Boca mistrzem, wszystko jasne? Kilkanaście dni po koronacji nowego mistrza w królestwie piłkarskim zwanym Primera División zapanował względny spokój. Podbite plemiona takie jak River czy Estudiantes mają jednak co do tego wątpliwości, nie uznając władzy nowego wodza. Dlatego przystąpili do akcji zwanej Refuerzo w ramach Mercado de Pases. Owe wydarzenia mają z reguły miejsce w okresach letnich i zimowych. Jak zatem wyglądają przygotowania plemion do wojny przeciwko swojemu władcy?
Riverplejtowski spleen
Środki wspomagające, były są i będą istnieć w każdym aspekcie naszego życia. Jedni chcą poprawić w ten sposób swoje osiągnięcie fizyczne a inni umysłowe. Przy czym te pierwsze dotknęły najmocniej zawodników Los Millonarios, którzy zamierzali zwiększyć swoje możliwości w sferze zawodowej, a nie prywatnej. Skala afery była spora, piłkarze (głównie rezerwowi) wpadki notowali w różnych spotkaniach, w liczbie pojedynczej. A skoro środek był tylko jeden, to mogło oznaczać grubą nićmi szytą operację wspomagania, na którą zgodę zezwolili szefowie River, zlecając swojemu klubowemu lekarzowi zakup leków w aptece. A, skoro kupował spod lady, to doktor Hensig – z pochodzenia Niemiec – bez recepty zakupił odpowiednie medykamenty dla swoich źrebiątek. Efekt? Smród na cały kontynent teraz zbiera swoje żniwo. Jedną z ofiar został najbardziej wyróżniający się piłkarz River, Sebastian Driussi, którego transfer do Zenitu stanął pod znakiem zapytania ze względu na dyskwalifikację, jaką musiałby potencjalnie odbyć. Na jego jednak szczęście nic takiego miejsca mieć nie będzie i hydrochlorotiazyd… znaczy się Driussi za blisko 15 mln dolarów będzie szukał swojej szansy by wskoczyć do kadry Albicelestes tuż przed mundialem. Aby jednak włodarzy River nie ogarnął smutek, dyrektor sportowy Enzo Francescoli… poszedł na zakupy.
Poniższy wpis będzie dobrą lekcją dla polskich klubów, a zwłaszcza dla Legii Warszawa, mającej jak widać olbrzymie kłopoty, żeby zakupić dowolnego piłkarza. Ci, którzy faktycznie by tę drużynę wzmocnili traktują Legię jako ostateczność, niczym resztkę jedzenia z talerza pierwszego gorszego lokalu gastronomicznego na trasie Warszawa-Białystok. Różnicę tę widać w szczególności przy osobie dyrektora sportowego vel menadżera w klubie. Enzo Franscescoli w środowisku bez dwóch zdań jest o wiele bardziej znany i ceniony w świecie niż Michał Żewłakow i dlatego, gdy pojechał do Walencji po Enzo Péreza, to porozumiał się ze wszystkimi w jeden dzień. Powiedział trzy miliony dolarów dla klubu i równy milion rocznie dla piłkarza, a w ruch poszły długopisy i po godzinie całe towarzystwo wybrało się na wystawny obiad. W drodze powrotnej wpadł jeszcze do La Coruñi na Germána Luxa, który kartę zawodniczą miał we własnych rękach. Tu okoliczności były o tyle zabawne, że panowie dogadali się na… lotnisku, gdyż bramkarz chciał wrócić na wakacje do Argentyny. Ostatecznie wrócił nie tylko na urlop, ale i na emeryturę do swojego ukochanego klubu za 300 tysięcy dolarów rocznie, miło prawda?
