Radamel Falcao i Rayo Vallecano to para, która dobrała się idealnie. Dla klubu korzyści piłkarskie są oczywiste, co pokazał już debiut El Tigre w meczu z Getafe. Nie mniej ważne są jednak przyczyny pozasportowe – Falcao spadł jak gwiazdka z nieba prezesowi klubu, który od lat toczy z kibicami zażarty konflikt z polityką w tle.
Na stadionie Vallecas mijała właśnie 70. minuta derbowego meczu z Getafe. Rayo prowadziło 1-0, ale przewaga gospodarzy zdawała się być nawet bezpieczniejsza, niż wskazywał wynik. Goście, którzy po odejściu Jose Bordalasa nie mogą się pozbierać i przegrywają mecz za meczem, byli zupełnie nieszkodliwi. Beniaminek w pełni kontrolował grę i w normalnych okolicznościach na trybunach rozpocząłby się piknik – słońce wciąż grzało, zbliżała się 16:00, a o tej porze w robotniczej dzielnicy Madrytu jedyną atrakcją jest odpoczynek w jednym z licznych barów i zimny drink na koniec sjesty.
Ale tego dnia okoliczności były zupełnie inne. Na boisku działo się niewiele, ale napięcie rosło z każdą minutą, a wzrok kibiców z coraz większym zniecierpliwieniem wędrował z boiska ku ławce rezerwowych. Siedzi? Rozgrzewa się? Wciąż ma na sobie pomarańczowy znacznik? Czy zakłada już meczową koszulkę? Choć drużyna Rayo na początku sezonu daje swoim fanom sporo powodów do ekscytacji, to w sobotnie popołudnie wszystkie oczy zwrócone były tylko na jednego piłkarza.
Więcej niż utrzymanie
Falcaomania wybuchła jeszcze przed meczem z Getafe. Oficjalna prezentacja Kolumbijczyka na Vallecas zgromadziła 2,5 tysiąca kibiców. W czwartek, gdy wystartowała sprzedaż biletów na pojedynek z sąsiadem spod Madrytu, platforma internetowa Rayo nie wytrzymała obciążeń, a pod stadionem ustawiły się długie kolejki i zapanował chaos. Mnóstwo osób liczyło na zdobycie wejściówki również tuż przed samym meczem, a oprócz kibiców Rayo w gronie chętnych było kilkuset imigrantów z Kolumbii, którzy za wszelką cenę chcieli zobaczyć debiut El Tigre na żywo.
Pełne napięcia oczekiwanie nie mogło mieć lepszego finału. Falcao w końcu przybiegł do strefy zmian, przy ogromnym aplauzie pojawił się na boisku, a dziesięć minut później otrzymał rewelacyjne podanie od Pathe Cisse i pokazał, że strzelanie goli jest dla niego jak jazda na rowerze. Ustalił wynik na 3-0, ucałował herb Rayo, a lokalni sprawozdawcy mogli już oficjalnie odtrąbić, że dzielnica Vallecas ma nowego idola.
35-year-old Radamel Falcao scores on his debut for Rayo Vallecano!
El Tigre is back 🐯 pic.twitter.com/4Rkf3qJDut
— ESPN FC (@ESPNFC) September 18, 2021
Z tej historii aż bije od piłkarskiego romantyzmu, ale transfer Falcao do Rayo to bardziej małżeństwo z rozsądku. Klub, poza wartością sportową, zyskał silne oręże marketingowe, które pozwoli napędzić sprzedaż koszulek i poprawić nadszarpnięty ostatnio wizerunek. Dla samego napastnika to powrót do jednego z ulubionych miast i szansa na to, by w wieku 35 lat znów stać się ważną postacią w europejskiej piłce. Jeśli przynajmniej zbliży się do osiągnięcia Hugo Sancheza, który w podobnym wieku zdobył dla Rayo 16 bramek, u schyłku kariery zostanie legendą kolejnego po Atlético madryckiego klubu.
Przyjście Falcao to przede wszystkim świadectwo znakomitej pracy jedynego działu, które w Rayo działa bez zarzutu, czyli pionu sportowego. – Jestem bardzo zaskoczony jakością naszego składu. Są tu fantastyczni zawodnicy. Możemy marzyć o czymś więcej niż utrzymanie – wypalił Falcao podczas swojej prezentacji. Wyniki Rayo, które oprócz Getafe zdążyło już także efektownie rozbić Granadę (4-0), podpowiadają, że słowa El Tigre mogą być czymś więcej niż tylko kurtuazją.
