
Fot. EFE
El Cholo nie dzieli meczów na ważne i ważniejsze. Byłoby to w sprzeczności z jego filozofią koncentrowania się wyłącznie na zbliżającym się spotkaniu. Tak się jednak składa, że najbliższe to też najbardziej prestiżowe starcie, w jakim kiedykolwiek przyszło się mierzyć zespołowi znad rzeki Manzanares. Poniżej przedstawiamy pewne momenty tego sezonu, które być może nie pozostaną bez znaczenia wobec sobotniego finału Ligi Mistrzów.
2013/14: Real kontra Atlético, rozdanie piąte
Sezon Los Colchoneros jest jak najbardziej na kursie po dublet. Na drodze stoi już tylko Real Madryt, z którym w przechodzącej do historii kampanii 13/14 rozegrali cztery mecze.
1:0, Real Madryt (28.09.2013, Santiago Bernabeu)
Cztery miesiące po finale Pucharu Króla, Atlético Madryt kolejny raz triumfuje nad Realem na Santiago Bernabeu. Solidna gra w defensywie i gol Diego Costy dały zwycięstwo Los Rojiblancos. Chociaż jednobramkowe zwycięstwo może wydawać się szczęśliwe, podopieczni Diego Pablo Simeone triumfowali zasłużenie, a wynik mógł być znacznie wyższy. Atletico ze stoickim spokojem studiowało swojego przeciwnika nie dając mu stworzyć żadnej groźnej sytuacji, czekając na swoją okazję, która nadarzyła się już w 11. minucie. „To był bardzo dobry mecz od samego początku. Wiedzieliśmy, że możemy znaleźć dziury w ich formacjach i wykorzystać szybkość Diego Costy. Także David Villa wykonał perfekcyjnie swoją pracę. Mogliśmy wygrać jeszcze wyżej” — skomentował wygraną Simeone.
0:3, Real Madryt (5.02.2014, Santiago Bernabeu)
Stary problem absurdalnych okoliczności porażki w derbach powraca. Dwa rykoszety, które zwiodły Courtois. Tymczasowy brak rozwiązań i motywacji. Zespół na kolanach, niezdolny do jakiejkolwiek odpowiedzi.
0:2, Real Madryt (11.02.2014, Vicente Calderón)
Fatalny początek meczu zafundowali zwykle zasiadający na ławce rezerwowych Insúa i Manquillo prokurując dwa rzuty karne w pierwszym kwadransie spotkania. Pomimo przedmeczowych zapewnień Simeone o woli walki i nadziejach na awans, bezradność i pogodzenie się z klęską w dwumeczu z Realem biło po oczach. Widmo kryzysu zagląda Colchoneros w oczy. Po 23 meczach z rzędu bez porażki przyszedł czas na serię 3 kolejnych porażek. Najgorszy okres Atlético w sezonie. „Drużyna jest zmęczona, ale stosowanie regularnej ciągłości przy ustalaniu wyjściowego składu było jednym z kluczowych elementów, by dojść tu, gdzie teraz jesteśmy” — powiedział wtedy Cholo.
2:2, Real Madryt (2.03.2014, Vicente Calderón)
Pierwsze od lat zwycięstwo na własnym stadionie z Realem było na wyciągnięcie ręki. Huśtawki nastrojów – szybko stracona bramka, konsekwentne trzymanie się swojego stylu gry i doprowadzenie po kilkunastu minutach do wyrównania. A na kilka chwil przed przerwą euforia. Piękny gol Gabiego na 2:1. W drugiej połowie cofnięcie się do obrony i wyczekiwanie na błędy Realu. W doliczonym czasie zadrżała noga Mario Suárezowi. Real wywiózł satysfakcjonujący remis, Atléti natomiast rozczarowane okolicznościami straconego prowadzenia. Jednak po Pucharze Króla i dwóch słabych ligowych wyjazdach większość skazywała Atlético na porażkę. I to gładką biorąc pod uwagę ówczesną formę rywala zza miedzy. Dla osób postronnych mecz był ostry, z dużą ilością prowokacji i negatywnych emocji — tak będzie wyglądał finał. Ale tak to jest, kiedy idzie się na wojnę.
Momenty słabości
Oczywiście nie cały sezon w wykonaniu ekipy Simeone był usłany różami. Zdarzały się wpadki, którym warto przyjrzeć się z bliska.