Podobnie do tematu podeszli doświadczeni wiekowo ligowcy – Javier Pinola i Ignacio Scocco, piłkarze wyjątkowo dobrzy na warunki ligowe. Cenowo wyszło promocyjnie, bo zarówno Rosario Central jak i Newell’s Old Boys ostatnio cienko przędzą finansowo, więc 1,3 mln i 2 mln dolarów wystarczyło. Plany jednak Enzo Francescoliego są dalekosiężne, bo poszukiwania nowych graczy nadal trwają. Listę otwiera Leonel Vangioni z Milanu i pewien tajemniczy piłkarz, który robi furorę w Kolumbii. Dla klubu dobrą nowiną może być też potencjalne przenosiny Emanuela Mamanny do Liverpoolu, gdyż River zachowało 15% od przyszłego transferu piłkarza. A skoro w grze jest 20 mln funtów…
Po meczu Copa Libertadores z Guarani wszyscy piłkarze River zostali wezwani do kontroli antydopingowej. To pierwszy tego typu przypadek na kontynencie jeśli chodzi o CL. Ale bardziej zaskakujący wydaje się fakt, że Pinola jak i Scocco odbyli raptem dwie sesje treningowe, a i tak byli najlepszymi piłkarzami Milionerów w tym meczu. Natomiast w Polsce wciąż tyle się mówi o tym, ile to treningów trzeba odbyć by się zgrać z zespołem.
Genueńskie miraże
Czy król może spać spokojnie, jeśli poddani zamierzają wystąpić przeciwko niemu? W żadnym wypadku. Zdobycie tronu okupiono sporą ilością krwi, którą można jedynie uzupełnić dostawą z punktu krwiodawstwa. Dlatego w miarę szybko zorganizowano przybycie obrońcy Paolo Goltza za 2,3 mln dolarów. Transfer ten miał o tyle prostą drogę do realizacji, gdyż America de Mexico żyje w dość dobrej komitywie z Boca. A raczej prezydent klubu Mauricio Culebro z prezydentem Argentyny Mauricio Macrim. Macri ma z kolei swojego giermka w osobie prezydenta Boca, Daniela Angeliciego. Goltz powinien być transferem – marzeniem Guillermo Schelotto, który odkrył go w Lanus i w praktyce Xeneizes chce tworzyć właśnie na modłę Lanus, czyli skupując ich byłych piłkarzy. Tych lepszych, bo gdyby się tylko dowiedzieli o Victorze Ayali to zapewne już tej miłości do El Mellizo, by nie było. Jeśli do jego siły i uosobienia aniołka Goltz dorzuci formę, być może środek obrony nie będzie przypominał autostrady do bramki, którą dość łatwo rywale zdobywali.
Przy wzmocnieniach, które nie stały się faktem, warto zatrzymać się przy dwóch wyjątkowo parzących nazwiskach Guido Pizarro i Gary’ego Medela. Pizarro to jeden z lepszych argentyńskich defensywnych pomocników. Za naciskiem rodziny przeniósł się z Tigres do Sevilli, ignorując nieco lepszą ofertę finansową Boca, ale jednocześnie wybierając opcję stabilniejszą ekonomicznie i dłuższy kontrakt (4 lata w Sevilli vs 2+1 w Boca). W perspektywie mundialu oraz życia rodzinnego kasa musi się zgadzać, więc z błogosławieństwem Sampaoliego wybrał rywalizację z nieco lepszymi przeciwnikami. Jedyne czego Guido mógłby się obawiać to tego, że w przypadku spadku formy może nie podnieść się z ławki, kiedy w Boca nawet pięć klęsk żywiołowych z rzędu dawałaby mu miejsce w wyjściowym składzie.
Przypadek numer dwa to bardziej niestabilność emocjonalna pod nazwą pieniądze. A dokładnie trzy miliony dolarów, które zaproponował Tigres, jednocześnie wykorzystując dobrą znajomość Medela z Eduardo Vargasem z kadry Chile. Chilijski Pitbull doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że uczucia kibiców jak i kobiet można łatwo zmanipulować (pod warunkiem, że mamy pieniądze) i wtedy nie ma niespodzianki. Dalej robimy swoje, ktoś się na nas zezłości, a po kilku chwilach smutek mija i wraca tęsknota. I z tego atutu Gary korzysta ile wlezie, bo dopóki jest dobrym piłkarzem i zadaniowcem, to wzbudza zainteresowanie. Kiedy jednak straci swoje walory, tak samo przeminie i miłość do niego. To naturalne, a miłość w czasach zarazy bywa naszym jedynym tlenem. Koniec końców Tigres ograło Boca na dwóch frontach, podbierając im dwa najważniejsze cele transferowe. Guido Pizarro sprzedali do Sevilli, a lukę po nim zamierzają wypełnić Gary’m Medelem.
