
Środek lata i środek półwyspu Iberyjskiego. Ponad trzysta kilometrów w linii prostej dzieli to miejsce od wybrzeża Morza Śródziemnego, jeszcze więcej od wschodnich brzegów Atlantyku. Vallecas, południowo-wschodnia dzielnica Madrytu. W słońcu oświetlającym bramę, znajdującą się na granicy Puente de Vallecas i Arganzueli widać czarny, wymalowany farbą napis: „Niepodległa Republika Vallekas – żądamy portu morskiego!”. Jest rok 1977.
Barrio rebelde
Jeszcze dwadzieścia siedem lat temu Vallecas było niezależnym miastem i gminą. Założona w średniowieczu osada, która przerodziła się w miasto, aż do 1950 nie była oficjalnie częścią stolicy Hiszpanii. Dopiero w połowie XX wieku postanowiono przyłączyć Vallecas do Madrytu, ponieważ stołeczne miasto nie mogło mieć przecież mniej mieszkańców, niż ustawicznie rozrastająca się Barcelona. W ten sposób Vallecas stało się dzielnicą, przynajmniej oficjalnie, ponieważ w rzeczywistości nie zostało nią nigdy. Gdy jego mieszkańcy mówią o nim jako o dzielnicy, niemal zawsze używają określenia barrio rebelde, dzielnica buntownicza. W Vallecas wszystko jest nasze i wszystko ma być po naszemu; nawet pisownia nazwy przez „k” zamiast „c”, która ma nawiązywać do legendy, jakoby w średniowieczu pierwszą osadę w tym miejscu założył Arab imieniem Kas, zaś miano Vallekas wyewoluowało z określenia oznaczającego „Dom Kasa”. Ile w tym prawdy – nie wiadomo, ale jedno jest pewne – nawet ta jedna, odmiennie zapisana litera musi podkreślać charakter barrio rebelde. Na murach, na plakatach, na koszulkach noszonych przez mieszkańców, wszędzie można dostrzec monogram połączonych ze sobą liter VK. Vallekas, państwo wewnątrz miasta. Wszystko tu, w naszej dzielnicy, jest nasze własne: nasza telewizja, nasze radio i nasz klub, który narodził się dużo wcześniej niż komukolwiek przyszło na myśl, że Vallekas może zostać częścią Madrytu. Nasze Rayo Vallecano.
Do abordażu!
Jedno spojrzenie na trybunę północą Estadio de Vallecas: wśród morza białego koloru, przeciętego czerwonym pasem – klubowych barw Rayo, widać czarne, pirackie flagi. Śmiertelny uśmiech Wesołego Rogera trzepocze na wietrze. Poniżej, tuż przy barierkach widać wielki napis „Bukaneros”. Ta założona w 1992 roku organizacja, zrzeszająca najbardziej fanatycznych kibiców Rayo, zaczerpnęła nazwę od bukanierów – karaibskich piratów, których stolicą była Tortuga. Oczywiście, jesteśmy w Vallekas a tutaj hiszpańskie „bucanero” pisze się przez „k”. W tej chwili nad stadionem unoszą się okrzyki „do broni!” i „do abordażu!”. Słychać je tutaj co mecz. Jeśli Rayo uda się wygrać z pewnością nad północną trybuną poniesie się przyśpiewka o tym, że pirackie życie najlepszym jest. (“La vida pirata, la vida mejor” 2:35).
Jesteśmy w najbiedniejszej dzielnicy Madrytu, o robotniczej historii i teraźniejszości. Tak daleko od najbliższego portu morskiego jak tylko jest to możliwe w obrębie Hiszpanii. Skąd, na stadionie Rayo wzięli się ci wszyscy piraci?
Bitwa Morska w Vallekas
…„Malwiny należą do Vallekas: oburzeni angielsko-argentyńskim konfliktem o przynależność Falklandów, pragniemy wyrazić nasze najgłębsze potępienie względem zatajenia prawdy przez oba narody biorące udział w tym sporze. Według historycznych dokumentów archiwum indyjskiego pierwszym żeglarzem, który postawił stopę na jednej z tych wysp był Pedro García García, pochodzący z Vallekas. Czując potrzebę ulżenia pełnemu pęcherzowi zszedł on na ląd i jako pierwszy postawił stopę na Malwinach, ochrzciwszy tę ziemię w imieniu Vallekas i chrześcijaństwa. Tak więc wszystko, co opowiadali zarówno Thatcher, jak i Galtieri to już historia: Malwiny stanowią integralną część narodowego terytorium Vallekas i nic nie jest w stanie zniszczyć więzi, łączącej nas z tymi ukochanymi wyspami i faktu, iż nasze losy są powiązane”…
Tak naprawdę wszystko rozpoczęło się w 1977 roku, gdy na bramie pojawił się napis wyrażający żądanie utworzenia Niepodległej Republiki Vallekas z dostępem do morza. Od tego czasu ów „Port morski Vallekas” stał się wręcz mityczny. Został symbolem wszystkiego, czym jest ta dzielnica: dążenia do osiągnięcia niemożliwego i radości z tego, co się ma. Od tej chwili opowieści łączące Vallekas z morzem, takie jak ta o Pedro Garcíi, pochodząca z vallekańskiego magazynu o znaczącym tytule „Port Morski”, zaczęły wyrastać jak grzyby po deszczu. W tym samym czasie González Lozano narysował Mapę Narodu Vallekańskiego. Na południowym wschodzie widać brzeg, plażę i otaczające je Morze Vallekańskie. Z kolei na samej górze rysunku znajduje się mały drogowskaz, prowadzący na północny-zachód. Pa Madriz, do Madrytu.

