Było nas trzech, w każdym z nas inna krew, ale jeden przyświecał nam cel: za kilka lat mieć u stóp cały świat, wszystkiego w bród — tymi mniej więcej słowami słynnej Autobiografii Perfectu można opisać erę iberyjskich trenerów w Ekstraklasie, która zakończyła się zwolnieniem Ángela Péreza Garcíi z Piasta Gliwice.
Historia trzech wielkich Don Kichotów, którzy postanowili zawojować polską ligę, mając na uwadze magię połączenia słów hiszpańska piłka toczyła się podobnym scenariuszem. We wszystkich trzech przypadkach, do których omówienia zaraz przejdę, polscy szkoleniowcy, którzy wcześniej odnosili z danym klubem sukcesy, w pewnym momencie z powodu często widzimisie prezesów zostali zastąpieni przez ich kolegów z Półwyspu Iberyjskiego. Potem, ich następcy miewali ze swoim zespołem co prawda lepsze momenty, ale poziomu swoich poprzedników nie osiągnęli, a ich przygody z polskimi zespołami zakończyły się tragicznie – zwolnieniami.
José Mari Bakero
Zacznijmy więc od tego, który nad Wisłą pojawił się chronologicznie najwcześniej. Byłego gwiazdora Realu Sociedad czy, a może przede wszystkim Barcelony do Polski ściągnął Józef Wojciechowski, mający ambicję zbudowania wielkiej Polonii Warszawa. Hiszpan miał dać Czarnym Koszulom tę jakość, której wcześniej ekscentryczny ówczesny właściciel stołecznego klubu nie uzyskał od takich specjalistów jak Jacek Zieliński (ta postać się jeszcze pojawi) czy Dušan Radolský.
Kiedy Bakero zastąpił na stanowisku pierwszego szkoleniowca doświadczonego Słowaka, Polonia miała na swoim koncie 10 punktów po 13 spotkaniach. Bilans już na pierwszy rzut oka nie prezentował się więc zbyt korzystnie dla Polonii i wydawało się, że nowy szkoleniowiec wprowadzi nową jakość w grę zespoły. Nie wiadomo tylko, czy działacze warszawskiego klubu wcześniej spojrzeli na CV kandydata – to piłkarskie prezentowało się naprawdę świetnie, ale trenerskie? Dwa miesiące w meksykańskiej Puebli o schyłku poprzedniego wieku, pół roku w rezerwach Málagi i podobny okres w Realu Sociedad. Procent zwycięstw? Kolejno: 12,5%, nieco ponad 27% i 17,65%. Normalnie śmiech na sali.
Wyniki Nawarryjczyka w pierwszym swoim sezonie w Polonii niejako potwierdzały te statystki. Co prawda jego wejście w nową drużynę było całkiem dobre – w trzech pierwszych spotkaniach Czarne Koszule były niepokonane, a sam Bakero w debiucie mógł cieszyć się z punktu wywalczonego na Łazienkowskiej w Derbach Warszawy. Od tamtego momentu jego drużyna grała jednak w kratkę i ostatecznie zdobyła łącznie pod wodzą Hiszpana w jego premierowym sezonie nad Wisłą 23 punkty w 17 meczach. Polonia zakończyła sezon 09/10 na dopiero 13. miejscu z sześcioma punktami przewagi nad strefą spadkową.
Przed kolejnym sezonem Bakero dostał nie tylko ogromny kredyt zaufania, ale także wielkie wzmocnienia – Wojciechowski przeznaczył na transfery blisko osiem milionów złotych – ta suma do teraz budzi wrażenie. Na Konwiktorską przyszły dwie gwiazdy Ruchu – Artur Sobiech i Maciej Sadlok, gwiazdor Jagiellonii Brudno czy też reprezentant Polski Ebi Smolarek. Na papierze ówczesna Polonia prezentowała się chyba jeszcze lepiej niż obecne polskie FC Hollywood, czyli Lechia Gdańsk.
