
Foto: taringa.net
Reprezentacja Meksyku to drużyna specyficzna – tak naprawdę trudno przewidzieć jaką formę zaprezentuje podczas mundialu. Z jednej strony kompletnie nieuporządkowana, z drugiej jednak posiadająca w kadrze indywidualności, które mogą przesądzić o niejednej niespodziance…
Syn marnotrawny
Giovani dos Santos był swego czasu jednym z najbardziej perspektywicznych zawodników świata. Tak samo jak talent miał również wielkie ego, które skutecznie zablokowało jego rozwój. Odchodząc z Barcelony chciał podbijać stadiony świata. Nie zdobył jednak żadnego ani w Premier League, ani nawet w Championship. Po nieudanej przygodzie na Wyspach oraz w Turcji wrócił do Hiszpanii – by przez Racing i Mallorkę finalnie trafić do Villarrealu.
To właśnie w Żółtej Łodzi Podwodnej Gio udowodnił, iż jeszcze nie do końca zatracił dawny błysk geniuszu, który miał niegdyś otworzyć mu drogę do wielkiej kariery. W drużynie Marcelino od samego początku stał się postacią kluczową, w czym pomogła mu również jego wszechstronność. Szkoleniowiec ustawiał bowiem Meksykanina na kilku pozycjach, w różnych systemach, jednakże ten największą produktywność przejawiał pełniąc rolę cofniętego napastnika. Gio dzięki przeglądowi pola jakim dysponuje może brać udział zarówno w konstruowaniu akcji jak i w ich wykańczaniu. Jego atuty to przede wszystkim łatwość w wypracowywaniu sytuacji podbramkowych partnerom, długie, wertykalne i diagonalne podania oraz umiejętne wykonywanie stałe fragmenty gry. Gdyby jeszcze był mniej samolubny…
Meksykańska Papuga
Héctora Moreno za umiejętności techniczne można tylko chwalić. Warunki fizyczne również ma nie najgorsze – 1,84m wzrostu, dobrze zbudowany i dynamiczny. Niestety, w sezonie 13/14, a szczególnie w końcowej jego fazie, grał tak jakby zapomniał jak ze swych atutów korzystać. Po prostu dopasował się poziomem do (prawie) całej drużyny Espanyolu, którą determinowała nijakość – taktyczna, stylowa i mentalna.
Héctora nie bronią nawet liczby – te najdobitniej obrazują fakt, iż Moreno po prostu rozegrał słaby sezon. Mało tego, zaryzykować można tezę, iż z graczy podstawowego składu był on jednym z jego słabszych ogniw. Meksykaninowi przede wszystkim zarzucić można słabą grę w powietrzu (tylko 48% wygranych pojedynków) oraz częste i nieodpowiedzialne faule.

Źródło: squawka.com
Kolektywizacja potrzebna od zaraz
Meksyk to drużyna tylko z nazwy. Tak naprawdę o jej sile stanowią pojedyncze jednostki, indywidualności, które ciągną całą reprezentację. Sytuacja zespołu z Ameryki najlepiej wpasowuje się w definicję słowa „chaos” ze względu na to, jakie perypetie przeszła podczas ostatnich dwóch lat. W eliminacjach do mundialu Meksyk prowadzony był przez czterech szkoleniowców co pociągnęło za sobą poważne konsekwencje. Przede wszystkim jest to więc drużyna niezgrana – każdy z trenerów próbował wprowadzić do reprezentacji własną myśl szkoleniową, taktykę, powoływał innych zawodników, czasem wręcz desperacko próbując ulepić coś z powierzonego mu nieukształtowanego tworzywa.
Meksyk podczas eliminacji grał na wskroś ofensywnie, jednak to nie powinno dziwić – alogicznym byłoby przecież stawianie autobusu przed reprezentacjami takimi jak Salwador, Panama czy Jamajka. El Tri grali więc futbol ofensywny, bo po prostu innego im grać nie wypadało. Trudno zaś powiedzieć jak Herrera ustawi swój zespół w meczach z drużynami o kilka klas lepszymi od wcześniej wymienionych – czy mimo braku odpowiednich wykonawców postawi na odwagę i ofensywę, czy jednak wyrachowanie i defensywny pragmatyzm? Tak naprawdę reprezentacja Meksyku to jedna wielka niewiadoma…