
20 milionów euro – tyle razem z dodatkami musiał wyskrobać z portfela Betis za mistrza Europy, Williama Carvalho. Portugalczyk to najdroższy zakup od czasu Denílsona, na którego na Benito Villamarín wydano niewiele ponad 30 baniek. Były zawodnik Sportingu to tylko wierzchołek transferowej góry lodowej, która wyrasta w zielonej części Sewilli.
Kiedy przed kilkoma dniami hucznie zaprezentowano nowy nabytek, ciężko było zrzucić kajdany porównań, nawet jeśli te mijały się z rzeczywistością. Dwie dekady temu 21-letni Denílson przybył do Hiszpanii po szlify na europejskich salonach. Mówiąc wprost – Betis rozbił bank dla piłkarza, którego później miał sprzedać z odzyskiem, co było jak wejście na pole minowe bez wykrywacza metalu. Inwestycja nie spłaciła się; ceny nie podbiło nawet zdobyte z reprezentacją Brazylii mistrzostwo świata w 2002 roku. Brazylijczyk z roku na rok rozmieniał karierę na coraz drobniejsze, aż do zwieńczenia jej w greckiej Kavali.
Zupełnie inaczej wypada podejść do sprowadzenia Carvalho. Od 1998 roku Verdiblancos trzykrotnie spadali z Primera División i przeżyli kilku prezesów, których kadencje należy uznać za burzliwe (z Manuelem Ruizem de Loperą na czele). Na podobne szastanie gotówką, jak przed dwudziestoma latami, trzeba było poczekać do lepszych czasów i to właśnie urodzony w Angoli 26-latek daje sygnał, że wyścig zbrojeń w Heliópolis to coś więcej niż ubezpieczenie się przed skutkami ubocznymi walki na trzech frontach. Bo w zderzeniu z erą Denílsona do klubu przychodzi w pełni ukształtowany zawodnik, który skosztował już Ligę Mistrzów i sukces z reprezentacją.
„Trzeba pamiętać, że nabyto tylko 75% praw do Carvalho, a kolejne 20% można zakupić za kolejne 10 mln euro i wtedy cała transakcja wynosiłaby kwotę podobną do tej, jaką przeznaczono na Denílsona. Ale ten Betis nie ma nic wspólnego z tym z przeszłości. Struktura klubu jest znacznie solidniejsza, bardziej profesjonalna, a cele są jaśniejsze. Chociaż oczekiwana co do samego zawodnika są bardzo wysokie” – potwierdza Miguel Morán z Marki, którego poprosiliśmy o komentarz.
Efekt Carvalho
Tymczasem zasadnym jest spytać, dlaczego Carvalho wybrał „kontrakt życia” (2,5 mln euro za sezon – nikt w historii klubu nie zarabiał więcej) w „odradzającym się” Betisie, który będzie żółtodziobem Ligi Europy, wówczas gdy starania o pomocnika zgłaszały zespoły zasobniejsze i bijące się o wyższe cele, jak choćby Monaco? Odpowiedź wydaje się prosta. Portugalczyk paradoksalnie znajduje się na zakręcie kariery. Jak większość kolegów opuścił Sporting po incydencie, w którym kibice skoczyli zawodnikom do gardeł, a musiał też przełknąć gorzką pigułkę podczas mundialu w Rosji, gdzie Seleção nie potwierdzili mistrzowskich aspiracji z EURO 2016. Moment wykorzystali włodarze klubu z Andaluzji i dzięki Williamowi chcą upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Szukają wsparcia dla Javiego Garcíi w środku pola i liczą, że sprowadzenie Carvalho przekona do projektu inne cele transferowe Betisu.
Betis w tym okienku transferowym:
William Carvalho
Sergio Canales
Takashi Inui
Pau Lopez
Joel RoblesPrzymiarki: Denis Suarez, Jonny, Diego Reyes.
A mamy raptem połowę lipca! ? pic.twitter.com/nBfMx2oHZk
— Tomasz Pietrzyk (@tomek2648) July 18, 2018
Setién, bogatszy o doświadczenie poprzednika, nie chce podążyć tym samym szlakiem, bo jego sukces także nie umknął bez echa. I podobnie jak u Mela, po jego podopiecznych zgłosili się kontrahenci. Na Fábianie Ruizie (Napoli), Rizie Durmisim (Lazio) i Antonio Adánie (Atlético), a także na wcześniej wypożyczonym Germánie Pezzelli (Fiorentina) Betis zarobił ok 45 mln euro, ale z początku prezydent Ángel Haro i wicedyrektor sportowy Lorenzo Serra Ferrer sprawnie i bezgotówkowo załatali dziury w kadrze. Już w maju dopięto porozumienie z Sergio Canalesem, który końcówkę sezonu w Realu Sociedad mógł uznać za wielce obiecującą. Tak samo jak Takashi Inui, którego przekonano do Andaluzji kilka dni przed rozpoczęciem mundialu. Do nich dołączyli jeszcze dwaj golkiperzy: Pau López i Joel Robles. Dopiero przy Carvalho w ruch poszły wcześniej zebrane fundusze.
