
Jeśli niemal wszyscy bijący się o utrzymanie punktują, piłkarze Elche i Valladolid spektakularnie pakują piłkę do siatki przeciwnika, konfrontacja Almerii z Betisem toczy się na najwyższych obrotach, a zasapani arbitrzy nie nadążają z wyciąganiem czerwonych kartoników, to wiedz – drogi czytelniku – że w La Liga rozpoczęła się prawdziwa batalia o przetrwanie. Tym razem na serio. I choć do ostatniej sekundy rozgrywek zawodnicy walczących drużyn będą gryźć trawę, zbierając aplauz publiki, dla wielu miejsca w elicie zabraknie.
Analiza perspektyw ma ręce i nogi dopiero, kiedy do przeszłości zaliczamy opóźnioną rywalizację Realu Valladolid z madryckim imiennikiem na Estadio Zorilla. I tu już otrzymujemy pozytywne sygnały. Otóż okazało się, że miejscowi nie zostali wchłonięci przez Królewskich. Ba, mało brakowało a wygraliby! Wystarczyło, żeby w ostatnich minutach Zakarya Bergdich nie stracił głowy i dokładniej podał wbiegającemu w pole karne koledze, a kto wie… W każdym razie – remis rezultatem ponad stan. Gdyby serwis Marki zarządził powtórkę głosowania na kandydatów do zrzucenia z ligi, Valladolid z pewnością nie byłby już główną ofiarą respondentów.
Już na długo przed pierwszym gwizdkiem prezydent gospodarzy – Carlos Suárez – marudził w mediach, że jego klub w ciągu ośmiu dni musi trzykrotnie stanąć w szranki o życie, ale, gwoli prawdy podopieczni Juana Ignacio Martíneza przez 34 serie ważyli piwo, którego niesmak muszą przełknąć w najbardziej newralgicznym punkcie sezonu. Na razie nie widać odstręczenia na twarzach Pucelas, nie mniej z 36 punktami na dwie kolejki przed zamknięciem i bez matematycznej przewagi (taki sam dorobek jak Almería i Getafe – przyp. red.) nad czerwoną strefą, trudno będzie uwolnić się od ciśnienia. Tym bardziej, że zestaw rywali nie napawa optymizmem: honorowo opuszczający salony Betis (na wyjeździe) i Granada (u siebie, pierwszy mecz 4:0 dla Granady). Nie pomoże niejasna przyszłość kontuzjowanego Manucho, choć najlepszą armatą jest nadal niezawodny Javi Guerra.
Najmłodsi mają zawsze pod górkę!
Najmłodszy stażem, i zarazem najmniej obyty z La Ligą, zespoł – Elche CF zmuszony jest rzucić rękawice bodaj najmniej wygodnemu duetowi: (realnie) wierzącej w tytuł Barcelonie i Sevilli. Fundamentami optymizmu Franjiverdes mają być na Estadio Martínez Valero w spodziewanej liczbie 34 tysięcy, fakt, że w Sewilli staną oko w oko z o nic nie walczącą, zmęczoną finałem Ligi Europy ekipą, trzypunktowe górowanie nad strefą spadkową i całkiem niezły bilans dwumeczów z bezpośrednimi konkurentami. Czkawką może odbić się zawieszenie stopera Alberto Botii na dwa spotkania (czyli do końca sezonu) za brutalny faul w spotkaniu z Málagą i niepewna rekonwalescencja asa Richmonda Boakye. Zabraknie także rezerwowego bramkarza Toño. Zachowanie pierwszoligowego bytu złotymi zgłoskami wryje się w annały Zielonych, wynosząc na klubowe ołtarze Frana Escribę i jego chicos.
O ile rok temu przed rozpoczęciem kopania piłki, w Hiszpanii obserwatorzy z automatu spuścili Elche do Segunda División, o tyle powracającej po krótkiej rozłące Almerii przypisywano nieco więcej oczek na starcie. Ekspresowo zachłyśnięto się nieprzeciętnym talentem wypożyczonego z Liverpool’u reprezentanta U-21 Suso, którego blask odbijał się na krajowych arenach do momentu. Z czasem młodzian popadł w przeciętność a jego znak firmowy – niezliczona ilość zwodów – rozszyfrowali starsi defensorzy. Młodzieńcze szaleństwo poniosło go w ostatniej kolejce, gdy w derbach Andaluzji skosił równo z trawą Damiena Perquisa, za co słusznie został odesłany na przedwczesny prysznic. Tym samym w głupi sposób osłabił kolegów przed kolejnymi derbami z Granadą (w jesiennym, chociaż styczniowym, spotkaniu Almería rozniosła w pył Granadę 3:0 u siebie).
