
Tegoroczny turniej Copa América skutecznie odwrócił uwagę kibiców z całego świata od ruchów transferowych, jakie w zaciszu klubowych gabinetów mają miejsce na całym kontynencie południowo-amerykańskim. I o ile planowane, bądź będące już faktem, masowe emigracje najzdolniejszych piłkarzy nikogo już dziś dziwić nie mogą, o tyle przepływy w kierunku przeciwnym są novum, nad którym warto pochylić się choćby na krótką chwilę.
Oto Argentyna, kraj permanentnie dostarczający bardziej lub mniej utalentowanych kopaczy głównie do Europy. Lada dzień przywita ona w progach swoich najznamienitszych klubów tych, którzy przed wieloma laty opuszczali je, celem rozpoczęcia przygody życia poza granicami ojczyzny tanga. Carlos Tévez, Javier Saviola, Lucho González – nazwiska te, choć za wyjątkiem pierwszego z wymienionych nie elektryzują już futbolowych fanów tak bardzo jak kiedyś, przetrzeć mają innym szlak dotąd uczęszczany nieczęsto: powrót do ojczyzny celem zakończenia bogatych karier u samego ich źródła.
Bohaterem zdecydowanie najgłośniejszego z tychże trzech ruchów jest oczywiście Tévez. Carlitos, którego odbiór w świecie futbolu jest skrajnie różny, podjął kontrowersyjną decyzję o powrocie do ukochanego Boca Juniors w, nie przesadzając, najlepszym chyba momencie swojej sportowej kariery. Owszem, był on gwiazdą przez lata, jednakże dopiero ostatnie miesiące jego przygody z Juventusem dały mu stałe już chyba miejsce w gronie tych wybitnych. Tévez, opuszczając Boca złożył kibicom tego klubu obietnicę, którą słyszy wielu – obietnicę powrotu po latach, celem zakończenia kariery tam, gdzie wypłynął on na głębsze wody. Wielokrotnie jednak te wielkie przecież słowa nie znajdowały odzwierciedlenia w rzeczywistości – historia zna wielu graczy, którzy miast powrócić w rodzinne strony na koniec kariery obierali kurs na bogatą, acz sportowo dopiero raczkującą Azję. Albo – zwłaszcza w ostatnich latach – Stany Zjednoczone, gdzie samymi nazwiskami mieli oni budować markę soccera, uboższego krewnego baseballu i futbolu amerykańskiego.
Tam i z powrotem
Carlos Tévez słowa jednak dotrzymał. Ba, podjęcia decyzji o powrocie był bliski już parę lat wcześniej. Jego okołoboiskowy wizerunek człowieka lekko szalonego, trudnego do okiełznania, nijak ma się do tego jakimi wartościami ów napastnik kieruje się w życiu osobistym. Jest postacią wybitnie rodzinną i to właśnie miłość do rodziny, a w dalszej dopiero kolejności ojczyzny i samego Boca Juniors, pomogła mu podjąć tak trudną dla piłkarza na jego miejscu decyzję. Przypomnijmy jednak, iż tak, jak niecodzienny wydaje się być jego powrót, tak i dość ciekawe były okoliczności odejścia Carlitosa z Argentyny. Tévez bowiem, w pakiecie z Javierem Mascherano, nie opuścił kraju obierając kierunek europejski, do czego jak najbardziej predestynowały go jego umiejętności, lecz trafił do brazylijskiego Corinthians. Czas jednak pokazał, iż decyzja ta była słuszną – w Sao Paolo Carlos rozbłysnął pełnym blaskiem i nabrał dodatkowego doświadczenia, tak niezbędnego graczom z Ameryki Południowej przy okazji przenosin za ocean. Dziewiętnaście miesięcy spędzonych w Corinthians zaowocowało kolejnym transferem – bramkostrzelny zawodnik wzmocnił szeregi londyńskiego West Hamu, co miało pozwolić mu na dość łagodne wejście do świata angielskiego futbolu, a docelowo wywindować go znacznie wyżej. Tak zresztą się stało, choć lider ataku Młotów z całą pewnością inaczej wyobrażał sobie pobyt na Upton Park. Drużyna nie radziła sobie najlepiej, choć nie przeszkodziło to jemu samemu ustrzelić siedmiu bramek. Gwoli statystycznej sprawiedliwości trzeba jednak przyznać, iż Tévez swoje strzelanie w barwach West Ham rozpoczął bardzo późno, zaliczając oficjalne premierowe trafienie dopiero na wiosnę, w swoim dwudziestym występie. Udało mu się jednak zaliczyć to kluczowe trafienie: zdobył bramkę w ostatniej kolejce Premier League przeciwko Manchesterowi United, co przyczyniło się do tego, iż niebawem sam został jednym z Czerwonych Diabłów. Choć niewielu wie, iż formalnie trafił on tam w formie wypożyczenia.
