Skreślany w Atlético po rundzie jesiennej, 32-letni Fernando Torres przeżywa tej wiosny swoją drugą młodość. – To jest ten Torres, którego pamiętamy jeszcze z Liverpoolu – zachwycał się występem Hiszpana z Bayernem Andrzej Twarowski w pomeczowym studiu. „Dzieciak” już dawno nie błyszczał tak, jak w kilku ostatnich tygodniach.
Strach silniejszy niż motywacja
956 – tyle minut upłynęło między strzeleniem 99. i 100. bramki Fernando Torresa w Atlético. W tym czasie Hiszpan zaliczył 19 bezbarwnych występów, w których na drobne rozmieniał swój status w Madrycie. Nie dość, że była to najgorsza passa w karierze hiszpańskiego napastnika, to oprócz utraty instynktu strzeleckiego, Torres przestał pokazywać jakiekolwiek walory. Nie mogło więc dziwić, że kilka dni po tym, jak Atlético zostało ukarane zakazem transferowym, Fernando usłyszał od Diego Simeone, że ten nie będzie zabiegał o jego transfer definitywny. Była to jedyna możliwość na pozostanie Torresa w Madrycie, dopóki nie okazało się, że ban zostanie zawieszony do przyszłego roku.
Wydawało się wtedy, że pragmatyzm Argentyńczyka wreszcie weźmie górę nad sentymentami, które najpierw skłoniły działaczy do wyciągnięcia pomocnej dłoni zagubionemu „Dzieciakowi”, a później nie pozwalały El Cholo pogodzić się z nieudaną próbą wskrzeszenia Torresa. Zdaniem dziennikarza Sky Sports, Guillema Balagué, dopiero lęk, iż macierzysty klub wyprze się swojego najsłynniejszego wychowanka podziałał na piłkarza mobilizująco.
6. lutego, w 91. minucie meczu z Eibarem, Torres przełamał swoją strzelecką niemoc uderzając z najbliżej odległości do pustej bramki. Niby nic wielkiego, a jednak. Simeone, a z nim cały stadion, świętował jakby Atleti właśnie wygrało Ligę Mistrzów*. Wszyscy okazywali uwielbienie dla El Niño, który właśnie zdobył setną bramkę. Nazajutrz okładka Marki: „Sto goli z duszą” i zewsząd spływające gratulacje za zapisanie kolejnego rozdziału w historii Atlético…
akcja na filmiku około 3′ minuty.
Niewiele potrzeba, by zrozumieć, że był to przełomowy moment. Wystarczająco dużo mówią statystyki. Odkąd El Niño pozbył się ciężaru setnej bramki, odzyskał ochotę do gry i strzelił osiem goli w 13 spotkaniach, śrubując po drodze rekordową w swojej karierze serię pięciu meczów z golem z rzędu. Co więcej, coraz pewniejszym głosem zapowiadał walkę o zwycięstwo w Lidze Mistrzów. Niczym człowiek, który nagle wstał i postanowił udać się na Mont Blanc, bijąc po drodze życiówkę w biegu przełajowym, choć jeszcze przed chwilą wszyscy opowiadali się za odłączeniem go od respiratora.
Skąd ta dobra zmiana?
Gdy Adam Małysz był w kryzysie, jego sztab z Apoloniuszem Tajnerem na czele nijak nie potrafił wytłumaczyć spadku formy swojego podopiecznego. Ponoć odpowiadał nawet – nie wiemy dlaczego zaczął wygrywać, więc tym bardziej nie wiemy, w którym miejscu poszło coś nie tak. Niewytłumaczalnym pozostaje fakt, że wraz z rekordowym transferem do Chelsea, Fernando Torres zapadł na piłkarską śpiączkę. Próbowali go z niej wybudzić zarówno Rafa Benitez jak i Jose Mourinho, ale żaden nie potrafił wzniecić iskry. Torres niby ciągle grał, ale już nie tak, jak wcześniej.
