Przyznam się szczerze: nie lubię sparingów reprezentacji. Zakładam, że część z was podziela to zdanie. Czuję się wtedy, jakby ktoś przerwał mi oglądanie znakomitego serialu, dajmy na to „Kompanii Braci”, żeby włączyć „Dlaczego ja?”. Już tłumaczę, no właśnie, dlaczego.
Jesteśmy już w tym momencie sezonu, kiedy wszystko wchodzi w decydującą fazę. Walka o tytuł ligowy (tak, wiem, że Real go w tym roku nie zdobędzie, nie musicie przypominać), Puchar Króla (tak, wiem, że Real itd. itp.) i, przede wszystkim (bo Real może zdobędzie), Ligę Mistrzów. Była już 1/8 finału, teraz lecimy w stronę kolejnej fazy. Zbliżają się ostatnie kolejki ligowe – derby Madrytu, El Clásico, tego typu rzeczy.
I kiedy już się szykujesz do oglądania, kupujesz popcorn, prasujesz klubową koszulkę, ustawiasz fotele jak najbardziej optymalnie w stosunku do telewizora, nagle, pojawiają się one…
*dum dum dum*
…mecze towarzyskie reprezentacji! No cudownie, na nic innego nie czekałem. Jestem ogromnym fanem spotkań o nic. Jasne, rozumiem, że służą one przetestowaniu zawodników, którzy mogą się przydać, że nowe ustawienie (jest zabawa z tym 3-5-2, co nie?), że debiuty. I to jest fajne, nie przeczę. Ale po 20 minutach takiego meczu orientuję się, że przestaję się nim cieszyć i oglądam, bo nie mam nic innego do roboty. Ostatnio, żeby jakoś to przetrzymać, odpaliłem trzy spotkania naraz… i w sumie było lepiej.
Ale i tak, jeśli spotkanie Hiszpania – Niemcy nie powoduje szybszego bicia serca, to coś jest nie halo, prawda?
Cholernie cieszę się, że ktoś wymyślił tę Ligę Narodów, bo to ma potencjał na ogarnięcie tych nieszczęsnych przerw reprezentacyjnych. Choć pewnie minie trochę czasu, zanim się przyzwyczaimy, to mecze o coś z miejsca wydają się lepsze. Podejrzewam, że potwierdzi to nawet osoba, która kopała w C-Klasie czy gdzieś na Orliku. Mecz towarzyski to zawsze było zło konieczne. Ale już spotkanie o Puchar Wójta Gminy Pobierzyska… Panowie! Ten mecz musimy wygrać!
Powtórzę: rozumiem logikę i potrzebę rozegrania sparingów. Ale układ, który preferowałbym to szybsze skończenie sezonu klubowego i rozegranie tych sparingów wtedy. Choć i tak jest lepiej, niż kiedyś. Polacy nie grają już z potęgami w stylu Litwy, a sięgają po rywali, którzy faktycznie są wyzwaniem. Choć nieco tęsknię za atmosferą wielkiego oczekiwania na trudnych rywali, po oklepaniu kogoś z drugiej setki rankingu FIFA.
Trochę hiperbolizuję, ale wiecie o co chodzi.
Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że odpalę mecz z Koreą, bo… bo sam nie wiem czemu. No dobra, intryguje mnie trochę to 3-5-2, ale nie jestem ekspertem od taktyki i pewnie i tak po meczu sięgnę po analizy taktyczne ludzi, którzy znają się na tym dużo lepiej. Nowi zawodnicy? Kurczę, no, po jednym meczu i tak ich nie ocenię. Więc po prostu, ot tak, żeby coś obejrzeć.
Nie dlatego, że to fajny mecz (choć może zrobi się 5-4 na koniec spotkania, a Grosicki zaliczy golazo z własnej połowy, strzelone przewrotką, przeszłości nie przewidzę), ale dlatego, że nie mam alternatywy w postaci piłki klubowej. Niestety.
PS. Ale mundial to rzecz jasna inna sprawa i najchętniej obejrzałbym wszystkie mecze, jeśli będę w stanie. Bo tam gra się o miejsce w historii.