Na Old Trafford miał być boiskowym pitbullem, jakiego wymarzył sobie Sir Alex Ferguson. Temperament Téveza miał pozwolić mu stać się przedłużeniem samego menedżera, jego odpowiednikiem na boisku, niczym sam Roy Keane – gościem od czarnej roboty, harującym za innych i motywującym ich do walki. Niestety jednak, pomimo kilku naprawdę spektakularnych występów, Tévez nie mógł być w pełni zadowolony z pobytu w United. Nie strzelał tak często, jak sam tego od siebie wymagał, a jego rola nie była tak znacząca, jak się spodziewał. Wówczas Carlitos wykonał krok nie tyle desperacki, co na pewno lekko szalony – zamienił Czerwone Diabły na lokalnego rywala zza miedzy – napędzane wschodnimi pieniędzmi City. I choć w teorii nie był to transfer bezpośredni, gdyż odbył się poprzez będący właścicielem karty zawodniczej Téveza West Ham, to jednak w praktyce Carlos nawet nie musiał się przeprowadzać. Wzburzenie fanów po „czerwonej” stronie Manchesteru było ogromne, tymczasem sam piłkarz zdawał się wówczas pozostawać spokojny. To właśnie wtedy uświadomił wszystkim, że piłkarska kariera to dla niego głównie biznes – sposób na zarobienie pieniędzy po to, aby mógł on po zakończeniu przygody z piłką wieść spokojne, rodzinne życie w Argentynie. Wówczas także po raz pierwszy zaczął się on poważnie przymierzać do możliwego powrotu, nierzadko wspominając, iż ewentualne rozczarowanie karierą w City poskutkować może rychłym powrotem do ojczyzny. Tym bardziej, iż Carlos miał już wówczas pierwszą z dwóch córek, które są jego oczkami w głowie.
Dr Jekyll i Mr Hyde
Pozaboiskowy image Téveza szedł jednak w dość dużej sprzeczności z jego wyczynami na piłkarskiej murawie. O ile do siatki rywali Manchesteru City trafiał w miarę regularnie, to jednak nigdy nie był stuprocentowym pewniakiem do gry w pierwszym składzie. The Citizens dokonywali wielu transferów, i choć Tévez konkurencję z biegiem czasu zazwyczaj zostawiał z tyłu, to jednak niejednokrotnie musiał godzić się z rolę rezerwowego. Smaczku dodaje fakt, iż właśnie niezadowolenie Argentyńczyka z braku minut skulminowało się rzekomo w trakcie spotkania City z Bayernem Monachium, rozgrywanego 27 września 2011 roku. Wówczas, według relacji świadków tego zdarzenia, Tévez, który rozpoczął mecz na ławce miał odmówić ówczesnemu trenerowi The Citizens – Roberto Manciniemu, wejścia na murawę przy stanie 0:2. Włoch, opisując okoliczności tego zdarzenia, dobitnie gracza obciążał i choć ten całe zamieszanie tłumaczył nieporozumieniem, to jednak sankcje, jakie go spotkały były surowe. Wiele miesięcy bez gry, kary finansowe, a nade wszystko zerwanie więzi, jaka połączyć go miała z klubem na wiele lat, spowodowały, iż Carlitos traktował Manchester City jako kolejny przystanek na swojej drodze do domu. Mimo wszystko jednak z drużyny odejść miał dopiero po zakończeniu sezonu 2012/13, choć jego rolę w City w ostatnich dwóch latach pobytu ciężko było nazwać pierwszoplanową. Trudne angielskie doświadczenia negatywnie rzutowały na podejście Téveza do piłki – to właśnie podczas końcówki swojej przygody na Wyspach Carlos zaczął poważnie rozważać zawieszenie butów na kołku. Miał dość ciągłej potrzeby udowadniania otoczeniu swojej wartości, jak również coraz to bardziej doskierała mu rozłąka z rodziną i przyjaciółmi, których zostawił przed laty w Argentynie.