I wtedy stało się coś dziwnego. Prowadzona przez Bakero Polonia w pierwszych pięciu meczach sezonu zdobyła 10 punktów, po czym… Hiszpan został zwolniony. Wszystko stało się po porażce u siebie 1:3 z Koroną Kielce w połowie września. Ten musiał zwolnić miejsce dla Pawła Janasa, który został też od razu z miejsca dyrektorem sportowym Czarnych Koszul. Czy ten ruch opłacał się Polonii? Raczej nie, sam były selekcjoner reprezentacji Polski na stanowisku wytrzymał do grudnia, a stołeczna ekipa sezon zakończyła na siódmym miejscu, co oznaczało kolejne rozczarowanie.
Przygoda Bakero z Lechem Poznań to chyba jednak temat na osobny esej, a może nawet jakąś pracę magisterską? Po jego koniec końców nienajlepszych wynikach w Polonii Jacek Rutkowski podjął decyzję dość dziwną, by Jacka Zielińskiego, który na Bułgarskiej dokonał tego, co nie udało się samemu Franciszkowi Smudzie (chodzi o mistrzostwo Polski) szkoleniowcem bez, mimo wszystko, większego doświadczenia na polskim rynku.
Hiszpan wejście do Lecha miał chyba jeszcze bardziej imponujące niż ta wygrana w Derbach Warszawy. Kolejorz pokonał przecież przed 40-tysięczną publicznością 3:1 Manchester City w Lidze Europy. Ba! Mistrz Polski wyszedł przecież wtedy z grupy śmierci tych rozgrywek jako pierwsza polska drużyna od lat. Wszystko to odbyło się jednak kosztem ligowych wyników, które nie napawały optymizmem. Inna sprawa, że w samym sukcesie w spotkaniu z The Citizens z pewnością dużą rolę odegrał zwolniony chwilę wcześniej Zieliński, o czym zresztą sam Bakero na konferencjach prasowych wspominał.
Cały czar prysł w momencie odpadnięcia z europejskich pucharów. Kiedy Lech po śniegowej bitwie przy Bułgarskiej pokonał w pierwszym meczu Bragę 1:0 wydawało się, że awans do 1/8 finału jest możliwy. W rewanżu Portugalczycy starty odrobili już w ósmej minucie, a po pierwszej połowie prowadzili 2:0. Gdyby strzał Jakuba Wilka w samej końcówce nie poszybował w poprzeczkę, to historia zarówno Bakero jak i samego skrzydłowego w Poznaniu mogła się potoczyć zupełnie inaczej…

Bakero przed sezonem 11/12 zdecydował się pożegnać z Bartoszem Bosackim, ówczesnym kapitanem Lecha. Tym ruchem mocno rozwścieczył kibiców.
Ostatecznie cała historia zakończyła się niestety tragicznie. Kolejorz w sezonie 10/11 rozgrywki ligowe zakończył na dopiero piątym miejscu, oznaczającym brak awansu do europejskich pucharów. Bakero w Poznaniu miał też sporo pecha – przegrał przecież w tym samym sezonie również finał Pucharu Polski przeciwko warszawskiej Legii – ten słynny finał zakończony burdami.
Hiszpan swoją przygodę z Lechem zakończył w lutym 2012 roku. Czarę goryczy przelała porażka 3:0 z Ruchem przy Cichej – druga na wiosnę, po klęsce u siebie z GKS-em Bełchatów. O tym, że dni Bakero są w Poznaniu już jednak policzone wiadome było już pewnie i wcześniej. Kibice jego głowy chcieli już jesienią 2011, ale wtedy właściciele Kolejorza postanowili być cierpliwi. Potem już jednak nawet oni nie wytrzymali.
Kibice Lecha chcieli pożegnać się z Hiszpanem już jesienią 2011, nucąc przy tym dość niecenzuralną przeróbkę słynnej „Guantanamery”.
Bakero po rozstaniu z Lechem prowadził jeszcze jeden zespół. Z peruwiańskim Juan Aurich odpadł jednak szybko z Copa Sudamericana i po serii siedmiu kolejnych spotkań bez zwycięstwa również ostatecznie i tam z niego szybko zrezygnowano. Były świetny pomocnik wytrzymał w Peru podobny czas jak w Polonii.
