Parafraza początku utworu zespołu Pectus najlepiej oddaje krótką, choć wszechobecnie wałkowaną, historię Marca-André ter Stegena. Kariera nowego bramkarza Blaugrany przypomina niekończący się sen – w ciągu trzech lat młodzian z Mönchengladbach przeskoczył z niemieckiej czwartej ligi do Primera División. Tym większe ukłony, wszak czuwanie między słupkami w jednym z najlepszych klubów na świecie wymaga nieprzeciętnego talentu, uzupełnionego niebagatelnym doświadczeniem. Tego pierwszego naszemu bohaterowi odmówić nie można, z tym drugim – przyjdzie mu się jeszcze zaprzyjaźnić na Camp Nou.
Wysoki – prawie 190 cm – dobrze zbudowany, zwinny i instynktowny niczym zwierzyna, odpowiedzialny, świetnie broniący rękoma jak i nogami, spektakularny, ale nie pochopny. Do futbolówek mierzonych w górne sektory fruwa jak Oliver Kahn, szarżujących napastników ośmiesza w sposób godny Gigiego Buffona, emanuje spokojem Ikera Casillasa, obdarzony refleksem Artura Boruca z najlepszych lat potrafi sparować uderzenie z dziesięciu metrów, stojąc na linii bramkowej. Charakterystyka umiejętności ter Stegena jest dopiero zakorzenionym drzewem, którego korona w słonecznym blasku rozpromienieje, gdy rozpakuje prezent od losu i nagromadzi skalpów z europejskich widowni. Nie ulega wątpliwości, że łatwiej oczarować tłumy w trykocie Barcelony, niż Borussii. Ma na to sporo czasu, widocznie Barca była mu przeznaczona.
Odfrunął z gniazda
Wyprawa do stolicy Katalonii będzie pierwszą rozłąką z domem rodzinnym. Marc-André urodził się wiosną 1992r. w Mönchengladbach, z tym miastem jest też związany emocjonalnie. Choć posiada holendersko – flamandzkie korzenie, jest Niemcem, w Niemczech kształtował się jako człowiek, tam stał się wielkim bramkarzem i permanentnie szkolił swój warsztat. Wierny Borussii, nieustannie od 1996 roku, w jej sekcjach piął się po drabince szczebel po szczeblu na sam szczyt. Rozpoznawalność ter Stegena zdynamizował Lucien Favre, szwajcarski trener – ten sam, który przetransformował Łukasz Piszczka na prawego defensora – słynący z odważnych wyborów. Stało się to, gdy LF przybył w 2011 r. do Nadrenii Północnej-Westfalii ratować klub przed rychłą degradacją. Po dwóch miesiącach pracy dostrzegł nietuzinkową finezję 19-latka, reprezentującego „Źrebaków” w Regionallidze (czwarty poziom rozgrywek – przyp. red.). Zerknąwszy jednocześnie na kwalifikacje golkipera pierwszego zespołu, nie miał wyboru – musiał dać szansę wychowankowi, po zaledwie osiemnastu występach w rezerwach Gladbach.
Rozdrażniony porażką 0:1 z Bayernem, Favre uderzył pięścią w stół i w następnej kolejce postawił na ter Stegena. „Kim on jest, co on tu robi?” – głowili się niemieccy komentatorzy, po meczu uderzając się w pierś. Rzeczywistość przekazała zielonemu bramkarzowi żyzny grunt pod zasianie niezwyczajnej kariery – Borussia rozbiła FC Köln 5:1 i od tej chwili uwierzyła w pozostanie w 1.Bundeslidze. Niemały udział w ugaszeniu pożaru miał Marc-André, w swoim pierwszym sezonie szczycący się średnią not 2,50 (w skali 1-6, im niższa, tym lepsza – przyp. red.) od „Kickera”. Później było już tylko lepiej. Galopem dobrnął do 100 oficjalnych występów w najwyższej klasie rozgrywkowej, jako drugi najmłodszy bramkarz w historii.
Produkt Weltklasse
Zainteresowanie ter Stegenem momentalnie sięgnęło zenitu. Był i nadal jest sensacją w kraju, w którym promowanie młodzieży należy do codzienności. Jest produktem niemieckiego systemu szkoleniowego, konsekwentnie wdrażanego na każdym poziomie futbolu między Odrą i Renem. Co więc różni Marca-André od przeciętnego odpowiednika z Hiszpanii, Francji czy Anglii? Ano to, że od pierwszych minut na bundesarenach kreował w sobie ducha przywódcy, cechę nieocenioną dla łapacza piłek. Zachwycamy się Marco Reusem, Mario Götzem i Julianem Draxlerem, bo robią show na murawie, nie mniejszy jest zasługą właśnie nowej jedynki Barcelony. Ma to coś, co przyciąga ludzi na spektakl – swój kunszt uwypukla w konfrontacji z najsilniejszymi, co trudno przypisać rówieśnikom po fachu. Średnia ocen Niemca, wystawianych przez żurnalistów „Kickera”, we wszystkich spotkaniach z Bayernem i Borussią Dortmund w lidze wynosi 1,80. Niewiele zabrakło do Weltklasse – stopnia marzeń, tłumaczonego jako klasa światowa.