Mapa de la Nacion de Vallecas, Fernando Gonzalez Lozano. Źródło: Revista de Dialectologia y Tradicionales Populares, Matilde Fernandez Montes
Pełnia lata 1981 roku, niedziela. W Vallekas obchodzi się właśnie święto Najświętszej Marii Panny z Góry Karmel, które w tej dzielnicy jest okazją do tradycyjnego festynu. Jest piąta po południu na Bulwarze Vallekas, jak nazywają wszyscy ulicę Peña Gorbea, i mimo że słońce jest już nieco niżej w cieniu nadal panuje czterdziestostopniowy upał. Grupa młodych ludzi pije wodę, ktoś ją rozlewa. W takich warunkach dotyk zimnych kropli na skórze jest jak zbawienie. Krzyk, śmiech i nagle ludzie zaczynają wzajemnie oblewać się wodą. To, że nie mamy tego cholernego portu, nie znaczy, że nie możemy mieć bitwy morskiej, prawda?
Ledwie rok później prawdziwa Bitwa Morska Vallekas stała się faktem, ponad trzydzieści lat później przerodziła się w tradycję. Rozpoczyna się zawsze na Bulwarze, zaś kończy przy ulicy Payaso Fofó, pod stadionem Rayo. Przez całe Vallekas płynie prawdziwe morze ludzi: w rękach trzymają kolorowe miski, wiadra, pistolety na wodę i pirackie flagi. Po ulicach suną całe statki, z których na tłum leją się strumienie wody. Co chwilę, wśród całej feerii barw, miga biała koszulka z czerwonym pasem. Na koniec zostanie wybrany kolejny Prezydent utopijnej Republiki Vallekas.
Swego czasu burmistrz Madrytu, José María Álvarez del Manzano, zakazał prowadzenia Bitwy Morskiej, która jego zdaniem miała prowadzić do zamieszek. Jak przystało na barrio rebelde tradycji nie zaniechano. Utworzono specjalne Bractwo Morskie Vallekas, mające dbać o kultywację nielegalnego święta. Organizacja przetrwała do dziś, choć teraz Bitwa Morska odbywa się już oficjalnie. Jednak czy może być coś bardziej pirackiego, niż potajemne przygotowania do zakazanego święta?

Foto: El Pais
La vida pirata
Cała piracka kultura Vallekas, wyrosła w latach 70. z pół-żartu, pół-protestu wypisanego farbą na murze. Legendarny port morski stał się symbolem zarówno niezależności, jak też dążenia do celu. Nic dziwnego, że to właśnie Rayo Vallecano, wraz z upływem czasu, zostało uosobieniem vallekańskich piratów.
Vallekas po przyłączeniu do Madrytu automatycznie zostało jedną z najuboższych i okrytych najgorszą sławą dzielnic stolicy. Niechęć pomiędzy mieszkańcami barrio rebelde a pozostałymi madrileños była uczuciem w pełni odwzajemnionym. Wschodnią dzielnicę, która w procesie nagłej urbanizacji pełna była ruder, przypominających wręcz slumsy, zaczęto pogardliwie nazywać „Rosją”. Obszar Santa Eugenia, podciągnięty pod tereny Villa de Vallekas, za żadne skarby nie chciał przyznać, że należy do tej dzielnicy. Tak samo jak mieszkańcy Vallekas nie przyznaliby, że są częścią Madrytu. Niechęć i strach, którymi darzono tę dzielnicę przerodziły się w niezwykle silną potrzebę odrębności i lokalnej dumy. Słowa „honor” i „pokora” w Vallekas odmienia się przez wszystkie przypadki. Można zatem zrozumieć dlaczego zmiana nazwy klubu z Agrupacion Deportiva Rayo Vallecano na Rayo Vallecano de Madrid wywołała ogromne protesty . De Madrid? Pa Madriz to przecież na północ stąd.
Określenie Piraci, ukute wobec mieszkańców Vallekas, po pewnym czasie płynnie przeniosło się na klub. Cały ten piracki etos wyrósł na gruncie dystansu wobec samych siebie i własnej pogoni za utopią. Może i nigdy nie będziemy mieć portu morskiego, ale możemy mieć Bitwę Morską. Grunt to cenić to, co się ma. W Vallekas tę sztukę dopracowano do perfekcji. W dzielnicy, w której na co dzień nie ma wielu powodów do radości, Rayo jest cotygodniową odskocznią od rzeczywistości. Fakt, że klub o tak nikłym potencjale finansowym jest w stanie utrzymać się w Primera División, że konkurował kiedyś w Pucharze UEFA, to dowód na to, że walka o niemożliwe, wbrew pozorom, ma sens.

Foto: archivo.rayoherald.com
Rayo to Vallekas, Vallekas to Rayo, tych dwóch pojęć nie da się rozdzielić. Oba są takie same: niepokorne, nieprzewidywalne i chorobliwie dumne. Pirackie życie bynajmniej nie jest łatwe, jednak nikt tutaj nie wątpliwości, że jest najlepsze. Jeśli Old Trafford uważa się za Teatr Marzeń a San Mamés za Katedrę to bez wątpienia Estadio de Vallecas jest upragnionym Portem Morskim dla swojej dzielnicy. To tutaj żyje mityczna Niepodległa Republika Vallekas.