Walczak. Ulubieniec kibiców. Nigdy nie poddający się napastnik. Simone Zaza przez półtora roku swojego pobytu w Valencii właśnie tak był postrzegany. Ku niezadowoleniu wielu fanów Los Ches Włocha w zespole z Mestalla już nie ma, bowiem w ostatnich dniach przeniósł się do rodzimej ligi, gdzie przywdzieje koszulkę Torino.
Poszukiwania napastnika
Sezon 2016/17 dla Valencii był totalnym bałaganem. Najwięcej narobił go przychodzący do klubu w październiku Cesare Prandelli. Włoski trener długo nie popracował na Mestalla. W grudniu podał się do dymisji twierdząc, że nikt nie zapewnił mu obiecanych wzmocnień drużyny, w tym nie sprowadził bardzo chcianego przez mistera, Simone Zazy. Kilkanaście dni później Valencię opuścił również dyrektor sportowy, Suso Pitarch.
Jednakże przed swoją dymisją Pitarch, mając coś do udowodnienia, powalczył o transfer Zazy i ten ostatecznie w połowie stycznia zagościł w stolicy Lewantu. Wielu zastanawiało się, czy ten ruch przyniesie jakiekolwiek owoce. Zaza nie był w najwyższej formie występując w angielskim West Ham. Valencia tymczasem w zasadzie walczyła o utrzymanie w La Liga, a w dodatku klub opuścił rodak Zazy, który zasiadał za sterami drużyny. Jakie były szanse na to, że Włoch odrodzi się w nowym klubie? Niewielkie. Potwierdzały to pierwsze mecze Zazy w koszulce z nietoperzem na piersi. Piłkarz najpierw dostał szansę z ławki podczas starć z Villarreal oraz Las Palmas, a pierwszym pojedynkiem rozegranym od początku do końca był ten przeciwko Eibarowi, w którym walencki klub przyjął mocne lanie od kopciuszka, 0:4.
Początek odrodzenia
Sytuacja Valencii robiła się coraz gorsza w ligowej hierarchii. „Nietoperze” w pewnym momencie sezonu były dwie pozycje od miejsca oznaczającego spadek do Segunda División. Sytuację komplikowała także kontuzja Santiego Miny, który w styczniu poprowadził Valencię do dwóch jedynych zwycięstw ligowych, na które czekano kilka miesięcy. Tym samym większe szanse na grę pojawiły się przed Simone Zazą. Zmotywowany Włoch wreszcie trafił do siatki rywala podczas spotkania z Athletikiem na Mestalla. Było to premierowe trafienie Zazy w barwach Los Blanquinegros. Cały mecz gospodarze wygrali 2:0.
To był wzruszający moment. Zeszło ze mnie wtedy ogromne ciśnienie — Simone Zaza o golu z Athletikiem.
Podopieczni Voro – naczelnego strażaka Los Ches, który objął posadę zwolnioną przez Prandellego – trzy dni później gościli Real Madryt. Nie tylko cała Valencia, ale i Simone Zaza postanowili pójść za ciosem. Już na samym początku włoski snajper zadał cios stołecznym rywalom zdobywając spektakularną bramkę. To był moment, kiedy Mestalla pokochało Włocha. Był on postacią numer jeden w starciu z Królewskimi. Snajper niemal dowodził bandą walczaków, która pokazała, że jednak nie brakuje im charakteru i coś takiego jak spadek Valencii nie wchodzi w grę.
W finale sezonu 2016/17 „Nietoperzom” udało się uniknąć kompromitacji. Zespół Voro zakończył rozgrywki na dwunastym miejscu, niskim jak na ambicje klubu i fanów. Jak zwykle, nadzieje na kolejną kampanię były zdecydowanie większe. Nowym trenerem został Marcelino, a Simone Zaza został wykupiony z Juventusu. Spojrzenie na napastnika było już nieco inne. Zaskarbił sobie serca kibiców swoją postawą, chęcią wygrywania i walką o każdy centymetr boiska. O tym, że transfer wypalił w stu procentach jeszcze mówić nie było można, ale z pewnością sprowadzenie krnąbrnego Simone pomogło oddalić widmo degradacji, które w pewnym momencie bardzo wyraźnie zaglądało na Mestalla.
Zaza vs. Marcelino
Bohater naszego tekstu kolejne rozgrywki otworzył trafieniem w meczu przeciwko Las Palmas. W następnych dwóch meczach również wychodził w pierwszym składzie u boku Rodrigo Moreno, bowiem Marcelino zmienił taktyczne ustawienie na 4-4-2. Jednak, gdy w ramach czwartej serii gier doszło do derbów miasta z Levante, asturyjski trener posadził włoskiego gracza na ławce. Sytuacja ta ewidentnie podziała na Zazę jak płachta na byka, a wyraz swojego niezadowolenia w mediach społecznościach dała również żona napastnika, sugerując, że Marcelino nie ma odwagi.