Z tego też powodu Boca musiała szukać alternatyw i wybór padł na Cristiana Espinozę (Villarreal) i Ramóna Ábili (Cruzeiro). Czy są oni potrzebni? Absolutnie nie, ale innego zdania jest prezydent Boca, Angelici. Warto mu wspomnieć, że owi piłkarze są wychowankami Huracanu Almagro… czyli tego samego klubu, którego składkę członkowską opłaca do dzisiaj. Oczywiście żądania by tego zaprzestał na nic się nie zdały, w związku z czym fanatyczni kibice Boca z La12 organizują hałas pod jego apartamentem lub demolują auto np. wybijając szyby. Wracając jednak do wspomnianych zawodników, Huracan ma zapewniony procent z przyszłej ich sprzedaży. Zatem przybycie obu do Boca oznacza nic innego jak zwiększone wpływów do budżetu klubu z Almagro. Takich przekrętów żaden szanujący się kibic nie popiera i o czołgu, o słabej motoryce i skuteczności, (Ábila) i wątłym piłkarzu (Espinoza), chcą jak najszybciej zapomnieć. Czy jest jeszcze coś gorszego? Tak, obaj mają problem z trzymaniem diety… ale skoro przykład idzie z góry.
Ba, nawet sam trener niespecjalnie widzi dla nich miejsce w kadrze, lecz to nie pierwszy raz kiedy prezydent Boca ingeruje w skład w takim stopniu, by sprowadzić graczy jakich nie życzy sobie szkoleniowiec. Do kompletu dorzuca też kolumbijskiego pomocnika Edwina Cardonę, który niegdyś owszem, byłby znaczącym wzmocnieniem, ale aktualnie przebywa w rezerwach Monterrey. Został tam zesłany, a jakże, za 10 kilogramów nadwagi.
W kwestii odejść. Cristian Pavón na pewno kawiorem się nie uraczy, gdyż Zenit, choć rzucił 20 mln dolarów na stół, to nie dał odpowiednich gwarancji bankowych na to, że faktycznie zapłaci wyżej wspomnianą kwotę. Certyfikat wypłacalności wystawił ten sam bank, który do spółki ze Spartakiem Moskwa nie zrealizował przelewu ostatniej raty za transfer Juana Insaurralde z Boca. Mowa tu o 400 tysiącach dolarów, o które Bosteros nie może się doprosić. Estudiantes La Plata brakuje z kolei 250 tysięcy za sprzedaż Marcosa Rojo. W dodatku transfer Pavóna do Zenitu miałby być obwarowany systemem ratalnym. Cztery miliony dolarów w pięciu transzach, płatnych co roku. Stąd też Boca powiedziała tej ofercie adios. Oby przypomnieli sobie jednak lekcję z historii z udziałem Rodrigo Palacio, za którego nawet sama Barcelona oferowała 16 mln euro, lecz Boca skończyła z transferem za niecałe pięć milionów przelanych przez Genoę.
Na sam koniec Ricardo Centurión. Jak na dumnego legionistę przystało, w chorągwi trenera Guillermo był oddanym żołnierzem o kapitalnej wręcz technice, mizernej sile i sporej dynamice. By ta nowa miłość (do której Ricardo się niestety niepotrzebnie przyznaje) miała dalszy sens, potrzebne jest sześć milionów dolarów, których São Paulo nie zamierza odpuścić. I choć w Brazylii raczej chcą go po prostu sprzedać, to nie zamierzają puszczać zawodnika za grosze. Pierwsze oferty na dwa miliony dolarów odrzucili niemal natychmiast. Obecnie Xeneizes zmienili strategię i proponują jedynie wydłużenie wypożyczenia o kolejny rok. Lecz z tym wydłużeniem to trochę jak z mailowymi wiadomościami o cudownych lekarstwach na potencję… przedłużają jedynie listę wirusów jakie zainfekują Twój komputer, gdy reszta pozostanie u Ciebie bez zmian. Stąd może warto docenić swoje niedoskonałości i poszperać w canterze, z której Inter wykupuje 17-letniego Facundo Colidio? Specjalnie dla tego chłopaka przyleciał po niego Javier Zanetti i położył urocze pięć milionów dolarów. Tak, Boca poczuła silną więź do pieniędzy z chłopaka, który jeszcze nie zaliczył debiutu w seniorskiej piłce.
