Kiedy Leo Messi strzelał bramkę na wagę zwycięstwa Barcelony w El Clásico, sam nie wiedziałem, co czuję. Rozczarowanie? Na pewno. Poczucie utraconej szansy? Też. Zdenerwowanie? No jasne, to przecież naturalne. Real przegrał przecież jedno z najważniejszych spotkań w roku i to w TAKI sposób. Daleko mi jednak do radykalnych poglądów, które część kibiców Królewskich zaczęła już promować.
Zinédine Zidane popełnił błędy – wstawienie Bale’a, brak Isco na boisku (choć tu akurat można go rozgrzeszyć – Asensio dał dobrą zmianę, Kovacić był logicznym wyborem, a James strzelił bramkę) i kilka innych, mniejszych. Kluczową omyłką była jednak ostatnia minuta meczu, gdy zawodnicy Los Blancos, grając 10 na 11 i to bez podstawowego środkowego obrońcy – i tak, to była czerwona kartka – postanowili zaatakować rywala jakby nie grali bez jednego piłkarza, a z przewagą kilku. Koniec był do przewidzenia. A Messi zadbał o to, by te przewidywania się spełniły.
Problem w tym, że specyfika pracy w Realu na stanowisku trenera jest cholernie trudna. Wystarczy jeden słabszy mecz, by wieszczono ci rychłe zwolnienie. Zwłaszcza, gdy jest to mecz przeciwko Barcelonie. Jasne, Zidane nie jest trenerem klasy Mourinho czy Ancelottiego. Pewnie daleko mu nawet do Rafy Beníteza, którego zastąpił. Ale, w przeciwieństwie choćby do drugiego sezonu Carlo albo trzeciego José, jego Real „ogarnia”.
Trudno znaleźć mi tu zresztą lepsze słowa. „Gra znakomicie” – nie, to nie byłaby prawda. „Nokautuje rywali” – nie no, do nokautów w tym sezonie daleko. „Ogarnia” – tak. Ni mniej, ni więcej. Gra na tyle skutecznie, by wygrywać większość spotkań mimo potknięć z tyłu i słabszej formy Navasa. Potrafi zagrać świetny mecz albo połowę, by potem zlecieć kilka poziomów w dół, ale(!) wciąż zgarnąć trzy punkty. Taki to Real – sam często jestem zdenerwowany przez jego minimalizm i wymęczone wygrane, przyznaję szczerze. Ale to Real, który wciąż zależy od siebie w Primera División i Lidze Mistrzów. Czego chcieć więcej*?
Szczerze nie rozumiem głosów, które już teraz domagają się głowy trenera. Real walczy o dwa najważniejsze trofea i ma na nie duże szanse, a wśród niektórych fanów Królewskich tworzy się opozycja wobec pozostawienia Zidane’a na stanowisku. Naprawdę? Wiem, że ten klub to wielki klub. Być może największy. Że nie ma tu miejsca na pomyłki i co sezon oczekuje się zwycięstw, trofeów i pobijania rekordów. Wiem. I tym bardziej dziwi mnie to rozporządzanie stanowiskiem Zizou.
Zidane bottling La Liga. I hope he gets fired. Tired of this #ElClasico
— Jemias (@scuzzyk) April 23, 2017
Bo przecież wszystkie trzy elementy dostajemy regularnie za jego kadencji – procent wygranych Francuz ma na znakomitym poziomie, trofea zdobył już trzy, a kolejne dwa może dołożyć w maju, udało się też pobić kilka rekordów. Jeśli to wciąż za mało, to nie wiem, co musiałby zrobić trener, by fani stali za nim murem. Wygrać wszystkie mecze w sezonie? Czy to też będzie niewystarczające?
Nie apeluję o to, by wszyscy stali się fanami talentu(?) trenerskiego Zidane’a. Nie o to chodzi. Apeluję by poczekać jeszcze miesiąc i zobaczyć, co z tego wszystkiego wyniknie. I pozwolić sobie na cierpliwość – sami doskonale wiemy, czym zakończyła się ostatnia zmiana trenera, w której jej zabrakło. Do niej dołożyć jeszcze spokój. Bo tego piłkarzom i trenerowi teraz najbardziej potrzeba. Tylko tyle i aż tyle. Da się zrobić?
*odpowiedzi „triplete” nie są punktowane, darujcie sobie.