Ludzie są zaprogramowani tak, że najczęściej podoba im się to, co ładne, estetyczne i atrakcyjne. W pełni odzwierciedla to futbol, bo przeciętny kibic woli obejrzeć dynamiczne starcie Barcelony z Realem niż kopaninę Śląska z Termalicą. Nie oznacza to jednak, że w topornej piłce zawsze musi brakować piękna.
15 maja 2016 roku. Gdy na Benito Villamarín rozbrzmiał ostatni gwizdek, skończyła się pewna epoka. Porażka z Betisem przypieczętowała smutny los Getafe, które po kilku latach balansowania na krawędzi stoczyło się w końcu do Segunda. Na Coliseum pretensje można było mieć tylko do siebie. Zła polityka klubu, wybory niewłaściwych trenerów, stawianie na piłkarzy wątpliwej jakości i brak jakiegokolwiek pomysłu musiały skończyć się spadkiem. Nikomu nie było żal Los Azulones, których bezbarwność kłuła w oczy. Kibice byli zrozpaczeni, ale w końcu musieli przestać się oszukiwać i spojrzeć prawdziwe w oczy – tamta drużyna nie zasługiwała na grę w Primera.Od razu pojawiło się pytanie, na jak długo Getafe żegna się z ekstraklasą. Z jednej strony wierzono w szybki powrót, ale początek sezonu na jej zapleczu był tragiczny. Ruchy kadrowe okazały się być niekoniecznie trafione, a ówczesny trener kontynuował pracę po omacku, poruszając się z gracją słonia w składzie porcelany. Władzom zapaliła się czerwona lampka. Trzeba było szukać ratunku.
27 września 2016 roku. Nowym szkoleniowcem został José Bordalás. Choć nieco wcześniej awansował z Alavés do Primera, nie dano mu tam szansy prowadzenia zespołu na tym poziomie. Objął więc Getafe z misją ratowania go przed spadkiem do Segunda B, który po pierwszych kolejkach zaczął mocno zaglądać w oczy Los Azulones. Efekty przeszły jednak najśmielsze oczekiwania.
Okazało się, że wystarczyło zmienić nieco ustawienie i postawić na odpowiednich zawodników, a wyniki zaczęły przychodzić same. Początkowo pozwalały na oderwanie się od dołu tabeli i zakotwiczenie w jej górnej połowie, ale z każdym tygodniem coraz głośniej zaczęto mówić o próbie dostania się przynajmniej do barażów. W grze Getafe było jeszcze trochę mankamentów, ale José Bordalás kolejno je eliminował, dając kibicom nadzieję na ekspresowy powrót do Primera.
24 czerwca 2017 roku. Coliseum pękało w szwach. Ponad 15 tysięcy ludzi siedziało na trybunach i darło się na całe gardło, dopingując Los Azulones. Odpowiednio wysokie zwycięstwo nad Tenerife dawało awans. Kluczowy był świetny początek – wszystko rozstrzygnęło się w mniej niż 40 minut. Po końcowym gwizdku nastąpiła eksplozja radości. Fani wbiegli na murawę i rozpoczęła się jedna wielka fiesta. Gracze Tenerife szybko uciekli w międzyczasie do szatni. Getafe wróciło do Primera na przekór wielu, którzy modlili się, by to nie nastąpiło.
Hace un mes, el @GetafeCF vivía uno de los mayores días de su historia. Un mes de un ascenso épico. 24 de junio de 2017. ¡Gracias, Getafe! ? pic.twitter.com/5LBWlDtTJ4
— Carlos García (@cgpascual21) July 24, 2017
Sympatycy pozostałych ekip z ekstraklasy rozpoczęli swój jazgot. Deprecjonowali Los Azulones w niemal każdym aspekcie. Potrafili znajdować najbardziej absurdalne dowody na to, że to beznadziejny klub, którego brzydota powinna być zakazana na pierwszych czterech poziomach rozgrywek. Na Coliseum nikt się tym nie przejmował. W spokoju przyjmowano kolejne komentarze i docinki, bo każdy wiedział, że projekt pod dowództwem José Bordalása odpowie w swoim czasie w najlepszy możliwy sposób. I tak się stało. Powoli obalano kolejne argumenty, pokazując przy tym, że brzydota może być piękna.