Jak krok ter Stegena postrzegają nestorowie niemieckiego rodu bramkarskiego? Jens Lehmann nie ma wątpliwości, że kataloński kierunek jest słuszny: „Ter Stegen byłby idealnym rozwiązaniem dla Barcelony. Ma zdolności do adaptacji warunków La Liga, gra świetnie obiema nogami. Bardziej widzę go tam, niż w Premier League.”. Oliver Kahn z kolei zachowuje powściągliwość w wypowiedziach: „Gra w klubie takim jak Barca wymaga dużej dojrzałości psychicznej.”.
Lepszy w cieniu gorszych
Oczywiście Marc-André ter Stegen ideałem nie jest. A przynajmniej do takiego brak mu… odrobiny szczęścia. Bowiem nie trudno oprzeć się wrażeniu, że bohater tekstu pechowo nie jest ustawiany w szeregu z najlepszymi. Największe z przekleństw bramkarza nazywa się Joachim Löw. Selekcjoner naszych zachodnich sąsiadów uwziął się na utalentowanym golkiperze, przez co ten narodowy trykot przywdziewa niezwykle rzadko. Zdecydowanie przychylniej rozważył kandydaturę Rona-Roberta Zielera – reprezentującego barwy Hannoveru 96 byłego młodziana Manchesteru United. Nie do wygryzienia jest Manuel Neuer, choć z nim wiąże się nieco inna historia.
Do Monachium Neuer spakował walizki zanim w kraju na całego rozbłysła gwiazda ter Stegena, a powszechna plotka głosi, że gdyby były as Schalke pozostał w Zagłebiu Ruhry rok dłużej, szefostwo FC Hollywood (potocznie o Bayernie w Niemczech – przyp. red.) miałoby poważny dylemat w wyborze pomiędzy nimi. Prawdopodobnie delegacja z Allianz Arena z walizką złożyłaby wizytę prezesowi w M’Gladbach, w końcu złote rękawice Bundesligi za sezon 2011/12 trafiły na konto zawodnika „Źrebaków”. Ale co z tego, skoro Löw pozostał głuchy na wszelkie doniesienia i ślepy na wielkie dokonania, nie zabierając złotego chłopca na EURO 2012? Odmiennie wyglądała również droga obu gentelmanów po bluzę Die Mannschaft – Neuer chwycił ją fartem i długo z rąk jej nie wypuści, ter Stegen ciągle musi coś udowadniać, aby przez kilka minut dumnie w niej paradować. Nawet zastopowanie Leo Messiego z jedenastu metrów nie wprawiło w zachwyt pedantycznego szkoleniowca. Widocznie nadal pamięta 12 bramek wpuszczonych w trzech meczach (zawodził każdy obrońca po całości) i “wielbłąda” z potyczki w USA…
Inną zmorą świeżo upieczonego barcelonisty jest płytkie doświadczenie na niwie europejskiej. Co prawda uzbierał kilka występów w Lidze Europy, ale w najważniejszej próbie Borussia zawiodła, odpadając w ostatniej rundzie kwalifikacji Ligi Mistrzów z Dynamem Kijów. Trajektoria występów ter Stegena była do granic możliwości przewidywalna: co tydzień stawiał się na boisku, stopował ligowych grajków, wracał do domu i czekał kolejne siedem dni. Póki co Marc-André praktycznie nie wychylił nosa poza niemieckie stadiony. Dopiero na Camp Nou wielka piłka da mu w kość, gdy zrozumie czym jest gra w trzydniowym odstępie czasu, z towarzyszącą presją wyniku.
Hasta luego
Z biegiem czasu i formatem eksplozji talentu, jasne stało się, że Borussia będzie zbyt ciasna dla Niemca. Ter Stegen jest głodny nowych wyzwań, tak samo, jak żądny sukcesów jest – rozeźlony ostatnimi niepowodzeniami – jego nowy pracodawca. Bojowość golkipera ku udowodnieniu swojej marki podsycił… ponownie Löw, dając prztyczka w nos brakiem biletu do Brazylii. Kiedy już kręcił się z ukochaną Danielą po barcelońskich ulicach, wiedział że będzie jedynie świadkiem – nie uczestnikiem – mundialowych rozstrzygnięć. Wcześniej wypadało jeszcze pożegnać się z kibicami Gladbach…
Ów dzień miał miejsce 3 maja, „Źrebaki” po raz ostatni w bieżących rozgrywkach mierzyli się na Borussia-Park z FSV Mainz. Zanim rozbrzmiał pierwszy gwizdek arbitra, włodarze klubowi wręczyli Markowi-André pamiątkową tablicę z rękawicami. Człowiek dnia nie podołał zachować kamiennej twarzy, szybko spłynęła po niej pierwsza łza, wzbudzająca falę kolejnych. Po spotkaniu ter Stegen wspiął się na trybunę zajmowaną przez najzagorzalszych fanów, by wespół z nimi zakończyć bundesligową przygodę. Po wszystkim na swoim facebooku wydał krótki komunikat z podziękowaniami za lata spędzone w Mönchengladbch, szczególną wdzięcznością obdarzając kibiców BM. Informacje zwieńczył hiszpańskim zwrotem pożegnalnym: „Hasta luego”.
Benefisowy występ w Gladbach 17 maja Marc-André okrasił… dwoma trafieniami. Jedno uderzeniem głową, drugie – z rzutu karnego. O ustawienie balonówki na wapnie poprosili go koledzy z zespołu. Borussia zwyciężyła lokalnego piątoligowca – Bergisch Gladbach – 4:3.
Szczęścia ponad wszystko!