Kocham Cię, kochanie moje
Na sam koniec pierwszej części lektury o transferach w Argentynie, mały news, który sprawi, że Angelici będzie panikował i przebierał nogami. Juan Román Riquelme zamierza (jeszcze formalnie tego nie ogłosił) wystartować w grudniowych wyborach na prezydenta Boca Juniors. To materiał na coś znacznie dłuższego, ale wiadomo tylko tyle, że Angelici wpadł w panikę. Wie doskonale, że Bogów futbolu się nie tyka, a zrobił to wielokrotnie odrzucając możliwość zorganizowania pożegnalnego meczu dla Riquelme. Sam zainteresowany, który chciał całość zysku z meczu przekazać na cele charytatywne, bez ogródek przyznał – „Wyraźnie dał mi do zrozumienia, że kasa z biletów ma iść na konto klubowe”. Co prawda Angelici naprędce próbował sprostować, iż „chodziło mu o fundację Boca Socios, która pomaga biednym i dzieciom”. Jednakże fakt faktem prezydent Boca miałby za łatwy dostęp do tych pieniędzy, a już i tak stanowczo zbyt często mijał się z prawdą. Ze względu na powyższą wypowiedź Riquelme musiał stanąć do słownego pojedynku z Carlosem Tevezem. Napastnik zarzucał mu, że – „Román sprzedał duszę za pieniądze, a sranie we własne gniazdo jest uwłaczające legendzie klubu, jaką niewątpliwie jest”. Riquelme nie musiał się nawet wysilać z ripostą. Następnego dnia w Radio De La Red odciął się – „Carlitos? 30 mln dolarów. Chiny”, czym zyskał jeszcze większy poklask u fanów. „Jego uwagi nie robią na mnie żadnego wrażenia. Naciska na mnie tak samo, jak wtedy gdy podarowałem mu buty. W 2002 roku Boca przyjechała do Barcelony na mecz towarzyski. Chwaliłem go przy wszystkich, dałem mu swoje korki, w których zagrał zresztą potem w spotkaniu. Tak jakby był małym, biednym chłopcem z cantery, któremu pomagałem w najpilniejszych sprawach. Sam doświadczyłem tego wielokrotnie, mi też pomagano w trudnych chwilach. Dlatego i ja otoczyłem miłością Carlitosa, najmocniejszą jaką może dać mu mężczyzna. Bez insynuacji” – zwierzył się Román. To ostatnie zdanie było tylko pokazem jego wyraźnej i wręcz oczywistej dominacji w tej dyskusji za pośrednictwem mediów.
Romána można lubić albo nie, ale jest mistrzem słowa, jakiego nie powstydziłby się żaden szanujący się mistrz ciętej riposty. A przy tym zachowuje swój status, do tego stopnia, że niemal każdy pytany o jego osobę mówi dokładnie tak jak Fernando Gago – „Riquelme jest legendą klubu i ma prawo, a wręcz obowiązek mówienia o tym, co leży mu na sercu. Jako kapitan klubu mogę się z nim nie zgadzać, ale jego słowa szanuję i doceniam. Dzięki niemu jestem Bostero i będę nim do końca życia”. W starciu z Riquelme, Angelici nie ma żadnych szans i doskonale o tym wie. To co może uratować go od porażki z Bogiem, jest jedynie argument o braku wiedzy oponenta na temat zarządzania klubem. Bo czy Román ma w tym doświadczenie? Żadnego. Aczkolwiek za jego plecami siedzi zapewne Jorge Luis Ameal, były prezydent Boca, który dwukrotnie przegrał z Angelicim. Tym razem sięgnął do rękawa i liczy, że karta o nazwie Riquelme odwróci jego los. Można obawiać się jedynie tego, że Román będzie sygnował swoim nazwiskiem wszystko to, co podpowie mu Ameal. Na marginesie warto w tym miejscu wspomnieć, że całkiem nieźle zarządzania klubem idzie innemu weteranowi argentyńskiego futbolu, Juanowi Sebastianowi Verónowi w Estudiantes. Być może i z Riquelme będzie podobnie. Życzę mu, by jego kandydatura stała się faktem, gdyż na pewne sprawy w Boca trzeba spojrzeć chłodnym okiem, którego to aktualnym władzom brakuje. Upadek sekcji lucha, koszykówki, siatkówki czy piłki ręcznej pokazują, że Angelici jest mizernym szefem, którego piłkarskie tytuły mistrzowskie wcale nie ratują. Co gorsza, w swojej zadufanej bucie, niemal pyszny, Angelici nie ma sobie nic do zarzucenia.