Włoski renesans
Od podjęcia decyzji o przedwczesnym końcu – było nie było – bogatej kariery odwiódł go projekt turyńskiego Juventusu. Klub ten, w czasach wyraźnego kryzysu włoskiej piłki szykował drużynę, która miała przywrócić Starej Damie dawny, mocno już zakurzony i nadwątlony aferą korupcyjną, blask. Tévez wreszcie miał stać się centralną postacią zespołu, grać w nim pierwsze skrzypce, a co za tym idzie odzyskać radość z futbolu. W Turynie Carlitos rozpoczął strzelanie niemal od samego początku – znów był tym dynamicznym, przebojowym snajperem, który czarował kibiców w Ameryce Południowej oraz Anglii. Nade wszystko wyróżniał się w dość statycznej lidze włoskiej swą dynamiką i fantazją, które to wydawały się być obce jego konkurentom z ataku innych drużyn. Defensywna włoska piłka przyjęła więc Téveza z otwartymi ramionami, lecz w jego głowie wciąż tlił się pomysł powrotu do ojczyzny – i to pomimo boiskowych sukcesów, jakie stawały się jego udziałem. 21 bramek w pierwszym sezonie w barwach Bianconeri miało być jedynie wstępem do dzieła, jakiego realizację szykowano w Juve od dawna: powrotu na europejskie salony. Turyńczycy, pomimo zmiany na stanowisku szkoleniowca, uzupełnili braki kadrowe na najbardziej newralgicznych pozycjach, a ich przywódcą miał zostać właśnie Tévez. On sam zresztą, do czego przyznał się dopiero przed paroma tygodniami, do sezonu 2014/15 przygotowywał się wyjątkowo profesjonalnie. Współpraca z dietetykiem pozwoliła mu zrzucić parę kilogramów, przez co obrońcom rywali wydawał się często niedościgniony. On sam jednak, zaliczając kolejne bramki i zmierzając z Juve po podwójną koronę – a do trypletu zabrakło im przecież jedynie zwycięstwa w finale LM – wiedział, iż jego europejski rozdział w karierze dobiega już końca.
Ku zdziwieniu wszystkich, tuż po tym, gdy strzał Neymara ostatecznie odebrał Juventusowi nadzieję na triumf w Champions League, zamiast żegnać Andreę Pirlo w Turynie zaczęto mówić o rychłym odejściu Carlitosa. Tévez natomiast nabrał wody w usta, wręcz pozwalając na dalsze spekulacje względem jego osoby. Łączono jego nazwisko z innymi wielkimi futbolowymi markami, na czele z Atlético. Charakterologicznie miał być bowiem w stu procentach kompatybilny z szalonym, porywczym Diego Simeone. I gdy tak włoskie, jak i hiszpańskie dzienniki już w zasadzie zdążyły sprzedać Téveza na Półwysep Iberyjski, sam zawodnik rezerwował już bilety do Argentyny. Jego jedynym celem pozostał powrót do Boca tuż po zakończeniu Copa América. Wielką rolę odegrała tutaj wdzięczność Juve – wszak Carlitosa obowiązywał jeszcze roczny kontrakt ze Starą Damą. Jednakże wkład Argentyńczyka w odrestaurowanie turyńskiego futbolu okazał się być tutaj kluczowy. Wszyscy w Juventusie mieli świadomość pragnienia Carlosa, jakim był powrót do Boca, i nie chcieli zatrzymywać go bądź wytransferowywać na siłę. Tak oto jedna z najbardziej inspirujących piłkarskich historii ostatnich lat zatoczyła koło. Tévez znów zagra w niebiesko-złotej koszulce Boca, będąc blisko rodziny, której dobro od zawsze determinowało jego kolejne zawodowe kroki. Dziś, w glorii chwały, powraca on tam, gdzie wszystko się zaczęło – La Bombonera lada dzień przywita swojego syna. A że będzie to powitanie godne króla – możemy być pewni.