Kiedy latem 2017 roku okazało się, że Neymar odchodzi z Barcelony do PSG, władze katalońskiego klubu wydawały się działać całkowicie chaotycznie, podczas gdy Real Madryt chwalony był za kupowanie największych hiszpańskich talentów. Półtora roku później to Blaugranie należą się pochwały.
Polityka transferowa Barcelony budzi wątpliwości od lat. Już w czasach Pepa Guardioli zdumiewały transakcje takie jak kupno Keirrisona, Czyhrynskiego czy zamiana Samuela Eto’o na Zlatana Ibrahimowicia. Po zmianie zarządu i trenera krytyka jeszcze się nasiliła – Duma Katalonii zdawała się tracić swoją tożsamość, której elementem było stawianie na wychowanków La Masii oraz niekoniecznie silnych fizycznie, ale doskonałych technicznych zawodników, szczególnie w pomocy.
Podczas gdy Florentino Perez odstępował stopniowo od strategii kupowania kolejnych galacticos na rzecz piłkarzy takich jak Asensio czy Ceballos, Barcelona wydawała coraz większe sumy na Neymara, Suareza, Coutinho czy Dembele, nie wspominając o wcale nie tanim André Gomesu. Wrażenie chaosu potęgowały częste zmiany personalne w pionie sportowym oraz jego skomplikowana struktura, w której odpowiedzialność za transfery ulegała rozmyciu.
O potrzebach superklubów
Zastanówmy się jednak przez chwilę, czego potrzebuje dobrze zarządzany klub piłkarski z grona kilku największych i najbogatszych w Europie? Szczególnie taki, którego władze wybierają kibice. Zdominowanie rozgrywek krajowych i międzynarodowych przez kilka kolosów wyniosło konkurencję między nimi na niespotykany dotąd poziom. Tu nie ma czasu na chwilę oddechu – każdy musi się stale rozwijać, udoskonalać, poszerzać kadrę i podnosić jej jakość. Wyścig nigdy się nie zatrzymuje, a jeden sezon bez trofeów (czy z jednym mniej znaczącym) lub nawet kilka przegranych meczów oznacza kryzys i burzę medialną. Superkluby mają jednocześnie tak wielkie zasoby, że rywalizują na wszelkich możliwych polach. Zarówno o największe gwiazdy, jak i młode talenty.
Potrzebę agresywnej polityki transferowej potęguje naturalna zmienność futbolu. Dzisiejsze gwiazdy już jutro mogą wyjść z formy lub nagle się postarzeć, a kadra seryjnych zwycięzców łatwo staje się grupą zadowolonych z siebie sytych misiów powyżej trzydziestki. Jednego dnia klub jest doskonale zarządzany, a drugiego orientujemy się, że przespał moment na zmiany i powinien wymienić połowę zespołu. Planując transfery, niczego nie można być na dodatek pewnym. Czy dotychczasowy pracodawca zawodnika zechce go sprzedać? Czy konkurencja z kieszeniami sięgającymi Zatoki Perskiej nas nie przelicytuje? Czy piłkarz będzie chciał u nas grać? Czy zaadaptuje się do gdy drużyny i wytrzyma presję związaną z występami na tym poziomie? Czy kontuzje nie wywrócą wszystkiego do góry nogami?
W takiej sytuacji posiadanie jednej konkretnej strategii transferowej, co jeszcze niedawno byłoby powodem do podziwu, może okazać się co najmniej kłopotliwe. Trudno stawiać na wychowanków, gdy akurat trafi się mniej zdolne pokolenie – szczególnie w klubie z samego szczytu europejskiej hierarchii. Można kupować głównie młodych i niedoświadczonych zawodników, ale może się okazać, że zamiast wprowadzać ich powoli do zespołu, trzeba będzie polegać na nich w najtrudniejszych chwilach sezonu. Można skupić się na jednym lub dwóch rynkach i kupować głównie zawodników ze swojego kraju, ale oznacza to przegapienie wielu świetnych piłkarzy.
? Kevin-Prince Boateng: "Kiedy zadzwonił agent z ofertą Barcelony, myślałem, że to mi się śni".
My też, Kevin. My też. pic.twitter.com/f5P4EIOOxw
— Totolotek (@TotolotekPL) January 22, 2019
Chaos?
Spójrzmy na to, co robiła ostatnio Barcelona. Coutinho przyszedł z Anglii, Dembele i Vidal z Niemiec, Arthur i Yerry Mina z Brazylii, Semedo z Portugalii, Malcom i Umtiti z Francji, Digne z Włoch, Alcácer, Lenglet i Gomes z Hiszpanii, Paulinho z Chin a Aleñá z Barcelony B. Widać, że klub zarzuca swoje sieci bardzo szeroko.