Betis jeszcze nie wydał wszystkiego. Zespół wciąż wymaga wzmocnień, czemu może przysłużyć się… właśnie William Carvalho. 26-latek ma być nie tylko jednym z żołnierzy Setiéna, ale też ogniwkiem przedłużającym łańcuch ostatnich powodzeń Verdiblancos. W tym tygodniu Marca wzięła pod lupę poczynania administracji w Heliópolis, stawiając tezę, że na Benito Villamarín liczą na efekt kuli śnieżnej, którą zapoczątkowało sprowadzenie pomocnika z lizbońskiego Sportingu. Bo w kolejce do zakontraktowania czeka kilku kolejnych „Williamów” – zawodników, którzy nie potrafią przebić szklanego sufitu wielkiej piłki i co rusz odkładają na przyszłość marzenia o spektakularnym transferze. W notesie figurują choćby Jonny, João Mário (zakładano, że do przeprowadzki skłoni go bliskie koleżeństwo z Carvalho), Héctor Herrera czy Denis Suárez. „Moim zdaniem zespołowi potrzebne są jeszcze trzy-cztery wzmocnienia” – przekonuje Miguel Morán.
Zmiany na lepsze
„Zmiany, jakie zaszły w klubie w ostatnich latach były ogromne” – chwalił na niedawnej konferencji kapitan Betisu, Joaquín, jakby przewidując, że kolejny sezon będzie dla Verdiblancos równie owocny. Możemy tylko domyślać się, jakie przemiany miał na myśli 37-latek, ale najwyraźniej są na tyle przekonujące, że nie skłoniły go do piłkarskiej „emerytury” w Azji. „Betis stał się profesjonalny na każdej płaszczyźnie. Od przybycia prezydenta Ángela Haro (w 2016 roku – przyp. red.) wraz z zastępcą Lópezem Catalánem klub zaczął być sprawnie zarządzany, a do tego doszedł impuls sportowy wywołany przez Lorenzo Serrę Ferrera i trenera Setiéna. Ten kwartet dogaduje się bez słów, co już jest wyjaśnieniem ostatnich miesięcy” – udowadnia Morán.
Za całokształt oceniany jest głównie ten ostatni. „Setién to jeden z najlepszych szkoleniowców, z którym współpracowałem. Nic nie zostawia przypadkowi i zawsze wiemy co mamy zrobić w czasie meczu, na treningu. To naprawdę ważne, sprawia że czujemy się bezpiecznie” – udowadniał Marc Bartra, który w Betisie jest raptem od kilku miesięcy. W słowach stopera można znaleźć drugie dno – nie tylko, że nowi zawodnicy szybko łapią kontakt ze sztabem. Hiszpan bowiem, podobnie jak Carvalho, przed przybyciem do Sewilli nie imponował formą, a złe emocje spotęgował zamach terrorystyczny na autobus Borussii Dortmund, w którym Bartra ucierpiał najbardziej. Przypuszczano, że już nie wróci do siebie, co przełoży się na boisko, ale w nowym środowisku, pod okiem Setiéna odzyskał radość z futbolu.
Wciąż jednak zastanawia, czy ruchy Betisu okażą się trafne. Przyzwyczailiśmy się, że na Benito Villamarín co roku jest tłoczono, a okres wakacyjny to czas, w którym piłkarze opuszczają klub tuzinami. Lukę zapychają inni, ale dopiero przed rokiem przestano kupować koty w workach. Wcześniej zdarzało się, że Beticos przeprowadzali rewolucję kadrową dwa razy w sezonie. Teraz taki scenariusz jest odrzucany, ale klubowi decydenci mają z tyłu głowy, że pod presją gry co trzy dni świeżość może wyparować z zawodników. Transferowa góra lodowa ma się nie roztopić, ale niesie inne zagrożenie – że Verdiblancos uderzą w nią niczym Titanic i zniszczą siebie własną pewnością. Tak jak wtedy, kiedy kolejnymi mesjaszami Betisu mieli być Joan Verdú, Leandro Damião, Rafael van der Vaart, Roman Zozula czy o wiele dawnej Denílson.