
To będzie gra o najwyższą stawkę. Oczywiście, w przypadku finału Ligi Mistrzów – najbardziej prestiżowych rozgrywek Europy – nie ma innej możliwości. Tym razem jednak, gdy w szranki staną Barcelona i Juventus, szykuje się nam finał pełen podtekstów, nadziei i niesamowitych szans.
Dla Barcelony podniesienie pucharu Ligi Mistrzów oznacza w tej chwili jedno: triplete. Drugie w historii klubu. Celtic, Ajax, PSV, Manchester United, Barcelona, Inter i Bayern. Siedem drużyn, które sięgnęły po upragniony tryplet, żadna z nich jednak nie zdołała zrobić tego dwukrotnie. Przed Barceloną otwiera się szansa na przejście do historii – dwa tryplety na przestrzeni zaledwie sześciu lat. Jednak nim Barcelona spełni swoje marzenie będzie musiała zmierzyć się z ostatnią przeszkodą: Juventusem Massimiliano Allegriego.
Finał pełen podtekstów
Miał być Real Madryt i El Clásico w finale. Jak co roku rzesza ludzi liczyła, że ekipy z Madrytu i Barcelony wpadną na siebie w ostatnim meczu Ligi Mistrzów. Jednak Juventus, na którego po losowaniu półfinałowych par nie stawiał niemalże nikt, wyrzucił Królewskich za burtę rozgrywek, i to przy pomocy ich własnego wychowanka. Alvaro Morata został katem swojej byłej drużyny, teraz jednak zapewnia, że gra przeciwko Barcelonie jest dla niego szczególną motywacją.
Jeżeli ktoś narzekał, że Juventus przyniesie w finale mniej emocji niż Real, powinien się zatrzymać i dwa razy zastanowić. Już teraz wiadomo, iż będzie to finał pełen podtekstów, także tych pozasportowych. Luis Suárez i Patrice Evra, którzy hołubią historię wzajemnej niechęci jeszcze z czasów gry w Permier League, znów spotkają się twarzą w twarz. Takich historii mogło być jeszcze więcej, jednak Giorgio Chiellini – ofiara ataku urugwajskiego piłkarza podczas mundialu w Brazylii – nie wystąpi w finale z powodu kontuzji. Absencja Włocha to o wiele więcej niż utrata jednego ze smaczków finałowego meczu. Chiellini jest jednym z filarów obrony Juventusu, bez którego taktyczna układanka Allegriego zostanie znacząco osłabiona. „To nie będzie jedynie mecz pomiędzy atakiem Barçy i obroną Juventusu” – zapewnił na przedmeczowej konferencji Bonucci. Włoski obrońca przyznał jednak, że strata Chielliniego to dla Juve poważny cios „na płaszczyźnie sportowej i każdej innej”.
Motywacja Juventusu musi być ogromna. Nie dość, że Włosi nie są stawiani w roli faworytów, to jeszcze kolejna porażka w finale sprawi, że staną się pod tym względem niechlubnymi liderami. W tej chwili Stara Dama ma na swoim koncie pięć przegranych finałów, na równi z Benfiką. W Turynie nikt nie chciałby szóstego wicemistrzostwa.
Niebezpieczna nadzieja
Barcelona stoi przed historyczną szansą, jednak nadzieja, jaka wiąże się z dzisiejszym finałem, może być dla Katalończyków bronią obosieczną. Im wyższe oczekiwania, a w przypadku Barcelony są one ogromne, tym większa presja. Niemal każdy stawia drużynę Luisa Enrique w roli pewnego faworyta a to – mimo wszystko – jest niezwykle trudna sytuacja. Na korzyść Barcelony przemawia jednak fakt, iż w tym sezonie, w meczach o najwyższą stawkę, Katalończycy co krok pokazywali charakter i klasę. Wystarczy spojrzeć na drużyny, jakie pozostawili za sobą w fazie pucharowej Ligi Mistrzów: Manchester City, Paris Saint-Germain i Bayern Monachium.
Przez dziesięciolecia Barcelona cierpiała na europejski kompleks, nie mogąc zwyciężyć w finale tych rozgrywek. Puchary Europy, które zdobiły gablotę krajowego rywala, Realu Madryt, były dla Katalończyków obiektem największego pożądania i zazdrości. Efekt Johana Cruyffa na ławce trenerskiej odmienił tę historię diametralnie. Od 1992 i wygranego finału z Sampdorią Barcelona potknęła się na tym ostatnim etapie tylko raz: w Atenach z Milanem, kończąc tym samym erę Latajacego Holendra. Od tamtej chwili Barcelona rozegrała finał jeszcze trzykrotnie i z każdego wyszła jako triumfator. Mentalność przegranych została zamieniona na mentalność zwycięzców. Ekipa Lucho musi „jedynie” utrzymać ten trend. Nagroda jest na wyciągnięcie ręki.