Jeżeli chcesz ludzi z charakterem, musisz wiedzieć jak się z nimi obchodzić i zaakceptować, że nie dasz rady ich w pełni kontrolować. Ale ponad wszystko nie zapomnij, że odwaga, którą się cechują pozostanie na zawsze — pisała małżonka Zazy.
Na szczęście cały zgrzyt nie wpłynął negatywnie na drużynę w jakikolwiek sposób. Od piątej do dziesiątej kolejki Simone Zaza aż osiem razy aplikował gole kolejnym rywalom. M.in. popisał się spektakularnym hat-trickiem przeciwko Máladze, a sama Valencia nieprzerwanie wygrywała. Odpowiedź Włocha była przekonująca i w listopadzie, podczas spotkania z Leganés, stanął przed szansą zdobycia gola w siódmym kolejnym ligowym spotkaniu z rzędu. Od 2010 roku takim wyczynem mogli popisać się jedynie Messi, Ronaldo, Griezmann, Lucas Pérez i Luis Suárez. Mecz układał się po myśli Valencii, zespół prowadził 2:0, ale tym razem Zaza nie wpisał się na listę strzelców. Tymczasem Marcelino nie dał dograć snajperowi pojedynku. W 77 minucie zdecydował się na ściągnięcie Włocha z murawy i wprowadzenie Santiego Miny. Takie posunięcie tylko rozwścieczyło Simone, który nie mógł powstrzymać swojego niezadowolenia.
Marcelino: "¡Eh, para, por favor!"
Zaza: "Voy al baño" #Minuto0 pic.twitter.com/a7a6fBy0QT— Minuto#0 en Movistar+ (@MovistarMinuto0) November 4, 2017
Mniej spektakularna runda rewanżowa
Kiedy 9 grudnia Simone Zaza pokonał bramkarza Celty zanotował swoje dziesiąte trafienie w sezonie. Potem dosyć długo kibice musieli czekać na kolejne gole ze strony napastnika. W styczniu i lutym Valencia grała także w Copa del Rey, stąd oglądaliśmy sporo rotacji, ale wiodącymi postaciami w ataku byli Rodrigo oraz Santi Mina. Były snajper West Hamu przełamał się w marcu, gdy zdobył bramkę przeciwko Betisowi. Potem, do zakończenia rozgrywek, zapisał na swoim koncie dwa trafienia i całą kampanię zakończył z trzynastoma golami w dorobku. Jednak nie dało się oprzeć wrażeniu, iż od stycznia Włoch znacznie zwolnił tempo.
Mimo to wielu kibiców miało poczucie, że Zaza jest nadal potrzebny na Mestalla. „Fani spotykają mnie na ulicy i mówią, żebym został. Ale ja nie chcę odchodzić, niby dlaczego miałbym stąd odejść? Awansowaliśmy do Ligi Mistrzów, czuję się tu świetnie” — wyznał Włoch w jednym z wywiadów. Koniec końców miejsca dla niego w kadrze na stulecie klubu nie było. Marcelino założył sobie, że koniecznie chce mieć w kadrze czterech napastników, ani o jednego mniej, ani więcej. Przyjście Kevina Gameiro oraz Michy Basthuaiego razem z pozostaniem Rodrigo oraz Miny oznaczało, że Zaza musiał się spakować.
Pozostanie w sercach
Okres Zazy w Valencii był niesamowity. Włoch po nieudanym pobycie w Premier League, po rzucie karnym z Euro 2016, który stał się obiektem drwin całego piłkarskiego świata, odrodził się na Mestalla razem z Valencią. Wraz z klubem wstał z kolan. O tym, że Zaza był pozytywną postacią świadczy to, jak wielu kolegów z drużyny żegnało go na mediach społecznościowych. Sam również pozostawił na Instagramie wpis z pozdrowieniami dla fanów, których wsparcie przecież odczuwał cały czas.
Z jednej strony ogromna szkoda, że przygoda Simone z Valencią dobiegła końca i trwała tylko 1,5 roku. Być może 27-latek byłby w stanie dać jeszcze więcej klubowi z Mestalla. Jednak trzeba też chłodno spojrzeć na całą sytuację. Simone był walczakiem i umierał za klub, dlatego pewnie jest nieco przeceniany przez wielu kibiców. Nic jednak w tym dziwnego, takich piłkarzy jak on kocha się najbardziej.