Zanim zabrałem się do pisania kolejnej odsłony tego cyklu, z ciekawości spojrzałem na stronę, żeby zobaczyć, kiedy ukazała się poprzednia. I zaskoczyłem sam siebie, bo byłem przekonany, że był to mniej więcej listopad. Ale zgadzały się tylko dwie pierwsze litery. Lipiec. Końcówka.
Przeraża mnie to tym bardziej, że teraz – zgodnie z zapowiedziami, jakie poczyniliśmy – czeka mnie cotygodniowe pisanie. Wiecie, to mniej więcej tak, jakbym wrócił po półrocznej kontuzji i został z miejsca wrzucony do pierwszego składu. Kolejka w kolejkę. Dopóki nie nazywasz się Felix Magath, dopóty nie powinieneś nikomu tak robić.
Ale dobra, załóżmy, że jestem w stanie to zrobić. Co tydzień dostarczać tu tekst długości umiarkowanej bądź średniej, bo te obszerne zostawiam sobie poza blog. O czym tu pisać? Tematów w hiszpańskiej piłce, które są faktycznie interesujące nie jest przecież aż tak wiele, a powielanie, czy to od siebie samego czy od innych osób, które będą dla was blogować, jest średnim pomysłem, prawda?
Wiem, że to przydługi wstęp, ale musimy sobie kilka spraw wyjaśnić. Nie zdziwcie się, jeśli będę tu naprawdę, ale to naprawdę, odbiegać od Hiszpanii czy nawet futbolu. Zapewne przemycę tu parę tenisowych smaczków (ale nie za wiele, żeby pozwolili mi dalej pisać), całkiem prawdopodobne, że napomknę coś o dobrym filmie, który ostatnio widziałem czy książce, którą dane mi było przeczytać. Bo niby dlaczego nie? To mój blog. Wolność Sebastianie, kiedy czeka cię blogowanie. A, właśnie. Rymy też mogą być. I to nawet słabsze od tego przed chwilą.
******
To odpowiedni moment na to, by napisać, że zdjęcie główne nie ma nic wspólnego z tekstem, poza tym, że podtytuł tego bloga jest taki sam, jak (polski) tytuł widocznego na nim filmu. Swoją drogą całkiem niezłego.
******
To rozwiązanie jest konieczne również dlatego, że mam już dość pisania/mówienia/myślenia o Realu z tego sezonu. Dalej oglądam mecze, dalej monitoruję newsy, ale nastawiam się już tylko na Ligę Mistrzów, a pozostałe spotkania traktuję bardziej w roli sparingów. Poza derbami i El Clásico, ale do tych jeszcze trochę czasu.
Problem w tym, że nawet nazwa tego cyklu nawiązuje do ekipy Królewskich i jasno wskazuje co powinno być obiektem mojego szczególnego zainteresowania. Ustalmy więc coś bardzo szybko: o Realu będę pisać tylko wtedy, gdy sytuacja naprawdę będzie tego wymagać. Czyli wydarzy się coś pokroju Karima Benzemy ujawniającego sekstaśmę kolegów z drużyny.
*****
Choć, po namyśle, wolałbym, żeby do tego akurat nie doszło. Znaczy, żeby jej nie miał. W ogóle. Nigdy. Nikt. Zwłaszcza Karim.
Ten akapit jest tylko po to, byście mogli wyrzucić z głowy obraz Francuza kręcącego kolegów z drużyny w intymnych sytuacjach.
******
Wracając do tego, co interesuje nas najbardziej. A przynajmniej mnie, bo nie wykluczam, że część z was już dawno zamknęła ten tekst. Co sprawia, że poprzednie zdanie jest dość nielogiczne, bo zwracam się w nim do osób, które już tego nie czytają. Ale ma to swój cel: chcę wam uświadomić, że te teksty będą tylko moimi opiniami. Z moją pokręconą logiką, dziwnymi wnioskami popartymi zagmatwaną ścieżką dedukcyjną. Jeśli się z nimi nie zgodzicie: w porządku, byłoby nudno, gdybyśmy wszyscy mieli to samo zdanie. Napiszcie swoją opinię w komentarzu, pogawędzimy.
To chyba tyle, moi mili. Tym razem bez tematu piłkarskiego, ale nadrobimy to jeszcze. Widzimy się w końcu co tydzień. Adíos!
******
PS. Tak, wiem, że dziś Real ma swoje urodziny. 116 lat, fajny wiek, nie przeczę. Ale nie mam żadnych specjalnych życzeń, bo oni sami wiedzą, czego chcą. Jest taki jeden mecz wieczorem. Miło byłoby go po prostu wygrać. Bo najlepsze prezenty to te robione sobie samemu.