***
Z okazji finału w Berlinie znów zaglądamy do Hiszpanii. Tym razem opinii na temat finału udzielił dla nas Ismael Ledesma, koordynator i redaktor Perarnau Magazine, magazynu stworzonego przez Martiego Perarnau, autora książki „Herr Pep”.
FC Barcelona staje przed możliwością zdobycia drugiego trypletu w historii klubu. Jeśli wyjdzie zwycięsko z finału Ligi Mistrzów w Berlinie zostanie jedynym klubem w historii, który sięgnął dwukrotnie po trzy najważniejsze tytuły w europejskim futbolu: ligę, puchar krajowy oraz Ligę Mistrzów.
To wyzwanie, z którym będzie musiał się zmierzyć Luis Enrique oraz jego podopieczni, przychodzi w najlepszym dla nich momencie. Trudno znaleźć drugą drużynę, prezentującą się na przestrzeni ostatnich dwóch miesięcy rozgrywek równie dobrze. Nawet Barcelona Guardioli – ekipa, która wygrała wszystko – cierpiała na poważne spadki formy w końcowej fazie niemal każdego sezonu. Powodów, jakie pozwoliły Barcelonie Lucho udało się osiągnąć tak wysoki poziom, jest wiele.
Po pierwsze system rotacji zastosowany przez Luisa Enrique sprawił, że wszyscy zawodnicy utrzymali dobrą formę fizyczną. Jedynie Iniesta borykał się z problemami zdrowotnymi. Co ważne, schemat ten dotyczy nie tylko pierwszej drużyny. Także zawodnicy, którzy w Lidze Mistrzów pełnią zwykle rolę zmienników – jak Xavi, Mathieu, Bravo, Rafinha czy Pedro – utrzymują właściwy poziom, by móc zmierzyć się z wyzwaniami, jakie przyniesie dzisiejszy mecz.
Drugą kwestią jest wykorzystanie przez drużynę umiejętności, jakie prezentuje magiczne tridente: Suárez, Messi i Neymar. Świetnie włączyło się ono w pracę drużyny, którą charakteryzuje teraz uporządkowana współpraca kolektywna i stabilność w defensywie – coś, czego brakowało w ostatnich latach. Niezwykle ważnym elementem jest także poprawa skuteczności w wykonywaniu stałych fragmentów gry, za co w największym stopniu odpowiada asystent trenera, Juan Carlos Unzué.
Równie ważny jest jednak fakt, że drużyna osiągnęła wreszcie stabilne przekonanie o własnych możliwościach. Dzięki temu będzie w stanie wykazać się solidnością, niezależnie od tego jaką sytuację napotkają podczas finału w Berlinie. Wyprowadzanie piłki przez ter Stegena, powrót Gerarda Piqué do najwyższej formy, adaptacja Rakiticia w systemie gry z Busquetsem i Iniestą, i przede wszystkim linia ataku. Linia ataku, która w oficjalnych spotkaniach tego sezonu zdobyła w sumie 120 bramek.
Ta wielka Barcelona zmierzy się z Juventusem, w którego szeregach zabraknie Chielliniego – lidera defensywy włoskiej drużyny. Allegri jest świetny w odczytywaniu gry i z pewnością postara się by jego ekipa zostawiła jak najmniej wolnej przestrzeni dla Messiego i Neymara. Jednak, by sztuka ta mogła się udać, potrzebny będzie najwyższy wysiłek fizyczny ze strony ekipy z Turynu, a ten może wystawić rachunek do zapłacenia, gdy przyjdzie do wyprowadzenia kontrataku.Wydaje się, że wszelkie okoliczności działają na korzyść Barcelony, która może sięgnąć po tryplet, co pozwoliłoby jej przejść do historii. Historii, którą pisze już od lat. Triumf w Lidze Mistrzów przedłużyłby ich zwycięski cykl na hiszpańskich i europejskich boiskach, gdzie Barça dominuje już od dekady. Juventus to drużyna niezwykle solidna w defensywie, dysponująca jednym z najznakomitszych pomocników świata – Arturo Vidalem – a w linii ataku posiadająća Carlosa Téveza, znajdującego się chyba w najlepszym momencie kariery. Z drugiej strony, Barcelona ma Leo Messiego, a to, wśród niepewności, które niesie ze sobą mecz o taką stawkę, jest największą gwarancją.