0:1, Espanyol (19.10.2013, Cornella El Prát)
Swojak Courtois i mniej więcej półgodziny walenia głową w mur. Ja bym opisał ten mecz w sześciu słowach – jak nie idzie, to nie idzie. A Simeone? „Najważniejsze było to, że pomimo negatywnego wyniku zespół w drugiej połowie starał się doprowadzić do wyrównania”.
0:2, UD Almería (8.02.2014, Juegos Mediterráneos)
Zadanie zastąpienia Courtois przerosło Daniela Aranzubię, choć czerwień i faul na rzut karny pozostawiały wątpliwości. Ten mecz to także dowód na to, że myli się sam Simeone gubiąc się w taktyce zespołu i rotacji. Wyjściowy skład z dwójką prawych obrońców, zmiana w drugiej połowie najlepszego w tym spotkaniu Diego i bezradność w grze piłką. Obie bramki — co Atlético zdarza się bardzo rzadko — stracone w ostatnich dziesięciu minutach. „Pozostaje wrócić do domu i nadal ciężko pracować, bo, jak widać, jeszcze wiele przed nami. Będziemy cały czas się poprawiać i eliminować błędy”.
0:3, Osasuna Pampeluna (23.02.2014, El Sadar)
Mecz przegrany w pierwszym kwadransie. Historia dwóch rzutów rożnych, chociaż trzeba oddać Osasunie, że pierwszą połowę rozegrali koncertowo. Symptomy „zadyszki” Atléti.
0:2, Levante UD (4.05.2014, Ciudad de Valencia)
Keylor Navas wyczynia cuda w bramce, gra się nie klei przez 90 minut, a szybko stracony gol po niefortunnym rykoszecie szokuje Atlético. W drugiej połowie Colchoneros próbują naciskać na Levante. Zmiany: Adrían za Villę i Turan za Garcíę napędzają Rojiblancos ale skutecznego pomysłu na działania ofensywne wciąż brakuje. W 69. minucie nieoczekiwanie podwyższa Levante. Piłkarze Simeone nie złożyli broni, ale upływające minuty uwydatniały coraz mniej chęci i wiary w sukces. „Przegrana jest najlepszą rzeczą, jaka mogła nas spotkać” — mówi po meczu Cholo.
Wnioski, wnioski, wnioski
Jakościowo sobotni finał powinien być pojedynkiem na równi, na długim dystansie, w klinczu i z kilkoma genialnymi przebłyskami. Czy taki będzie? Nie zdobędę się na odwagę i nie podejmę się przewidywań odnośnie obrazu gry. Ale na pewno będzie się różnić od rozegranych już w tym sezonie derbów. Wpadka? Nie sądzę, Simeone finałów nie przegrywa. To raz. Dwa – Atlético przegrywało z dużo niżej notowanymi rywalami, lecz na najważniejsze mecze zawsze potrafiło się spiąć. Jeśli jednak nie podołają zadaniu, to najprawdopodobniej wciąż jedynym strzelcem Rojiblancos w finale Pucharu Europy/Ligi Mistrzów będzie Luís Aragones. Trzy – sposobem na materace był „toporny”, XIX-wieczny futbol, z odrobiną szczęścia (samobóje/rykoszety) oraz stałe fragmenty gry. Real do głębokiej obrony się nie cofnie, ale na geniusz Bale’a, Ronaldo czy Ramosa na pewno przy Concha Espina liczą.
Jedyny mecz, do którego może być podobny wielki finał to ostatnie ligowe starcie madryckich klubów. Ale stawka jest o wiele wyższa, a stężenie ambicji na boisku w Lizbonie będzie niepoliczalnie większe. Atléticos wyjdą na boisko z myślą o stworzeniu ostatecznej mowy triumfalnej: o etosie pracy, madridistas z zamiarem podbicia Europy po raz dziesiąty. I jedna i druga perspektywa przyprawiają o szybsze bicie serca, ale zwycięzca będzie tylko jeden. Kto odważy się go wskazać już teraz? Jako zdeklarowany fan Atlético stwierdzę tylko to, co wielokrotnie powtarzał sam Diego. „My chcemy po prostu dać z siebie wszystko i powalczyć o coś, co jest w naszym zasięgu”. I nieważne, czy zdobędą trofeum, bo bycie zwycięzcą to nie cel. To cecha charakteru.