Najgorsze rzeczy przychodzą niespodziewanie. Na pewno to znacie. Macie ważne spotkanie w pracy, egzamin na uczelni albo po prostu idziecie na randkę. Na dworze upragnione słońce po tygodniu ulewnych deszczy, na nogach stylowe buty, na dupie modne spodnie, na plecach elegancka koszula, na głowie świeżo ułożone włosy, pachnące jeszcze nożyczkami najlepszego fryzjera w mieście. Wychodzicie z domu i czujecie, że nic nie ma prawa pójść źle. Minutę później srogo ochlapuje was samochód i wszystko jak krew w piach. Przypał.
Tak – lub nawet gorzej – czuli się kibice Atlético kilka dni temu, gdy w mediach gruchnęła wiadomość o tym, że Gabi odchodzi do katarskiego Al Sadd. Jak to? Przecież to kapitan, który jest duszą i sercem drużyny. Przecież miał podpisać nowy kontrakt, by jeszcze raz powalczyć o Ligę Mistrzów w sezonie, w którym finał zostanie rozegrany w nowym domu wszystkich Rojiblancos. Przecież nie da się wyobrazić sobie tego zespołu bez niego. Przecież to Gabi, nasz Gabi. Wychowanek, Legenda, Symbol i Kapitan.Muszę się do czegoś przyznać. Kiedyś napisałem coś, co było niezwykle głupie i czego do dziś żałuję. Była połowa maja 2013 roku. Na Calderón przyjechała Barcelona, która miała już wtedy zapewnione mistrzostwo, otrzymując za nie zresztą szpaler. Prowadzenie dał gol Falcao, ale potem wyrównał Alexis. Ostatecznie zwycięstwo wpadło w ręce Katalończyków, a stało się to dzięki samobójczemu trafieniu Gabiego. Gdy kamery pokazały go kilka sekund później, wydawał się tym za bardzo nie przejmować, będąc wyraźnie rozbawionym zaistniałymi wydarzeniami. Ta postawa wkurwiła mnie na tyle, że napisałem jedynie „Gabi, Ty chuju, nie zapomnimy tego uśmiechu po samobóju”. Wiem, wstyd, zwłaszcza jak na kogoś mającego wtedy 21 lat.
Hiszpan zamknął mi gębę niecały tydzień później, kiedy na Bernabéu podniósł do góry Puchar Króla. Wyjątkowy dzień, który był jednak zaledwie preludium do kolejnych sukcesów w erze Simeone, których bez Gabiego nie udałoby się osiągnąć.
Mowa tu zwłaszcza o mistrzostwie kraju. Sezon 2013-14 był w jego wykonaniu kapitalny. W pełni zasłużył na nazywanie go najlepszym środkowym pomocnikiem w całej lidze, bo w tamtym okresie nie miał sobie równych. Z jednej strony perfekcyjnie wywiązywał się z zadań destrukcyjnych, odbierając i przechwytując rekordowe liczby piłek. Z drugiej strony fantastycznie rozgrywał i wykonywał stałe fragmenty gry, co przełożyło się w sumie na bezcenne trzy gole i osiem asyst, w tym te dwie kluczowe w końcówce rozgrywek – przy zwycięskim golu z Valencią i dającym remis trafieniu z Barceloną. Był namaszczonym przez Cholo liderem, który prowadził swój zespół do wielkich rzeczy.
W kolejnych sezonach nadal bezbłędnie wywiązywał się ze swojej roli. Choć gdy jego wkład w ofensywę zmalał, wielu zaczęło go krytykować i oskarżać o słabą grę, Gabi dalej robił swoje. Wielu tego nie dostrzegało, będąc zaślepionym w liczby, statystyki, wykresy. Kapitan Atlético nie zwykł jednak zawodzić i przez cały swój pobyt na boisku nie zwalniał ani na chwilę. Walczył, szarpał, dyrygował zespołem i odwalał kawał czarnej roboty, za którą niestety nie przyznaje się wyróżnień na kolorowych galach i o których nie pisze się na pierwszych stronach sportowych dzienników. Kibice jednak doskonale widzieli, że ich kapitan to nie tylko jeden z zawodników na boisku. To ktoś więcej, kto ma klub w sercu, w głowie, w duszy. Ktoś, kto jest w stanie oddać za niego życie.
Hasta pronto CAPITÁN, te esperamos donde siempre, en tu fondo sur. #GraciasCapitán pic.twitter.com/HyypS5B8pH
— Frente Atlético (@FA82Oficial) July 3, 2018
Biją we mnie dwa serca. Jedno w klatce piersiowej, będące mięśniem pompującym krew. Drugie w materiale, w tej opasce kapitańskiej z wielkim “C”, którą noszę od pięciu lat. Czasem to ono bije szybciej i wyraźniej. Kto mówi, że Atleti lubi przegrywać? Nie wie nic. Nie słyszał bicia mojej opaski, nie słyszał głośnego “Vamoooooos, vamoooooos!” Godína w szatni. Ktokolwiek tak mówi, nie wie nic. Nigdy nie zrozumie, że możemy przegrać, możemy zostać wyeliminowani; ale umierając na boisku, porażka nas nie dosięga.
Gabi nigdy nie bał się umierać na boisku. Gdy płakał, były to najszczersze łzy. Gdy śmiał się i szalał z radości, było to najczystsze szczęście człowieka, który spełnia marzenia swoje i wszystkich kibiców, dla których ma największy szacunek. Oglądając wczorajszą pożegnalną konferencję prasową trudno było oprzeć się wrażeniu, że kończy się pewna epoka. Odchodzi człowiek, dzięki któremu ostatnie lata przyniosły setki powodów do radości. Odchodzi kapitan, z którym identyfikował się każdy, z duma mówiąc „Patrzcie, to nasz kapitan, chcielibyście mieć kogoś takiego w swoim zespole!”. Odchodzi oddany żołnierz Cholismo, dzięki któremu fani nauczyli się chodzić z głową podniesioną do góry, bo nawet porażki potrafiły być zwycięstwami. Teraz wszystko w rękach tych, których Hiszpan przez ostatnia lata wyjątkowo edukował i namaszczał na swoich następców. Nigdy nie będzie drugiego Gabiego, ale Koke i Saúl muszą kontynuować jego dziedzictwo, przejmując z czasem dowodzenie zarówno na boisku, jak i w szatni.
Gracias, Capi!