
Hiszpańska Primera División wchodzi w decydującą fazę. Mimo zaledwie trzech kolejek do końca rozgrywek wciąż jesteśmy dalecy od końcowych rozstrzygnięć. Kto zagra w europejskich pucharach? Kto zostanie zdegradowany do Segunda? Kto spije całą śmietankę i wzniesie trofeum? W Hiszpanii, ku uciesze kibiców, walka trwa w najlepsze, a być może wszelkie rozstrzygnięcia zostaną jeszcze odroczone ze względu na strajki.
Końcowe spotkania w kraju Picassa i Dalego jak zwykle budzą wiele wątpliwości, które nie zawsze związane są bezpośrednio z wydarzeniami boiskowymi. Rokrocznie, niczym bumerang, powraca temat słynnych maletines. W prostym tłumaczeniu słowo to oznacza po prostu walizki, lecz ta terminologia ciągnie za sobą ogromny bagaż kulturowy, jak tłumaczy Phil Ball. W środowisku piłkarskim maletines rozumiane są jako walizki z pieniędzmi, mające na celu zmotywować drużyny grające o przysłowiową pietruszkę podczas ostatnich kolejek. Forma nagrody, czy jednak próba przekupstwa i zwykła łapówka?
Europejski rodzynek
Idea maletines jest charakterystyczna jedynie w Hiszpanii. Nigdzie indziej w Europie nie spotkamy się z podobną formą motywacji, gdzie jeden zespół płaci drugiemu za lepszą grę. Co najlepsze, takie procedury są (w zasadzie – były) całkowicie legalne i nie podlegają pod hiszpańskie biuro korupcyjne. Oczywiście zapłata innemu zespołowi za porażkę jest wykluczona.
Przypadki „walizek” sięgają bardzo daleko, a jednym z najbardziej popularnych przykładów jest spotkanie pomiędzy CD Tenerife a Realem Madryt, w ostatniej ligowej kolejce sezonu 91/92. Królewscy, okupujący wówczas pierwszą pozycję w ligowej tabeli trzymali dwupunktowy dystans nad drugą Barceloną. Tenerifa w 37. kolejce zapewniła sobie pozostanie w La Liga na kolejny sezon.
Real szybko objął prowadzenie, już w 8. minucie Fernando Hierro zdobył bramkę po strzale głową. Po upływie 30 minut zegar wskazywał już rezultat 0:2. Fantastycznym uderzeniem z rzutu wolnego popisał się „Maradona Karpat”, Gheorghe Hagi i Królewscy myślami byli już na Cibeles. Od tamtego momentu spotkanie zmieniło się diametralnie. Fernando Redondo przejął kontrolę nad środkiem pola, a klub z Wysp Kanaryjskich zdobył bramkę kontaktową jeszcze przed przerwą za sprawą Quique Estebarazanzy. Szturmowe ataki gospodarzy wieściły rychłe wyrównanie, co dokonało się w 77. minucie. Ofensywny pomocnik Felipe wbiegł z drugiej linii, przedarł się przez obronę Realu Madryt i ostatkiem sił zdał się na nieskładne dośrodkowanie. Ricardo Rocha nie kontrolował futbolówki, która odbiła się od jego nogi i wpadła do siatki. Barcelona w równolegle rozgrywanym spotkaniu prowadziła 2:0 z Athletikiem Bilbao po dwóch bramkach Hristo Stoiczkowa, co powodowało objęcie pozycji lidera przez Dumę Katalonii. Minutę po samobójczym trafieniu Rochy fatalnym podaniem w kierunku Paco Buyo popisał się Sanchís, bramkarz Królewskich zbił piłkę wprost pod nogi Piera, który z najbliższej odległości zdobył bramkę. To był gwóźdź do trumny Realu Madryt, Barcelona zdobyła swój dwunasty puchar Mistrza krajowego, broniąc jednocześnie trofeum.
Wiele radości, ogromne rozczarowania
Wydarzenia z Teneryfy, jak można wnioskować, to nie odosobniony przypadek, a jedynie wierzchołek góry lodowej. Równie znanym przykładem był mecz rozgrywany w ramach 38. kolejki sezonu 93/94. Deportivo zajmowało pozycję lidera i podejmowało Valencię. Barcelona, okupująca drugą pozycję, musiała liczyć na stratę punktów ze strony Depor. Również w tym przypadku nie obyło się bez intratnej propozycji dla graczy Los Ches, co potwierdza Fernando Giner, były zawodnik klubu z Walencji. Co ciekawe – w szatni Nietoperzy pojawił się niemały dylemat, gdyż wielu zawodników pragnęło tytułu dla zespołu z Galicji, ze względu na Voro i Nando, byłych piłkarzy Valencii występujących w barwach Depor. Niemniej jednak spotkanie na Riazor zakończyło się remisem. Karnego na wagę tytułu w 90 minucie spudłował Miroslav Djukić, Barcelona wykonała swoją powinność pokonując 5:2 Sevillę i tytuł po raz kolejny powędrował do stolicy Katalonii.
