Obecny sezon miał być bardziej udany dla Valencii niż ten poprzedni, w którym Nietoperze zajęli czwartą pozycję na koniec ligowych rozgrywek, a w Pucharze Króla dotarli do półfinału. Piłkarze Marcelino wprawdzie jeszcze niczego nie przegrali, ale jeśli nadal tak rzadko będą strzelać gole, to marzenia o osiągnięciu jakiegokolwiek sukcesu będzie można odłożyć na kolejną kampanię.
Żelazna defensywa
W tym sezonie Valencia obchodzi stulecie istnienia klubu, a to z pewnością zobowiązuje. Pytany przed sezonem Marcelino, trener „Los Ches”, co jego drużyna musi zrobić, aby powalczyć o coś więcej niż tylko TOP4 ligowej tabeli odpowiedział: „Czwarte miejsce to obowiązek, a jednocześnie sufit dla Valencii. Jeśli chcemy być wyżej musimy w przeciągu sezonu nie stracić więcej niż 30 goli, a to będzie bardzo trudne”. Ile bramek w zeszłych rozgrywkach stracili „Blanquinegros”? Odpowiedź brzmi: 38. Wydaje się więc, że powtórzyć takie osiągnięcie będzie trudno, zważywszy na to, że teraz zespół miał grać w Lidze Mistrzów.

Ezequiel Garay i Gabriel Paulista w tym sezonie tworzą żelazny duet stoperów. Obaj środkowi obrońcy od początku sezonu są jednymi z najlepszych piłkarzy w całym zespole.
Nic bardziej mylnego. Po jedenastu seriach gier przy Valencii na koncie goli straconych widnieje liczba 9. Gabriel Paulista oraz Ezequiel Garay rozgrywają doskonały sezon, a pomiędzy słupkami dobrą formę potwierdza Neto. Ogólnie, do defensywnej gry nie można mieć większych zastrzeżeń, jednak na myśl o powyższym wywiadzie Marcelino i wyników osiąganych przez Valencię nasuwa się nam jedno pytanie: Czy ktoś tu nie zapomniał o ofensywie?
Mocne zakupy
W Valencii pozbyto się Simone Zazy, a Marcelino chciał mieć w kadrze czterech napastników. Klub zagiął parol na Kevina Gameiro i po przedłużających się negocjacjach ściągnął go z Atletico Madryt, kiedy stołeczni zakontraktowali Nikolę Kalinicia. Jeszcze większym transferem wydawało się być przybycie Michy`ego Batshuayia z Chelsea. Kibiców Valencii tuż po ogłoszeniu przenosin Belga na Mestalla martwił fakt, iż według pierwszych pogłosek „Los Ches” nie zagwarantowali sobie kwoty odstępnego, za którą snajper po rozgrywkach mógłby zostać wykupiony definitywnie. Później mówiło się jednak o kwocie 50 milionów euro.
W otwierających sezon dwóch kolejkach Marcelino postawił na sprawdzony atak Rodrigo i Santi Mina. Ten pierwszy na inaugurację ligowych rozgrywek pokonał Jana Oblaka i obecnie na tym zakończył swoje strzelanie. Z kolei 22-letni Mina szybko nabawił się kontuzji, przez którą pauzował aż do listopada. Absencja Santiego nie powinna jednak nikogo martwić, bo przecież w odwodzie pozostali wspomniani Gameiro i Batshuayi.
„Mam za sobą występy w La Lidze i Champions League, zdobyłem wiele bramek. Mam nadzieję również dla Valencii strzelić dwadzieścia goli lub więcej”
— Kevin Gameiro po transferze do Valencii.