30-krotny reprezentant Hiszpanii jest typowym przykładem piłkarza, który na boisku brylował, zdobywał trofea i niezliczone sukcesy, z kolei na ławce trenerskiej nie wiodło mu się już tak dobrze. Ostatnio spekulowano, że to właśnie on zastąpi na stanowisku dyrektora sportowego Barcelony Andoniego Zubizarretę – ostatecznie te medialne plotki się nie potwierdziły, ale być może właśnie w takiej funkcji Bakero mógłby się bardziej spełnić?
José Rojo Martín
Kiedy pierwszy bohater tego artykułu powoli planował zakończenie piłkarskiej kariery i pożegnanie się z Camp Nou, nie tak znowu daleko, bo po sąsiedzku, na Estadi de Sarrià swoje pierwsze kroki w Primera División stawiał nasz bohater numer dwa – José Rojo Martín. Popularny Pacheta łącznie zagrał w 119 spotkaniach Papużek, potem dokładając do tego drugie tyle w Numancii. W tym drugim zespole nieźle wiodło mu się też pod względem strzeleckim (18 goli), biorąc pod uwagę to, że grał często na pozycji defensywnego pomocnika.
Buty na kołku wychowanek Racing Lermeño zawiesił w 2004 roku. Po pięciu latach dostał swoją szansę debiutu na stanowisku trenera w Numancii, której wcześniej był już dyrektorem sporotwym. W 2009 roku po fatalnych wynikach osiąganych przez Sergija Krešicia zdecydowano się więc dać mu szansę, której jednak nie wykorzystał. Trenerem Numantinos był przez 15 spotkań, ostatecznie prowadzony przez niego zespół zajął 19. miejsce w tabeli, spadł z Primera División i dotąd do niej nie powrócił.
Pacheta wyczuł jednak, że być może to właśnie trenerka jest jego przeznaczeniem. Na kolejną szansę trochę poczekał, wreszcie w lutym 2011 objął Real Oviedo (co nieco więcej o przygodach tego klubu w ostatnich latach w tym tekście: olemagazyn.pl/klub-calego-swiata/) i osiągnął w Segunda División B całkiem niezły wynik, zajmując ósme miejsce na koniec sezonu i przedłużając umowę. W maju 2012 ostatecznie jednak zrezygnował z prowadzenia tej drużyny, najprawdopodobniej swoją decyzję motywując brakiem szans na awans na zaplecze ekstraklasy. W tamtym sezonie doprowadził też Carbayones do 1/16 finału Copa del Rey, w tej fazie jednak jego drużyna okazała się gorsza od Athletic Club Bilbao.
W grudniu 2012 po całkiem niezłych wynikach w Oviedo, Pacheta znalazł pracę w FC Cartagena. Z tym zespołem zdołał zająć na koniec sezonu drugie miejsce, ale i ten sukces nie dał awansu do Segunda División, co ostatecznie było powodem zwolnienia go z tego zespołu w maju 2013. I właśnie w tych ciepłych miesiącach tamtego roku Hiszpan dotarł ostatecznie do Polski. W sierpniu dość niespodziewanie objął stanowisko pierwszego trenera Korony Kielce, zastępując na nim przecież nie byle kogo, bo Leszka Ojrzyńskiego. Cała sprawa, mimo wszystko, śmierdziała od początku na kilometr i ta bomba musiała wreszcie wybuchnąć.
Korona za tego iberyjskiego trenera zaczęła po prostu słabo i w sumie nigdy nie wystrzeliła. Z pierwszych siedmiu meczów kielczanie pod wodzą Pachety wygrali zaledwie jedno spotkanie. W całym sezonie ostatecznie wygrali tych spotkań dziesięć, trzeba mieć jednak na uwadze fakt, że był to już sezon z aż 37 kolejkami. Złocisto-krwiści zajęli dopiero 13. miejsce, najgorsze w historii swoich występów w Ekstraklasie.
Sam Pacheta w związku również ze swoimi wynikami w Kielcach przez kibiców specjalnie polubiony nie został i chyba nie dziwne, że kiedy nadarzyła się pierwsza możliwa opcja powrotu do ojczyzny, szkoleniowiec nie wahał się przez ani chwilę. Uczynił to jednak tuż przed startem nowego sezonu, latem zeszłego roku. Krótko mówiąc, nie było to zbyt odpowiedzialne zachowanie z jego strony. Objął Hérculesa Alicante, spadkowicza z Segudna División. Efekt Pachety? Raczej słaby, bo na Estadio José Rico Pérez już nie pracuje. Z 12 meczów wygrał zaledwie trzy i klub postanowił szybko się z nim pożegnać.