Podopieczni Francisco jeszcze nie są pod kreską. Na Estadio de Juegos Mediaterráneos kibice liczą na przedłużenie dobrej passy (dwa zwycięstwa z rzędu – przy. red.), nieopuszczający pupili fart (zwycięska bramka z Betisem w ostatnich sekundach, sprzyjające sędziowanie) i żeby w ostatniej kolejce Athletikowi już się nie chciało.
Bez stylu, byle skutecznie
Ostatnią grupę ekip niepewnych przetrwania tworzą drużyny – delikatnie ujmując – nie lubiane za styl prowadzenia gry. Gdyby przed rozpoczęciem sezonu zorganizować ankietę z pytaniem kto odpadnie z rywalizacji, można śmiało obstawiać, że na przemian liderowałyby trzy propozycje: Osasuna, Granada i Getafe. Doprawdy rzeczą niebywałą jest, że w początkowej fazie Getafe dzielnie brnęło ku europejskim pucharom, a Granada przez 36 weekendów nie dała się wepchnąć w sidła strefy spadkowej, też od czasu do czasu prezentując coś ciekawego we wstępnej rundzie. Załamanie przyszło wraz z rozpoczęciem „wiosny”. Z kolei nad Osasuną topór wisi nieustannie od samego początku.
Najkorzystniej ocenia się przyszłość Granady, ze względu na sytuację w tabeli (piętnasta lokata, dwa punkty przewagi nad strefą) i rokroczny postęp. Mimo to od dwóch lat cel pozostaje niezmienny na Nuevo Los Cármenes. Wydawało się, że nowy sezon dokona oczekiwanego przełomu El Grana, ale kończy się jak zawsze – nerwówką. Youssef El-Arabi osiągnął swoje i zatracił strzelecką moc, Yacine’owi Brahimiemu długo zajęła nauka trafiania i asystowania, Odion Ighalo zrobił comeback w meczu z Sociedad, za Jeisonem Murillo podąża wzrok szperaczy Atlético i Interu Mediolan, a Orestis Karnezis godnie zastępuje nie gorszego fachowca – Roberto. Aby jednak za rok zmienić położenie, do listy atutów Lucas Alcaraz (zakładamy, że pozostanie na stanowisku) zmuszony jest dokomponować wiele nowych pozycji. Almería i Valladolid nie przebiorą w środkach, ale krzywdy nie powinni wyrządzić. Karencja Recio nie stworzy bariery sukcesu.
Degradacji Getafe i Osasuny nikt nie odbierze w kategoriach sensacji. Dlaczego? Ano w bieżącej chwili w tabeli nazwy obu zespołów widnieją na czerwonym tle i szczerze wyznawszy prezentują najsłabszą formę wśród tych, którym widmo spadku zagląda głęboko w oczy. Nawet jednorazowy wyskok na Camp Nou nie zatuszuje ogólnego obrazu Getafe w perspektywie aktualnych rozgrywek, także Osasuna nie ma najlepszej prasy. Rozsądek podpowiada, że od sierpnia na Estadio Coliseum Alfonso Pérez i Reyno de Navarra grajkowie skrojeni na miarę Sabadell czy Mirandés. Ale zdrowe myślenie nie współgra z sercem i oczekujemy romantycznego zrywu, tak dla podkręcenia emocji.
Ostatni dzwonek
>Skandalem można określić analizę szans i zagrożeń Espanyolu i Málagi. Co prawda matematyka nie wyklucza czarnego scenariusza, jednakowoż byłby pisany piórem wytrawnego reżysera horrorów. Bo tylko nieludzkie zmory są wciąż w stanie popchnąć w otchłań którąś z drużyn. Betis samodzielnie pozbawiał uśmiechu swoich oddanych kibiców, a konkretniej czynili to sukcesywnie kompromitujący się obrońcy. Rayo obudziło się w porę, toteż w Madrycie dyskutuje się na przyjemniejsze tematy.
Primera División ligą przewrotną jest, czego dowiedli trzej giganci w minionych tygodniach. W ogonie – jak w czołówce – wszystko nadal może wywrócić się do góry nogami. Jeden gwałtowny ruch stopera, niepewna interwencja golkipera, nietrafny osąd sędziego i nieszczęście murowane. Otaczani wieńcem reporterów szkoleniowcy niczym słowa przysięgi wygłaszają oklepaną regułkę o meczach-finałach. Pierwotnie było ich dziesięć, z tygodnia na tydzień liczba skurczała się, w mgnieniu ostały się ledwie dwa. Kogo ciśnienie przydusi do ziemi, kto sam oklepie matę, a gdzie poleje się szampan i łzy szczęścia dowiemy się w krótkim odstępie siedmiu dni. To takie ligowe last minute, wolnych miejsc: cztery.