Rayo dość szybko pozbierało się po spadku do Segunda División w 2019 roku, a strzałem w dziesiątkę okazało się powierzenie drużyny Andoniemu Iraoli. Legendarny zawodnik Athleticu w błyskawicznym tempie zbudował zespół, który zajął szóste miejsce w lidze i w finałach barażów niespodziewanie pokonał Gironę. Jego sukces był oparty na wzorowej organizacji gry, bo Rayo nie mogło liczyć na takie osobowości jakie miały w swoich składach Espanyol czy Mallorca. Żaden z Rayistas nie został wybrany do jedenastki sezonu, żaden nie wygrał jednej z nagród dla piłkarza miesiąca, żaden w 38 meczach nie przekroczył bariery 10 bramek. Awans wywalczyła drużyna, której najskuteczniejszym graczem był Isi Palazón – pomocnik pozyskany wcześniej z Ponferradiny za ledwie 600 tysięcy euro, wcześniej zbyt słaby nawet na rezerwy Villarrealu.
⚡️💪 ANDONI IRAOLA
Two seasons in coaching:
1️⃣ Led Mirandés to the Copa del Rey semi-finals after knocking out three LaLiga sides on the way.
2️⃣ Led Rayo Vallecano to Primera through the play-offs.
Remember the name.#LLL
🧡🇪🇸⚽️ pic.twitter.com/74ZPZOhnT5— La Liga Lowdown 🧡🇪🇸⚽️ (@LaLigaLowdown) June 20, 2021
Właśnie w ściąganiu takich piłkarzy wyspecjalizował się dyrektor sportowy David Cobeño. Były bramkarz Rayo dostrzegł potencjał w zawodnikach wyróżniających się na zapleczu (Pathé Ciss i Randy Nteka z Fuenlabrady, Ivan Balliu z Almerii), skorzystał z zaskakującej decyzji Marcelino o rezygnacji z Unaia Lópeza, wykupił z Realu Madryt Castilla dobrze zapowiadającego się lewego obrońcę Frana Garcię i znalazł środki na wypożyczenie doświadczonych na poziomie elity Sergiego Guardiolę, Kevina Rodriguesa czy Martina Merquelanza. Falcao był wisienką na torcie dla i tak już udanego okienka transferowego, określanego jako jedno z najlepszych w historii klubu z Vallecas.
Najdłuższy mecz świata
Falcao szybko jednak przekonał się, że za idyllicznym obrazem atmosfery wokół klubu kryje się ciemniejsza strona. Podczas oficjalnej prezentacji na stadionie Vallecas Kolumbijczyk uśmiechał się od ucha do ucha, ale w pewnym momencie na jego twarzy zagościł wyraz niezręcznego zmieszania. Wrzawa i entuzjazm miejscowych kibiców nagle przerodziły się w buczenie, gwizdy i wrogie okrzyki – wszystkie skierowane pod adresem prezesa Raula Martina Presy, z którego przemowy przepuszczonej przez liche nagłośnienie na stadionie Rayo nie dało się zrozumieć ani słowa. Dla Presy transfer Falcao to próba ratowania wizerunku i złagodzenia wieloletniego konfliktu z fanami, który ostatnio zaczął wymykać mu się spod kontroli.
Z kibicami Rayo nie warto zadzierać. Nie ma w Hiszpanii drugiej tak zwartej i jasno określającej swoje poglądy grupy skupionej wokół klubu piłkarskiego. Tłumaczy Juan Jiménez Mancha, autor książki “Los orígenes del Rayo”, prywatnie kibic drużyny. – To miejsce od zawsze miało tożsamość robotniczą, a ludzi z Vallecas wyróżnia skromność i pracowitość, nawet wśród młodzieży. Rayo jest z kolei najważniejszym symbolem Vallecas – podkreśla Mancha.
W czasach frankizmu dzielnica była epicentrum ruchów socjalnych, syndykatów i miejscem spotkań proletariatu. Ze względu na poglądy komunistyczne nazywana była nawet „małą Rosją”. Dziś u kibiców Rayo skrajne ideologie w większości ustąpiły miejsca umiarkowanej lewicy, ale pozostała zawziętość w walce o zachowanie swojej tożsamości. W 2017 roku przekonał się o tym Roman Zozulia. Po protestach Los Bukaneros, najbardziej radykalnej grupy ultrasów Rayo, transfer Ukraińca musiał zostać unieważniony. Nie wyobrażali sobie, że koszulkę ich klubu może założyć piłkarz, który wcześniej rzekomo popierał w swoim kraju organizacje neofaszystowskie. Co ciekawe, w 2019 roku doprowadziło to do rozegrania najdłuższego meczu w historii piłki nożnej. Gdy Zozulia przyjechał do Vallecas na mecz ligowy jako piłkarz Albacete, sędzia w obawie o jego zdrowie przerwał zawody. Dokończono je… po przerwie spowodowanej pandemią, a zatem między początkiem spotkania a jego zakończeniem minęło ponad pół roku.