Fot. Valencia CF
Gdy po wrześniowej przerwie na reprezentacje do gry wróciły rozgrywki klubowe, kibice Valencii otrzymali pierwszy niepokojący sygnał: trzy z rzędu mecze na zero do przodu. 0:0 z Betisem, 0:2 z gającym w dziesiątkę Juventusem i 0:0 z Villarrealem. Atak nie istniał. Kevin Gameiro i Michy Batshuayi byli cieniem samego siebie, a Rodrigo Moreno zupełnie nie przypominał zawodnika z ubiegłego sezonu, tylko raczej tego sprzed dwóch, kiedy był obiektem drwin i śmiechów ze strony kibiców. Następne dwie kolejki przyniosły przełamanie wspominanych panów Gameiro i Batshuayia. Francuz trafił przeciwko Sociedad, a Belg zaaplikował bramkę Celcie. Oglądając oba pojedynki czuło się jednak, że dalej coś nie funkcjonuje. Obaj gracze strzelili gola, ale w rzeczywistości wciąż byli pod formą.
Ruchy kadrowe
Beznadziejna forma wspomnianych napastników oznaczała jedno — kiedy tylko wróci Santi Mina, to nie powinien mieć większych kłopotów, by od razu wskoczyć do pierwszego składu. 22-latek w dwa mecze zdobył więcej bramek niż trójka jego kolegów razem we wszystkich poprzednich. Wychowanek Celty najpierw uratował Nietoperzy przed kompromitacją w Copa del Rey, a tydzień później dał pierwszy tryumf w Lidze Mistrzów — w obu przypadkach Mina zaaplikował rywalom dwa trafienia.
Rodrigo Moreno co mecz stara się, jak może, jednak u reprezentanta Hiszpanii widać niemoc. Wpaść po prostu nie chce. Najlepszy strzelec z zeszłych rozgrywek wciąż otrzymuje szanse, a znalazł się również w kadrze Luisa Enrique. Co innego Michy Batshuayi. Belg został odsunięty od drużyny na ligowe starcie z Getafe. W mediach aż huczy od informacji na temat skrócenia jego wypożyczenia. Swoje dołożył także Marcelino, chociaż sam zawodnik niedawno zapewnił, że nie zamierza opuszczać stolicy Lewantu.
„Michy, podobnie jak reszta zespołu, musi stale dążyć ku lepszej grze. Zawsze trzeba zachować to podejście, nadzieję i przekonanie. Jeśli Mina obecnie gra to ma to miejsce dlatego, że jego występy są lepsze niż reszty. Niezależnie od tego, kto jak się nazywa staramy się być sprawiedliwi, a obecnie wpływ Miny na zespół jest większy niż jakiegokolwiek innego gracza”
— Marcelino
Póki co, nie wiadomo co dalej z 25-latkiem. Wydaje się, że wyższe notowania od niego ma Kevin Gameiro. Francuz we wspominanym już starciu na Coloseum Alfonso Perez wywalczył rzut karny, chociaż i on równie mocno irytuje kibiców na Mestalla. Podczas domowego spotkania z Young Boys został on wygwizdany przez fanów, co było wyraźnym sygnałem, że w zasadzie nikt nie jest zadowolony z boiskowej postawy byłego gracza Atleti.
Czekamy na przebudzenie
Marcelino z jednej strony sugeruje, że Michy Batshuayi gra pod siebie, a z drugiej, po meczu z Getafe przyznał, że jest przekonany, iż każdy z napastników potrzebuje gola, dwóch, a worek z bramkami zwyczajnie pęknie. Być może. Na ten moment kłopotem Valencii nie jest sama gra. Styl w ostatnich trzech meczach nie był najgorszy. Faktycznie, brakowało wykończenia i obecnie jednym napastnikiem, który nie zawodzi jest Santi Mina. Oprócz skuteczności, swoim stylem przypomina nieco Simone Zazę — jest nieustępliwy i niezwykle zadziorny.
Dobra gra defensywna i marazm w linii ataku powoduje, że w obecnej kampanii Nietoperze są królami remisów. Ekipa z Mestalla przegrała tylko trzy razy, ale wygrała raptem o spotkanie więcej. Za to aż dziesięciokrotnie remisowała. Żeby to się zmieniło przebudzenia potrzebuje walencki atak. O tym, że kłopotem „Los Ches” jest strzelanie, a raczej jego brak świadczy statystyka — rok temu o tej porze, bilans bramek wiceliderującej w tabeli Valencii wynosił 30:11. Dzisiaj brzmi 8:9. Gdzie sytuacja się pogorszyła, odpowiedzcie sobie sami.