Etxeberrii, często sadzając go na ławce rezerwowych. Zawodnik znosił to z pokorą, bo ważniejsze niż jego własne szczęście było dla niego dobro zespołu. Jednakże ilekroć kapitan pojawiał się na murawie, dawał z siebie wszystko, pokazywał wyborną formę i był motorem napędowym gry swojego zespołu. Niestety andaluzyjski szkoleniowiec miał swoich ludzi, był bardzo przywiązany do nazwisk i przede wszystkim do siermiężnej taktyki, w której raczej trudno było znaleźć miejsce dla Etxeberrii. Takie było zdanie Joaquina Caparrósa — aczkolwiek ilekroć Joseba pojawiał się na murawie, zadawał kłam temu stwierdzeniu swoją naprawdę dobrą grą. To jest też największa skaza na epizodzie Caparrósa w Bilbao. Szkoleniowiec był uwielbiany przez fanów za to, co zrobił dla klubu, a jednocześnie nienawidzony za takie traktowanie ich ulubieńca. Być może właśnie to przyśpieszyło decyzję Etxeberrii o zakończeniu swojej kariery w wieku zaledwie 32 lat. Swoją ostatnią, trzyletnią umowę podpisał w 2007 roku. Rok później ogłosił, że wraz z zakończeniem sezonu 2009/10 zawiesi buty na kołku. Wszystkich fanów Athletiku ogarnęło prawdziwe niedowierzanie, pomieszane z olbrzymim wręcz żalem. Ulubieniec trybun, człowiek, z którym identyfikowała się zdecydowana większość kibiców i który za swoje poświęcenie i nieustępliwość wzbudzał sympatię niemal na każdym stadionie w Hiszpanii, miał tak wcześnie zakończyć karierę. Joseba Etxeberria chciał odejść w taki sposób, w jaki zawsze był postrzegany przez wszystkich naokoło. Kapitan ogłosił, że ostatni rok swojego profesjonalnego kontraktu rozegra za najniższą kwotę przysługującą zawodowemu piłkarzowi, a całość tego wynagrodzenia miała zostać przekazana na cele charytatywne dla fundacji Athletiku Bilbao. W ten oto sposób Joseba Etxeberria, jak sam stwierdził, chciał oddać hołd klubowi oraz wyrazić swoją wdzięczność wszystkim jego członkom oraz kibicom za to, co otrzymał przez długie piętnaście lat gry dla Los Leones.
Jak już wspomniałem na początku, jego pożegnanie było niezwykle ekspresyjne. La Catedral długo oklaskiwała i skandowała nazwisko swojego ulubieńca oraz kapitana drużyny. Kilka dni po tym wydarzeniu Joseba rozegrał swój mecz pożegnalny. Obyło się bez wielkich fanfar i hucznej imprezy, bo sam Joseba tego nie chciał. Za to wielką radochę miała ponad setka młodych adeptów piłki nożnej urodzonych pomiędzy 1 stycznia 1995 roku (sezon, w którym Etxeberria przyszedł do Athletic) a 31 grudnia 1998 roku (100-lecie klubu), ponieważ mogła rozegrać mecz przeciwko jedenastce zawodników Los Leones. Wygrali zawodowcy pod wodzą Joseby Etxeberrii (5:3) mimo, że do przerwy przegrywali 1:2.
Joseba Etxeberria niedługo wytrzymał na „emeryturze” — zaledwie rok. Po przyjściu na stanowisko prezydenta Josu Urrutii, zresztą byłego kolegi z boiska, Etxeberria dołączył do sztabu szkoleniowego Athletiku i przez dwa lata trenował kadetów. Aktualnie trenuje zespół Juvenil B i jest jednym z asystentów Ernesto Valverde. Prawdopodobnie, gdy El Txingurri odejdzie z Bilbao, to właśnie Joseba zajmie jego miejsce, o ile oczywiście okaże się pojętnym uczniem. Inną opcją jest Carlos Gurpegi, którego na przyszłego szkoleniowca Los Leones namaścił Marcelo Bielsa. Tyle że Carlos póki co jeszcze gra i koncentruje się na treningach, natomiast Etxeberria zajmuje się już tylko trenerką. Trochę jednak szkoda, że nie zdecydował się na przedłużenie swojej kariery piłkarskiej, bo patrząc na treningi, w których często bierze czynny udział jako zawodnik, to miałby jeszcze sporo do zaoferowania drużynie na murawie i to mimo 37 lat na karku.
Wracając jeszcze do meczu z Deportivo — zakończył się on wynikiem 2:0, gdyż drugą bramkę dla Basków strzelił Javi Martinez w 77. minucie meczu. Spotkanie prowadził Pan Manuel Mejuto González, chyba najlepszy w historii arbiter La Liga. Paradoksalnie, również dla niego był to ostatni mecz karierze, po którym udawał się na zasłużoną emeryturę. I także on został pożegnany przez władze Athletiku i kibiców Los Leones, którzy brawami podziękowali zasłużonemu sędziemu. Było to już wręcz nobilitacją, ponieważ nie było chyba drugiego sędziego La Liga, który by schodził z murawy San Mames żegnany brawami zamiast porcji buczenia i gwizdów. Ale to już temat na osobną historię…