Minęło już trochę czasu, emocje opadły, więc można na spokojnie napisać o tym, co zdarzyło się w zeszłym tygodniu w meczu Realu z Juventusem. Bo nie miałem wcześniej okazji wyrazić swojego zdania na łamach tego portalu. A że dziś moja kolej blogowania, to w sumie chętnie ją wykorzystam właśnie na to. Lećmy z tematem.
W teorii mógłbym pominąć całą dyskusję o słuszności podyktowania tamtego karnego. Ale wydaje mi się, że trudno byłoby pisać ten tekst, bez ustalenia tego szczegółu. Bo dziś to już tylko szczegół, zresztą nie jest on najistotniejszy w tym, co za chwilę przeczytacie. Ale, żeby mieć to za sobą, napiszę (poproszę o werble):
Lucas Vazquez był faulowany.
Uf, mogę odetchnąć, wydusiłem to z siebie. A tak całkiem poważnie: nie wiem, co jeszcze musiałby zrobić Benatia, żeby wszyscy uznali, że ta jedenastka była odgwizdana prawidłowo. Rzucić butem w sędziego? A nie, tego się przecież nie odgwizduje. If you know what I mean. Mam wrażenie, że dla większości faul byłby tu tylko wtedy, gdyby Marokańczyk wyciął Lucasa, przy okazji łamiąc mu obie nogi. Ale tak to nie działa, wiecie? Popchnięcie w stuprocentowej sytuacji, kopnięcie dodane chwilę później. Jedenastka jak stąd do Kamczatki. Po prostu.
Problemem tak naprawdę nie były i nie są osoby, które wciąż twierdzą, że nie było tam faulu. Problemem są te, które głośno krzyczą, że „w doliczonym czasie nie odgwizduje się takich karnych!”. I, kurczę, pewnie bym to zignorował, gdyby tyczyło to tylko zwyczajnych twitterowiczów czy użytkowników Facebooka. Wiecie, fanów piłki, którzy wygłaszają swoje opinie i nie mają na nikogo wpływu.
Ale tak nie jest. I to mnie – wybaczcie, że z angielska, ale to chyba najlepiej wyraża moje emocje – triggeruje. Od tygodnia, dzień w dzień.
Bo jeśli w programie, który ogląda kilkadziesiąt czy kilkaset tysięcy osób, słyszę, jak jeden z najpopularniejszych polskich komentatorów (którego pracę szanuję, ale tu, powiem wprost, uważam, że palnął głupotę) mówi mi, że „ten karny nie był z duchem gry i w ogóle to dlaczego nie dać by Juventusowi dogrywki”, to coś kłuje mnie w boku, ściska
w sercu i napieprza młotem w moje poczucie piłkarskiej sprawiedliwości.
W ogóle ten motyw niesamowicie kojarzy mi się z tłumaczeniem się kogoś, kto jechał 60 na godzinę w zabudowanym. „Panie władzo, przecież takich mandatów się nie wystawia”, myślicie, że by zadziałało?
Jeśli cokolwiek jest sprawiedliwego w takich sytuacjach – nie tylko w tej konkretnej – to postępowanie zgodne z przepisami. I DOKŁADNIE TO ZROBIŁ SĘDZIA.
(swoją drogą nie ma chyba nic śmieszniejszego niż wypowiedzi Maradony przy okazji sporów o sędziowanie, a i jego o tę sytuację pytali)
Nie jest winą arbitra, że w meczu z Juve odcięło prąd najpierw Benatii, a potem Buffonowi. Który faktycznie bufonem się okazał i zasłużenie zszedł z boiska. Nie jest winą arbitra, że zawodnicy Starej Damy dopuścili do takiej sytuacji we własnym polu karnym. Winą arbitra jest jedynie postępowanie zgodne z przepisami. Rozumiem, że nie chcemy sytuacji, w których się tak dzieje? Bo chyba na to wychodzi, prawda?
Takich sytuacji jest mnóstwo w futbolu. I zwykle oburzamy się, gdy arbiter podejmie złą decyzję, głośno krzyczymy o tym, co robił sędzia zabramkowy (jeśli akurat jest), który powinien był to widzieć. Oburzamy się na brak VAR, jeśli to liga, w której powtórek nie ma. A kiedy sędzia podejmie kluczową decyzję, pod wielką presją, która zdecydowanie jest prawidłowa, rozpoczynamy chore dyskusje o duchu gry, sprawiedliwości i minucie, w której można odgwizdać karnego.
Jesteśmy kibicami. Taki obraz nasz. Nie wiemy, czego chcemy i pewnie nigdy się nie dowiemy. Bo sami sobie przeczymy. Może przed półfinałami spiszmy jakieś odgórne zasady tego, o co możemy się oburzać, co? Albo jak może postępować sędzia, a jak absolutnie nie ma prawa? Będzie łatwiej się w tym wszystkim rozeznać.