Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść… – śpiewa do dziś Krzysztof Krawczyk Grzegorz Markowski. Po tym, co zrobił Zinédine Zidane, zaczynam podejrzewać, że na półce w jego domu stoją winyle wszystkich płyt „Perfectu”, na ścianie w antyramie wisi koszulka z logiem zespołu, a specjalne miejsce, tuż obok zepchniętej na bok Złotej Piłki, zajmuje gitara akustyczna z podpisem Zbigniewa Hołdysa.
Mogę się mylić, nie wykluczam, ale nie ulega wątpliwości, że Zizou zaskoczył wszystkich, ewidentnie stosując się do tekstu wspomnianej piosenki. Wieść o jego rezygnacji z posady trenera Królewskich obiegła świat z prędkością piłki po strzałach Roberto Carlosa z wolnych, a zdumiony wydawał się nawet Florentino Pérez. Mam zresztą pewne podejrzenia, że on nie tyle się tego nie spodziewał, co zapomniał, że istnieje w ogóle scenariusz, w którym to trener odchodzi z zespołu, a nie zespół z niego rezygnuje. Cóż, przyzwyczaił się do tej drugiej opcji, teraz musiał pogodzić się z pierwszą.
Podstawowe pytanie w tym momencie brzmi: ale co będzie z Realem? Powiedzmy sobie szczerze: Zidane zrobił coś nieprawdopodobnego, wygrywając z Królewskimi trzecią Ligę Mistrzów z rzędu. To osiągnięcie, które na długie lata pozostanie w sferze marzeń wielu zespołów, a fani Los Blancos będą je wspominać do końca stulecia. Co najmniej.
Z drugiej strony, znów szczerość: Zizou naprawdę sporo rzeczy spieprzył, zwłaszcza w ostatnim sezonie. Był doskonałym motywatorem, potrafił wyciągać z tych zawodników cholernie wiele, bywały mecze, w których znakomicie radził sobie od strony taktycznej, ale bywały też takie, które zawalił na własne życzenie. To był trener, którego Real potrzebował, gdy Rafa Bénitez okazał się niewypałem. Stal się trenerem, który dopasował się do Królewskich i doprowadził go do ogromnych sukcesów. Ale na tym obrazie pojawiły się rysy i jedno czy dwa pęknięcia. Dlatego, mimo wielkiego szoku, uważam, że Zizou podjął tu decyzję najlepszą dla siebie, ale też dobrą dla Realu. Bo zmiana trenera – mimo triumfu w Lidze Mistrzów – wydawała się potrzebna.
Podstawowy problem to jednak ubogi rynek. Kto miałby teraz objąć Real? Pochettino niedawno podpisał nowy kontrakt; Loew i piłka klubowa to jedna wielka niewiadoma; Sarri to opcja, której wolałbym w Madrycie nie doświadczyć, choćby przez to, że o rotacjach z jego strony można by pomarzyć, a chciałbym, by przyjście nowego trenera było szansą dla zawodników takich jak Llorente czy Ceballos. Klopp? Nie no, błagam, nie wymyślajmy takich bzdur.
Więc może faktycznie Wenger? Tak! To eksperyment, ale wart przetestowania. Renomowany trener, doświadczony, pewnie byłby w stanie odpowiednio pokierować szatnią. Jest tylko jeden warunek: magia jego nazwiska wciąż musiałaby działać na piłkarzy, nawet tych największych. Uważam, że Arsène Wenger mógłby się wpasować. Wiem, że brzmi to jak science-fiction, ale wydaje mi się – na ten moment – najlepszym kandydatem.
Bo jest jeszcze, rzecz jasna, Guti. Problem w tym, że Hiszpan zapowiada się na naprawdę świetnego szkoleniowca, ale ma swój charakter, który, w tym konkretnym momencie rozwoju klubu i szatni, chyba by się nie sprawdził. Tu trzeba trenera, który byłby w stanie się z szatnią dogadać, a obawiam się, ze Guti próbowałby wziąć ich wszystkich za mordy. Dosłownie.
Nie piszę, że to źle – chciałbym, by ktoś to zrobił, odpowiednio ważąc proporcje (bo Mourinho przesadzał w jedną stronę, a np. Ancelotti w drugą), ale gdy próbował to zrobić Bénitez, skończyło się katastrofą. Do tego Guti nie ma statusu takiej legendy, jak Zizou, a część zawodników wciąż pamięta rozgrywane z nim mecze w białych barwach. Hiszpanowi trzeba dać jeszcze kilka lat, wtedy będzie można obsadzać go na ławce Królewskich. Albo poczekać na sytuację, w której nastąpi zmiana trenera w trakcie trwania sezonu. Wtedy to w jego osobie kryje się idealny kandydat.
Pozostaje jeszcze opcja nieoczywista: trener ze słabszego klubu, który czeka na wyzwanie większego kalibru. Ktoś w typie Marcelino z Valencii. To tylko przykład, nie propozycja, mający obrazować o kogo mi chodzi. Czasem warto zaryzykować i postawić na kogoś takiego. Może zrobi to Florentino Pérez.
Niezależnie od wszystkiego, jedno pozostaje pewne: trudno będzie nowemu szkoleniowcowi dorównać legendzie – bo już możemy tak nazwać Zidane’a-szkoleniowca. I boję się, że długo w Madrycie będzie się wspominać jego osiągnięcia.