Ale różnorodność można dostrzec nie tylko w tym. Couthino jest wieku, w którym piłkarze osiągają zazwyczaj szczyt swoich możliwości, a Dembele to jeden z największych talentów pokolenia młodszego o pół dekady. Arthur ma 22 lata, podczas gdy Vidal 31 (Paulino jest o rok młodszy). Lenglet to dwudziestotrzylatek, ale z doświadczeniem z gry w czołówce La Liga. W podobnej sytuacji był w chwili transferu Umtiti (wówczas 23 lata, doświadczenie z czołowego zespołu Ligue 1).
Barcelona kupuje zarówno gwiazdy kosztujące ponad 100 mln euro, jak i relatywnie niedrogich zawodników w rodzaju Arthura, Lengleta czy Umtitiego. Odmładza stopniowo kadrę, ale zdaje się dbać również o to, by nie zrzucać na najmłodszych głównej odpowiedzialności za wygrywanie najtrudniejszych spotkań. Po odejściu Neymara postarała się zastąpić go innymi piłkarzami mogącymi przełamywać obronę przeciwnika ze skrzydeł (porównajcie z reakcją Realu na transfer Ronaldo do Juventusu), a jednocześnie zaadresowała potrzeby takie jak słabość rezerwowych stoperów czy brak pomocnika umożliwiającego kontrolowanie gry przez spokojne posiadanie piłki.
Elastyczność to podstawa
Transfery, które wydają się chaotyczne i przypadkowe, mogą być w istocie realizacją przemyślanej strategii, której podstawowym założeniem jest wykorzystywanie wszystkich możliwości stwarzanych przez rynek transferowy w celu radzenia sobie z wyzwaniami rywalizacji między superklubami. Ograniczanie się do jednego stałego modus operandi potrafi szybko odbić się czkawką.
Galacticos bez wsparcia mniej ekscytujących zawodników nie wygrywają tak regularnie, jak by oczekiwano. Skupowanie największych talentów z Hiszpanii i Brazylii jest świetne, dopóki nie okaże się nagle, że zespół składa się z przemęczonych i sytych mistrzów koło trzydziestki oraz nieopierzonych dwudziestolatków, którzy nie są jeszcze w stanie wziąć na siebie odpowiedzialności za wyniki.
Podkupowanie konkurentom z ligi najlepszych piłkarzy po niskich cenach umożliwia zdominowanie rozgrywek krajowych, ale ograniczenie dopływu świeżej krwi do zespołu i rezygnacja z rywalizacji o największe światowe gwiazdy może znacznie utrudnić lub uniemożliwić sukcesy w rozgrywkach europejskich. Wydanie całego budżetu na najlepszych atakujących pozwoli zbudować fantastyczną ofensywę, ale zmusi do zaniedbania pomocy lub ataku. Itd. Itp. W ostatnich latach Barcelona zdaje się próbować uniknąć każdego z tych błędów.
Oczywiście nie ma żadnego klubu, który nie lubi błędów transferowych. Nawet świetni piłkarze, teoretyczne pewniaki, potrafią okazać się niewypałami i często trudno wskazać stojący za tym błąd zarządu. Cóż dopiero w przypadku młodych talentów u progu kariery i graczy nieprzetestowanych w grze dla topowych klubów. Duży potencjał i dobra postawa w Valencii nie gwarantują wszak zniesienia presji na Camp Nou. Ta niepewność związana z transferami powoduje, że po fakcie łatwo jest skrytykować praktycznie każdy klub i jego dyrekcję sportową. Pracę ich trzeba jednak oceniać w nieco dłuższej perspektywie czasowej, w szczególności biorąc pod uwagę, jak udaje im się zmiana pokoleniowa oraz łagodzenie turbulencji związanych z nadchodzącymi co kilka lat okresami przejściowymi.
Książę z Sassuolo
Jak wypada na tle tego wszystkiego wypożyczenie Kevina Prince’a Boatenga? Przede wszystkim trzeba je rozpatrywać w kontekście specyficznych, krótkotrwałych potrzeb zespołu. Wyobraźmy sobie taka sytuację. Trzy dni przed rewanżowym meczem w ćwierćfinale Ligi Mistrzów, kiedy losy dwumeczu nie są jeszcze rozstrzygnięte, Luis Suárez doznaje kontuzji. Czeka go tylko 10 dni przerwy, ale występ w pucharowym spotkaniu jest wykluczony. Czy kibice Barcelony chcieliby, by zastępował go Munir?