Jego wielki powrót ogłaszano kilkakrotnie, ale za każdym razem okazywało się, że to tylko chwilowa zwyżka formy, a Fernando nadal nie pozbył się cech zagubionego piłkarza. Jego ruchy bywały wymuszone, mowa ciała wskazywała na rezygnację, a pojedyncze przebłyski przyćmiewały kolejne kiksy i zmarnowane setki. Zupełnie jakby karierę Torresa podtrzymywała specjalna aparatura, bo sam nie potrafił się otrząsnąć po upadku z bardzo wysokiego konia. Podobny widok towarzyszył na jesieni kibicom Los Rojiblancos. Sztab Simeone, a przede wszystkim sam piłkarz, byli bezradni.
Skupmy się jednak na tym, dlaczego doszło do nagłego odrodzenia madryckiej dziewiątki. Na pierwszy rzut oka nasuwają się dwa wnioski:
– powrót Simeone do schematów gry w ataku, które przynosiły sukcesy w poprzednich sezonach
– wybuch formy Koke
Sprawdzone metody są najlepsze
Latem trener Los Colchoneros mówił o rewolucji w sposobie gry z zachowaniem etosu pracy. Simeone wykreował sobie wizję zespołu grającego z polotem, trzymającego jednocześnie nóż między zębami. Atlético w tym sezonie miało prezentować się ładniej i płynniej, dłużej grać piłką i częściej atakować. Plan spalił jednak na panewce, bo ci, którzy tę nową jakość mieli wprowadzić, m.in. Jackson Martínez czy Luciano Vietto, po prostu zawiedli.
El Cholo postanowił więc wrócić do bardziej bezpośredniego futbolu, opierającym się na częstszym posyłaniu długich podań „na walkę”. I tak, jak w sezonie 2013/14 dolatujące piłki zbierał Diego Costa, tak teraz w podobny sposób Argentyńczyk stara się wykorzystywać umiejętności Fernando Torresa, który znacznie częściej od swoich poprzedników (Mandżukicia czy Martíneza) przyjmuje futbolówkę w biegu lub też walczy o nią w powietrzu (czego nie potrafi Luciano Vietto).
Kluczową rolę w grze ofensywnej Atleti odgrywa Koke, główny kreator czerwono-białych, piłkarz najczęściej zagrywający w strefę ataku. Gdy Hiszpan jest w formie, korzysta z tego cały zespół, a w szczególności napastnicy i środkowi obrońcy (przy stałych fragmentach gry). To on w sezonie mistrzowskim dostarczał piłki do Costy, to także on w kilku ostatnich meczach był autorem czterech kluczowych podań otwierających Torresowi drogę do bramki. Spółka, jak dziennik AS nazywa współpracę między Koke a El Niño, jest obecnie motorem napędowym Los Rojiblancos.
Del Bosque nie zamyka drzwi
El Niño pokazuje w ostatnich meczach, że nie zapomniał tego, jak być wiodącą postacią swojej drużyny. Wobec odzyskania dawnego wigoru, nie trudno wyobrazić sobie jego powrót do reprezentacji. Ona zawdzięcza mu wiele, wszakże Fernando jest jednym z symboli złotej generacji, która odbudowała pozycję La Roja ze zgliszcz. – Jeżeli Torres będzie dalej w formie, zastanowię się nad powołaniem go do kadry na Euro – przyznał selekcjoner Hiszpanii kilka dni temu. A El Niño faktycznie dostarcza swoją grą mocne argumenty. Biorąc pod uwagę średni czas potrzebny na zdobycie bramki, w 2016 roku jest najskuteczniejszym hiszpańskim napastnikiem – strzela co 91 minut.

Wygląda na to, że Simeone naprawdę udało się wskrzesić Fernando Torresa i ocalić legendę El Niño. Znów zadziałał zarażający entuzjazm Argentyńczyka i jego etos pracy. Powrót Torresa do Madrytu może doczekać się bajkowego zakończenia, bo przecież od zwycięstwa w Lidze Mistrzów dzielą czerwono-białych tylko dwa mecze. Historia ta ma wymiar sentymentalny. Atlético wyciągając rękę do zbłąkanego wychowanka, któremu powinęła się noga. Wyciągnęło rękę do niego wtedy, gdy pozostali wymierzali mu kopniaki. Jeśli jeszcze połączyć tę historię z tryumfem w Lidze Mistrzów, to trudno byłoby wymyślić bardziej hollywoodzkie zakończenie.