Ángel Pérez García
I wreszcie jest też bohater numer trzy, chociaż tylko pod względem chronologicznym. 57-latek choćby w dziedzinie komunikacji przez Internet wśród chyba wszystkich trenerów pracujących obecnie lub w jego przypadku prawie obecnie w Ekstraklasie, był zdecydowanie numerem jeden. Prowadzi aktywnie konto na Twitterze, na którym nigdy nie zapominał wspominać o prowadzonym przez siebie klubie z naszej Ekstraklasy – Piaście Gliwice.
Zanim jednak Pérez García trafił do Polski, sam grał na boisku, a także był trenerem w kilku innych miejscach. W przypadku tej drugiej profesji pojawiają się nazwy bardzo egzotyczne, które chyba nawet fanom FM-a mogą wiele nie powiedzieć: Sangonera Atlético CF (ten klub już nie istnieje), Atlético Ciudad (ten też nie), Ittihad El-Shorta (Egipt), New Radiant (Malediwy). Jedynie Almería B, gdzie zaczynał swoją trenerską karierę, to jako tako kojarząca nam się z jako takim futbolem drużyna.
Bezsprzecznie można rzec, że więcej dokonał on na boisku jako piłkarz. 15 meczów w barwach Realu Madryt, z którym zdobył wicemistrzostwo Hiszpanii, a potem nieco ponad 100 w barwach Elche i blisko 200 w Murcii. Jeszcze niedawno pojawił się na boisku w barwach oldboyów Królewskich, rzecz jasna tych z Santiago Bernabéu.
Kiedy w maju 2014 wychowanek Realu został trenerem Piasta, wielu kibiców miało obawy, czy aby nie powtórzy się historia z Bakero. Gliwiczanie pod wodzą Hiszpana w sezonie 13/14 uplasowali się tuż nad wspomnianą wcześniej Koroną i powiedzmy sobie szczerze, że był to średni wynik w przypadku zespołu, który jeszcze rok wcześniej grał w eliminacjach Ligi Europy.
W tym sezonie Piast znowu nie zaskakiwał. Miewał lepsze momenty, potrafił pokonać Górnika, Legię, Lecha, nawet rozgromić 5:0 GKS Bełchatów. Notował jednak słabe wyniki ze średniakami, drużynami, z którymi Piast sąsiaduje w tabeli, z którymi powinien bić się o awans do czołowej ósemki. Mimo ogromnej sympatii zarówno kibiców, działaczy jak i dziennikarzy, ci drudzy wreszcie nie wytrzymali i ostatecznie po porażce 3:1 z Cracovią, zwolnili Hiszpana, a właściwie…
…pozbawili go posady pierwszego trenera Piasta, bo 57-latek nadal pobiera pieniądze od klubu oraz korzysta ze swojej wejściówki super VIP oraz samochodu służbowego. Podczas niedawnego meczu z notabene Koroną Kielce był też zaproszony przez kibiców, którym bardzo zaimponował może nie samymi wynikami, ale poświęceniem na linii bocznej i wielką żywiołowością oraz po prostu tym, że trudno nie polubić sympatycznego Hiszpana. Ten ani myśli wracać do Polski, jego synowie wciąż kontynuują naukę w szkole w Gliwicach, a ich tata chyba czeka na kolejną propozycję w naszym kraju.
Historie, a może przede wszystkich wyniki tych trzech hiszpańskich szkoleniowców i ich sąsiadów, Portugalczyków (Jorge Paixão w Zawiszy oraz Quim Machado w Lechii), spowodowały, że na razie prezesi polskich klubów chyba nie sięgną po trenerów z Półwyspu Iberyjskiego. Drużyny pod ich wodzą może i spisywały się momentami całkiem ładnie, potrafiły nawet pokazać kawał lub kawałek hiszpańskiego futbolu, ale ostatecznie wszystko kończyło się kompletną klapą. To też chyba różni ich od hiszpańskich i portugalskich piłkarzy, którzy akurat w naszej Ekstraklasie spisują się coraz lepiej.