Ten Munir, dodajmy, który pokazał już, że brakuje mu doświadczenia i pewności siebie, by udźwignąć taką odpowiedzialność, podejmować pod presją dobre decyzje i pewnie wykańczać nadarzające się okazje strzeleckie. A także ten Munir, który nie zamierzał przedłużać kontraktu z klubem, pokazując, że sercem jest już gdzie indziej. Czy nie lepszy będzie doświadczony (również w La Liga), pewny siebie zawodnik o dużym ego, mający jednocześnie wiele do udowodnienia i marzący o tym, by wycisnąć jeszcze jak najwięcej ze swojej pełnej zawirowań kariery?
Boateng nie jest potrzebny do tego, by mógł grać w meczach u siebie z outsiderami La Liga, lecz ma za zadanie umożliwić częstszą rotację również w trudnych spotkaniach (może zadebiutuje już z Sevillą w Copa del Rey?), a także stanowić zabezpieczenie na wypadek niedyspozycji podstawowego napastnika zespołu. I musi być gotów do wypełniania tej roli od razu, nie ma bowiem nawet chwili czasu na rozwój i adaptację. Można zawsze próbować stawiać na nowego Cristiana Tello czy Isaaca Cuencę, łatwo może się to jednak skończyć utratą tytułu.
Zadajmy inne pytanie: dlaczego Suárez jest tak ważnym zawodnikiem dla Barcelony? Wciąż strzela oczywiście wiele bramek, ale kluczowe wydaje się co innego. Dzięki swojej sile fizycznej, mobilności i reputacji jednego z najlepszych napastników na świecie jest w stanie rozciągać wertykalnie szeregi obrony przeciwnika i tym samym robić więcej miejsca swoim kolegom z drużyny, przede wszystkim Messiemu. Siła i ruchliwość pozwalają też Urugwajczykowi na stwarzanie przestrzeni dla samego siebie, czego nie potrafił robić Munir – jego trzeba było wyprowadzić na dobrą pozycję.
Boateng nadaje się do odgrywania tej roli całkiem nieźle. Dysponuje przyzwoitą techniką i dobrze czuje się w grze kombinacyjnej, ale przede wszystkim jest silnym, niestrudzonym zawodnikiem, który może być dla obrońców przeciwnika utrapieniem niewiele mniejszym niż Suárez. Ma w sobie jednocześnie podobną żyłkę szaleństwa i zdolność do niekonwencjonalnych zagrań. Można mieć przy tym pewność, że jeśli tylko trener go o to poprosi, będzie tyrał w pressingu, a gdy przeciwnik utrudni własnym pressingiem budowanie akcji od tyłu, Boateng lepiej niż ktokolwiek inny w zespole będzie się nadawał do tego, by przyjąć długą piłkę z obrońcami na plecach, a następnie zagrać ją do nadbiegających kolegów. Kogoś takiego brakowało w pamiętnym meczu z Romą w poprzednim sezonie.
Jest oczywiście wiele wątpliwości dotyczących tego transferu, a najważniejsza z nich wynika z tego, że urodzony w Berlinie Ghanijczyk nie był nigdy napastnikiem i nie strzelał wielu goli. Paradoksalnie jednak ich zdobywanie nie będzie jego najważniejszym zadaniem.
Znalezienie zawodnika o zarysowanym wyżej profilu, doświadczonego, cechującego się odpowiednią pewnością siebie – a jednocześnie gotowego pełnić przez pół roku rolę rezerwowego bez żadnej gwarancji przedłużenia kontraktu – nie jest łatwe. Nie jest to również moment na sprowadzanie kogoś uginającego się pod presją, kto potrzebuje odbudować swoją formę i karierę, jak Álvaro Morata. Tak samo trudno byłoby kupować teraz długoterminowego następcę (a nie tylko zastępcę) Luisa Suáreza.
W świetle tego wszystkiego wypożyczenie Kevina Prince’a Boatenga, podobnie zresztą jak Jeisona Murillo (na omówienie tego transferu brakuje już miejsca w i tak dość długim artykule), pokazuje zdolność klubu do improwizacji i podjęcia próby rozwiązania niestandardowego problemu w trakcie sezonu. Jest potwierdzeniem elastyczności na rynku transferowym i umiejętności adaptacji do zmieniającej się dynamicznie sytuacji.
Jakiegokolwiek piłkarza by nie wybrano, zawsze wiązałoby się to z dużym ryzykiem niewypału. Barcelona znalazła zawodnika o pożądanym przez siebie profilu, zdeterminowanego i natychmiastowo gotowego do gry, a jednocześnie taniego, którego wypożyczenie nie będzie niczego utrudniało w czasie letniego okienka transferowego. Trudno byłoby liczy na więcej.