Gdzieś w okolicach 60. minuty meczu Polski z Włochami odpłynąłem myślami. Po dłuższej chwili, gdy wydawało się, że nie ma już dla mnie powrotu, komentatorzy podnieśli głos. Sam nie wiem czemu, ale to był właśnie TEN moment. Moment, w którym uświadomiłem sobie, że to nie jest przecież towarzyski mecz, a punkty w nim mogą dużo dać. Sęk w tym, że zrobiłem to o ponad godzinę za późno.
Sam nie wiem, jak oceniać Ligę Narodów. Na wielki plus zapisuję jej to, że mecze są atrakcyjniejsze: bo rywalizacja toczy się o coś, bo selekcjonerzy wystawiają najlepsze składy i, przede wszystkim, bo coraz mniej jest meczów, w których jedna ekipa wyraźnie odstaje od drugiej. Gra toczy się na najwyższym poziomie, a przynajmniej takie jest założenie. Bo, dla przykładu, mecz Anglia – Hiszpania oglądało się świetnie, ale gdyby ktoś włączył mi teraz powtórkę starcia Niemców z Francuzami, to zasnąłbym w trzy minuty.
Minusy? Cóż, nie są to mistrzostwa. Turniej nie rozgrywa się na przestrzeni miesiąca i nie ma wyrobionej renomy. Jasne, początki walki o miano najlepszej ekipy na świecie też tak wyglądały – wiele europejskich zespołów nie pojawiło się w Urugwaju, a cztery lata później do Włoch nie zawitali sami Urusi, obrażeni, że tak mało drużyn przypłynęło do ich kraju. Markę Liga Narodów może sobie jeszcze wyrobić. Szczególnie u zespołów słabszych, tych, które rywalizują w koszyku C i D. Aczkolwiek to tani chwyt, bo zapewnienie możliwości startu na mistrzostwach Europy Andorze czy Kazachstanowi trudno inaczej nazwać. Z drugiej strony – hej, mogę obejrzeć spotkanie Gibraltaru w telewizji! I nie mówcie mi, że to minus, bo mecze takich ekip często ogląda sie lepiej niż np. Włochów. Szczególnie w ich obecnej formie.
Moim najpoważniejszym zastrzeżeniem jest chyba jednak to, że nie zbudowano wokół Ligi Narodów odpowiedniej otoczki, przynajmniej na razie. Jasne, dostajemy komunikaty, że można awansować na Euro, że mniej sparingów itd. Ale właściwie… co z tego wynika? No fajnie, gramy o stawkę, ale ta stawka przesadnie nie kusi ani nie wywołuje szybszego bicia serca. Nic takiego nie wchodzi w grę. Podejrzewam, że część Polaków nie wie nawet czy mecz z Irlandią liczy się do Ligi Narodów czy też jest zwykłym sparingiem.
Obawiam się, że dokładnie to samo może spotkać nowy klubowy puchar. Jestem przekonany, że każdy z czytających choć raz pomyślał w czwartkowy wieczór, że “to tylko Liga Europy, nie ma czego oglądać”. Ja tak, przyznaję się bez bicia, że tych razów było dużo. A teraz pomyślcie sobie, że – poza swego rodzaju folklorem (jak i w dywizjach C i D Ligi Narodów) – nowy turniej będzie gorszą Ligą Europy. Nie brzmi zachęcająco, co?
Jasne, dla małych klubów to super sprawa. Dostaną szansę coś osiągnąć na arenie europejskiej, może przyśpieszy to ich rozwój, pozwoli promować zawodników itd. itp. Spoko. Sęk w tym, że jeśli UEFA nie wykreuje dla tego turnieju odpowiedniego środowiska, to szybko umrze on śmiercią naturalną. A obawiam się, że to wykreowanie może wyjść kiepsko, choćby ze względu na brak terminów, w których te mecze mogłyby być rozgrywane. Wtorki, środy i czwartki to inne puchary, które zajmują telewizyjne anteny. Od piątku do poniedziałku rywalizacja w ligach. Od czasu do czasu do gry wchodzi reprezentacja. Latem są urlopy i międzynarodowe turnieje. Kalendarz piłkarski wypchany jest do granic możliwości i UEFA będzie musiała się nieźle nagimnastykować, by coś jeszcze w nim zmieścić, robiąc to w rozsądny sposób.
A potem i tak zostaje problem przekonania do nowych rozgrywek kibiców. I tu zacznie się prawdziwa zabawa. Mimo wszystko trzymam kciuki, by te projekty wypaliły, bo mogą wiele dać i reprezentacjom, i kibicom, i mniejszym klubom. Lubię oglądać radość Kazachów czy mieszkańców Andory z powodu wygranej. Lubię wiedzieć, że klub, o którego istnieniu wcześniej nie wiedziałem, zagra w Europie. Lubię futbol, który wszystkim daje szansę na zaistnienie.
Niech to się rozwija, trzymam kciuki. Ale równocześnie wątpię, że wszystko wyjdzie bezproblemowo i na piątkę w szkolnej skali. Będę zadowolony, jeśli UEFA w ogóle zda ten egzamin.