Kibice do dziś nie mogą wybaczyć Presie transferu Ukraińca, choć w ich przekonaniu prezydent Rayo ma za uszami znacznie więcej. Kilka miesięcy temu, podczas kampanii wyborczej w Madrycie, w loży na stadionie Vallecas zasiedli przedstawiciele skrajnie prawicowej partii Vox, co fani uznali za prowokację. W odpowiedzi 300 z nich wybrało się na następny mecz w białych kombinezonach, tłumacząc, że po wizycie polityków stadion należy „zdezynfekować”.
La otra noticia del día además de la locura por @FALCAO, ha sido la pitada a Martín Presa que casi no ha podido continuar el acto
— Union Rayo Live (@UnionRayoLive) September 16, 2021
Ostatnio czarę goryczy przelały perypetie ze stadionem Rayo, który jest najbardziej przestarzałym obiektem w LaLiga. Przed startem sezonu nie było wiadomo, czy beniaminek będzie mógł w ogóle grać u siebie, a gdy Wspólnota Madrytu (prawny właściciel obiektu) przeznaczyła 1,7 miliona euro na wykonanie koniecznych remontów, te przedłużały się w nieskończoność. Fani obarczyli winą niekompetentne władze klubu.
– Ten człowiek niczego z nikim nie konsultuje i robi to, co mu się podoba. Jest jak dyktator. Traktuje klub jak przedsiębiorstwo, a przecież w piłce liczy się też czynnik ludzki – podkreśla prezes wspólnoty fanklubów Rayo, Antonio Castilla. Kibicom nie spodobało się też, że posiadacze karnetów nie mogli odnowić swoich wejściówek na kolejny sezon i bilety na pierwszy mecz sezonu z Granadą miały stałą cenę dla wszystkich (po 25 euro każda). Do sprzedaży przeznaczono 2000 wejściówek, ale w wyniku protestu spotkanie obejrzały na żywo zaledwie 583 osoby.
Dojna krowa prezydenta
Konflikt trwa już od lat, podsycany jest przez coraz to nowe wydarzenia i tak naprawdę nikt już nie pamięta, co go zapoczątkowało. Głębszą perspektywę na prezydenturę Presy daje Jesus Diego Cota, uwielbiany przez kibiców były kapitan Rayo, który na Vallecas spędził całą swoją karierę. – To specyficzny człowiek, pracuje w archaiczny sposób. Dba o transfery, wyznaje zasadę, że krowa cały czas musi dawać mleko. Ale reszta pozostaje zaniedbana. Gdy przychodził do klubu, miał dobre pomysły, zapowiadał pracę nad rozwojem akademii. Po 10 latach wciąż nie spełnił wielu ze swoich obietnic. Ale też nie jest tak, że wszystko robi źle – klub pod jego wodzą grał pięć lat w Primera, uzdrowił finanse, teraz znów awansował. Jak to możliwe, że na każdym meczu jest wygwizdywany? Po prostu ludzie go tu już nie chcą – mówi były piłkarz Rayo, dodając, że najbardziej boli go rozłam wśród kibiców. Ci podzielili się na protestujących i tych, którzy wciąż chodzą na mecze.
Prezesowi Rayo z pewnością udało się już podreperować medialny wizerunek klubu w kraju i za granicą. O ile dziś gazety z całej Europy rozpisują się o fenomenalnym debiucie Falcao, to jeszcze w grudniu ubiegłego roku szerokim echem odbiły się w nich wyznania zawodniczek Rayo. Te narzekały, że po wyjazdowym meczu ligowym na kolację zapewniono im jedynie… po kanapce z szynką. Klub w oficjalnym komunikacie stwierdził, że z punktu widzenia dietetycznego taka przekąska zaspokajała potrzeby zawodowego sportowca.
O naprawę relacji z kibicami będzie znacznie trudniej, choć i tu widać już jakiś postęp. Wprawdzie ze stadionu nie zniknęły okrzyki „¡Presa, vete ya!”, ale przynajmniej pojawiła się na nim publiczność. Na spotkanie z Getafe sprzedano komplet wejściówek i podobnie będzie zapewne przy okazji kolejnego starcia w lidze. Jeśli Falcao będzie zdobywał bramki, a Rayo wyrośnie na jedną z rewelacji sezonu, radość z wyników usunie protesty na dalszy plan.
W przyrodzie tygrys jest na ogół prowodyrem konfliktów i ostrych starć. Tygrys w Vallecas, jak żaden inny, ma szansę złagodzić obyczaje.