„Nie macie kibiców, na Coliseum oglądają was ze cztery koty”. Odpowiedź? Ponad 12 tysięcy sprzedanych karnetów, co z miejsca stało się klubowym rekordem. Fani ustawiali się w długich kolejkach, a ci z mniejszym szczęściem zapisywali się na listę rezerwową. Przed wieloma meczami organizowali się w efektowny sposób, zwłaszcza przed historycznymi derbami z Leganés. Nie zawodziła frekwencja i to nawet pomimo niewygodnego terminarza, który często wrzuca mecze Getafe na piątek lub poniedziałek. Coliseum odwiedza w tym sezonie średnio ponad 10 tysięcy kibiców, a ich dopingu nie słyszą chyba tylko głusi.
„Jesteście beznadziejni w obronie, nie strzelić wam kilku goli to wstyd”. Odpowiedź? Trzecia najlepsza defensywa w LaLiga, gorsza jedynie od Atlético i Barcelony. Fenomenalny Vicente Guaita, który potrafi ratować punkty w efektowny sposób. Król Djené, pod wodzą którego Los Azulones pierwszy raz stracili więcej niż dwa gole dopiero w 27. kolejce. Zmuszenie Barcelony do dużego wysiłku, by jakimś cudem udało jej się wywieźć z Coliseum trzy punkty i bezbramkowy remis na Camp Nou. Zgrana linia obrony, o jakiej marzy większość klubów w Primera.
?? | Vicente Guaita es el TERCER portero que más % de balones DETIENE en #LaLiga. El PRIMER portero español. [Infografía vía @FutbolAvanzado] pic.twitter.com/vvxwBMtrvN
— Sp_ | Getafe (@Sp_Getafe) March 20, 2018
„Wasza gra to bezładne dno, a w meczach z najlepszymi robicie pod siebie”. Odpowiedź? Po pierwsze, fenomenalna taktyka. Stylu Getafe można nie lubić, ale nie można mu go odmawiać. Jak powiedział kiedyś Diego Simeone, nie ma jednej drogi do sukcesu, bo wtedy futbol byłby nudny – jest ich nieskończenie wiele, a każda, która jest skuteczna, jest dobra. Zorganizowanie w obronie, wyuczone automatyzmy, walka do upadłego w środku pola i spryt napastników pozwalają zdobywać kolejne punkty w sposób, który jest jakiś. Los Azulones mogą grać brzydko, ale robią to najpiękniej na świecie. A mecze z najlepszymi? 4-0 z Villarrealem, 1-0 z Valencią, dwa zwycięstwa nad Realem Sociedad, wywiezione punkty z Camp Nou i Ramón Sánchez Pizjuán.
W miniony weekend Getafe wygrało z Espanyolem, dzięki czemu przypieczętowało swój przedsezonowy cel – osiągnęło granicę 40 punktów. Choć obecność Los Azulones w Primera wielu jest nie w smak, a fakt, że nie ma się za bardzo do czego przyczepić i wszelkie przytyki są kasowane metaerotycznymi argumentami potęguje irytację, nie zamierzają się oni z nią rozstawać. Projekt nie zakłada bowiem jedynie utrzymania w pierwszym sezonie po powrocie – zakłada długofalowy rozwój i uzyskanie tak bardzo potrzebnej stabilizacji.
„Jesteście beznadziejni, gracie jakiś antyfutbol i nikt nie chce na was patrzeć”. Odpowiedź? Nawet jeśli, nadal jesteśmy lepsi od wielu z was. I to jest piękne.