Maletines a zwykłą korupcję dzieli bardzo cienka granica. Najdobitniej przekonała się o tym Celta Vigo podczas ostatniej kolejki sezonu 06/07. W Primera División trwała zażarta walka o utrzymanie, w której uczestniczył Athletic Bilbao oraz wspomniana Celta. Na Estadio San Mamés mieli zawitać piłkarze Levante, dla których sezon był już zakończony. W ujawnionej rozmowie pomiędzy prezesem klubu z Walencji, Julio Romero, a obrońcą Iñaki Descargą mogliśmy m.in. usłyszeć, jakoby Romero udał się na rozmowę z prezesem RFEF, Ángelem Maríą Villarem, zapewniając go o braku sprzymierzenia z klubem z Baskonii. W nagraniu były zawodnik Legii Warszawa mówi: „Teraz wszyscy czekamy na premię. Po obejrzeniu tego spotkania nie można powiedzieć, iż było ono ustawione”. Niespodzianki w meczu Los Leones przeciwko Granotas nie było, Athletic zwyciężył 2:0. Celta, mimo zwycięstwa nad Getafe 2:1, nie uchroniła się przed relegacją do Segunda División.
Kamień milowy
W sezonie 10/11 doszło do niemałego precedensu. Przed 38. kolejką zdegradowane były dwie drużyny, Almería i Hércules. Do nieszczęsnego miejsca w pociągu do Segunda „aspirowało” aż sześć drużyn, Mallorca, Real Sociedad, Osasuna, Getafe, Deportivo i Real Saragossa. Można było przypuszczać, iż taka sytuacja w ligowej tabeli będzie niczym woda na młyn dla popularnych maletines.
W związku z zaistniałymi wydarzeniami prezes LFP, José Luis Astiazarán, wykazał się zapobiegawczością i chłodną głową, bowiem pogroził palcem wszystkim klubom La Liga i wyraził się jasno: „Zapłata za wynik spotkania to oszustwo i jest to przewidziane w kodeksie karnym”. Astiazarán wpłynął na nowelizację, która obejmowała wszelkiego rodzaju „zafałszowania konkurencji”.
Tak więc w roku 2011 maletines oficjalnie zostały zakazane. Nowelizacja weszła w życie w chwili podpisania, co sprawiało, iż osoby trzecie próbujące wpłynąć na wynik meczu w ostatniej kolejce temprady 10/11 mogły zostać ukarane z trybem natychmiastowym, co było pierwszą taką sytuacją w historii hiszpańskiej piłki. Prezes Liga de Fútbol Profesional był ostry i stanowczy: „Kto dopuszcza się oszustwa padnie ofiarą ścisłego stosowania kodeksu karnego”. Astiazarán powoływał się na artykuł 286, który jasno mówił o karach finansowych oraz pozbawieniu wolności do lat sześciu.
To, czego oczy nie widzą
Można się zastanawiać czy wprowadzenie realnych kar za oszustwa w postaci maletines definitywnie zakończyło sprawę „walizek”. Od roku 2011 temat zdecydowanie ucichł, do sezonu 10/11 dziennikarze bez ogródek wypytywali piłkarzy, trenerów o ewentualne premie związane z dobrym wynikiem na rzecz osób trzecich. Dziś jest to, można powiedzieć, temat tabu.
Ricardo Moreno, postać dla wielu anonimowa, jest jedną z największych piłkarskich postaci w Baskonii, a przynajmniej tak mówią o nim w El Desmarque Bizkaia. W roku 2012, czyli rok po wprowadzeniu kar za wręczanie wypchanych pieniędzmi walizek, udzielił wywiadu wspomnianemu portalowi, gdzie przyznawał: „Maletines istnieją i zawsze będą istnieć. Szczególnie teraz, gdy gra rozgrywa się o ogromne pieniądze. Ci, którzy mówią, iż zjawisko maletines umarło są kłamcami i hipokrytami, bądź boją się prawdy”.
Czym więc tak naprawdę są maletines? Jest to forma motywacji dla drużyny przeciwnej, czy może jednak zwykła próba przekupstwa i korupcja? Czy rzeczywiście kary, które zaczął uskuteczniać Astiazarán znacząco wpłynęły na brak wpływu osób trzecich na wynik spotkania? Oficjalnie sprawa została postawiona jasno, lecz jak jest „nieoficjalnie”? Co się dzieje, gdy kurtyna idzie w dół? Ostatnie oskarżenia pod adresem Osasuny sugerują, że maletines wciąż żyją w piłkarskiej Hiszpanii.