Hiszpania bardzo różni się od Polski pod wieloma względami. Ludzie mają tu zupełnie inne podejście do życia, są weselsi, przyjaźni i robią wszystko „na luzie”, ale przede wszystkim, kochają hiszpański futbol. Miłość do piłki nożnej to rzecz, która chyba najbardziej łączy wszystkich Hiszpanów. To dlatego zapewne żadnej negatywnej reakcji nie wzbudzają paradujący po głównych ulicach Madrytu kibice w strojach Barcelony, podczas gdy w Warszawie samotny kibic w stroju poznańskiego Lecha już po kilku krokach mógłby prawdopodobnie liczyć na „życzliwe” zainteresowanie niektórych mieszkańców stolicy.
Pierwsze chwile na hiszpańskiej ziemi
Piątkowy samolot z Warszawy wystartował z ponad godzinnym opóźnieniem, co biorąc pod uwagę i tak już późną planową godzinę odlotu, mogłoby zwiastować poważne problemy z dotarciem do miejsca noclegu, gdyby nie fakt, że madryckie metro kursuje aż do drugiej w nocy. Zresztą sam, a ściślej mówiąc hostal został wybrany nieprzypadkowo. O ile stosunek ceny do poziomu ocen przyznanych przez korzystających z niego gości wydaje się naturalnym kryterium wyboru, o tyle w tym wypadku, chyba jeszcze większe znaczenie miała jego lokalizacja. Położenie w dzielnicy Chueca, tuż nieopodal Gran Via i w bliskim sąsiedztwie fontanny Cibeles miało być gwarancją szybkiego powrotu na nocleg, w razie gdyby fiesta Madridistas po zdobyciu mistrzowskiego tytułu znacznie się przedłużyła. Niestety zweryfikowało te plany. Co gorsza w sobotni wieczór nie tylko nic nie działo się w okolicach tradycyjnego miejsca świętowania sukcesów Realu, ale także, w przeciwieństwie do ubiegłego roku, błogi spokój panował również w pobliżu fontanny Neptuna, czyli ulubionego wodotrysku kibiców lokalnego rywala – Atlético.


Przedmeczowa gorączka
Jeśli ktoś chciał śledzić ostatni mecz sezonu swojej ukochanej drużyny przyodziany w klubową koszulkę i nie miał jeszcze takiej na wyposażeniu szafy, to sobotnie przedpołudnie było ostatnią szansą do ruszenia na przedmeczowe zakupy. Doświadczeni zakupoholicy z miejsca odradzą zaopatrywanie się w ten przydatny gadżet w oficjalnych sklepach Realu Madryt, zlokalizowanych czy to w centrum miasta, czy też przy stadionie Santiago Bernabéu, bo ceny w nich są znacznie wyższe niż w mieszącym się przy Puerta del Sol popularnym sklepie z odzieżą i akcesoriami piłkarskimi. Wystarczy wspomnieć, że trykot w gustownym różowym kolorze można nabyć tam nawet o 50% taniej.


Przysiadając na chwilę na jednej z ławek pobliskiego skwerku można trafić na świerkowe drzewko z małym polskim akcentem. Do tego okazuje się, że w gęstniejącym z każdą minutą tłumie krążących wokół stadionu kibiców usłyszenie polskiego języka nie jest wcale rzadkością. Trudno powiedzieć, że w związku z tym możemy poczuć się tu jak w domu, ale na pewno nie jesteśmy osamotnieni w trybach tej wielkiej sportowej machiny. Im bliżej rozpoczęcia meczu tym większe grono kibiców gromadzi się przy bramie wjazdowej od strony Calle de Padre Damián licząc oczywiście na bliskie spotkanie z wysiadającymi z autobusu piłkarzami. Wśród tej grupy bryluje reporterka Real Madrid, która, jak to w telewizji, każde swoje wejście kończy wyreżyserowaną reakcją tłumu. Nadzieje na spotkanie z piłkarzami szybko rozwiała silna grupa miejscowej policji, która nie tylko zamknęła ulicę dojazdową, ale i zepchnęła stojących na chodnikach, rozgorączkowanych fanów na bezpieczną, ponad stumetrową odległość od bramy wjazdowej. Fani będą miel jeszcze jedną swoją szansę po zakończeniu meczu, gdy policja nie będzie już tak restrykcyjna, ale dostęp nie będzie przez to w cale łatwiejszy i pozostanie cieszyć się, jeśli któryś z zawodników pomacha w ich kierunku odjeżdżając z Bernabeu własnym samochodem.

Espectáculo en Santiago Bernabeu
Mimo iż piłkarzom Królewskich nie udało się w tym roku zdobyć żadnego tytułu, to najwierniejsi ich kibice mieli szansę jeszcze przed gwizdkiem rozpoczynającym ostatni ligowy meczem odśpiewać słynne „Campeones…”, gdy na murawie pojawili się koszykarze, ze zdobytym właśnie Pucharem Europy. Później były już tylko piłkarskie emocje i chociaż stawka spotkania była niska, to wynik 7:3 jest doprawdy imponujący. Wydaje się, że gdy w ostatnich dwóch meczach zeszła z zawodników Realu presja wyniku, to odzyskali oni nagle umiejętności strzeleckie. Być może właśnie ta presja była główną przyczyną braku sukcesu w krajowych rozgrywkach i odpadnięcia w półfinale Ligi Mistrzów, a jak ona jest wielka w klubie z Madrytu przekonał się osobiście trener Ancelotti już w poniedziałek.
Z dziennikarskiego obowiązku pozostaje odnotowanie debiutu Martina Ødegaarda, który po trochę chyba symbolicznej zmianie zastąpił na boisku samego Cristiano Ronaldo.

El dia despues
Każdy szanujący się kibic następnego dnia po meczu sięgnie oczywiście po jeden z lokalnych sportowych periodyków „Marcę” lub „Asa”. By jednak odpocząć trochę od futbolu warto rano udać się do najsłynniejszej chyba w Hiszpanii churrerii San Gines na tradycyjne churros con chocolate. Gościli w niej chyba wszyscy słynni goście, odwiedzający stolicę kraju, żeby wspomnieć tylko chociażby Stevie Wondera. Nie brakuje wśród nich oczywiście piłkarzy, o czym świadczą choćby wiszące na ścianach zdjęcia takich mistrzów jak Maradona, Carles Puyol czy Sami Khedira.


Do zobaczenia Hiszpanio!
Ostatni dzień atrakcyjnego wyjazdu zawsze szybko mija. Tak też było i tym razem. Jeszcze jeden krótki spacer po mieście, zakupy, wizyta w Real Madrid Cafe i ani się człowiek obejrzał jak trzeba było się zameldować na pokładzie samolotu. Okazało się, że wśród pasażerów było wielu kibice powracających, podobnie jak ja, z sobotniego meczu. Drugą rzucającą się w oczy grupę stanowili rozśpiewani Hiszpanie, którzy o dziwo nie byli kibicami Sevilli zdążającymi na finał Ligi Europy do Warszawy. A stolica? Cóż, powitała nas chłodem i deszczem, więc chociaż jeszcze nie wysiadłam z samolotu, to już zatęskniłam za Hiszpanią i pomyślałam sobie, że może to w przyjaznym klimacie tkwi tajemnica siły hiszpańskiego futbolu. Na szczęście na horyzoncie widać już Berlin i emocje związane z finałem Ligi Mistrzów. Zatem do następnej relacji…
