„Koke! I love you!” – to prawdopodobnie jedyne zdanie, które Arda Turan wypowiedział w języku innym niż turecki podczas swojego czteroletniego pobytu w Atlético. Oczywiście w międzyczasie nauczył się też niezwykle wymagających hiszpańskich przyśpiewek jak „Te quiero Atleti” czy „Vamos Atleti”, ale na konferencjach prasowych i wywiadach pojawiał się zawsze z tłumaczem. I co? I nic. Wygrał z Los Rojiblancos pięć trofeów i odszedł do Barcelony.
Wczoraj ukazał się wywiad z Robertem Lewandowskim, który na potrzeby The Players’ Tribune przeprowadził Gerard Piqué. Dwie wielkie gwiazdy światowego futbolu, ładne otoczenie, kamery i luźna rozmowa po angielsku. Szybko jednak okazało się, że to, co miał do powiedzenia polski napastnik, zeszło nawet nie na drugi plan, a kompletnie umknęło niemal wszystkim. W końcu dla zdecydowanej większości najważniejsze było to, w jaki sposób wypowiada się Lewy. Czego to można było się naczytać w komentarzach – że duka; że nie zna trudniejszych słówek; że potyka się z gramatyką; że w takim stylu to na pewno by matury nie zdał i w ogóle że wstyd na cała Polskę, świat i pół galaktyki.Serio? Naprawdę, kurwa, serio?
Nie chcę niczego insynuować i pisać, że najprawdopodobniej większość autorów tego typu komentarzy umie angielski w takim samym bądź nawet gorszym stopniu niż Robert. Nie o to w tym chodzi. Lewandowski mówił jednak swobodnie, wyraził swoje myśli bez większych problemów, dogadał się z Piqué i co najważniejsze – został w pełni zrozumiany. Tak, został zrozumiany. Bo, pomijając polskie komentarze, przytłaczająca większość głosów z zagranicy gratuluje mu wywiadu, dziękuje za kilka przytoczonych smaczków i ogółem propsuje całe przedsięwzięcie. „Ach, nieszczęśni biedacy! Gdyby tylko byli tak mądrzy jak Polacy i wiedzieli, jak ośmieszył się ten Lewandowski! Jak oni mogli cokolwiek zrozumieć?! Pewnie są tak samo głupi jak on!” – zdają się myśleć wszechobecni krytycy występu Lewego.
Najzabawniejszy wydaje się przytyk, że jakim cudem on tak duka i kaleczy angielski, skoro obraca się na co dzień w potężnym MULTIJĘZYCZNYM (od wczoraj moje ulubione słowo, dzięki, Przemek!) środowisku i chyba musi jakoś dbać o swoje interesy?! Chyba musi jakoś rozmawiać z innymi zawodnikami?! Cóż, skoro facet ma 29 lat, gra w Bayernie, reklamuje produkty wiodących marek, na koncie ma odłożone pokaźne sumy i od jakiegoś czasu promuje swoją własną markę, to chyba jednak jakoś ten angielski nie jest mu potrzebny na poziomie C2. Tym bardziej że spokojnie jest w stanie się z każdym dogadać, a to chyba najważniejsze. Jeśli zaś chodzi o relacje z innymi piłkarzami, to nie oszukujmy się i nie róbmy z Roberta jakiegoś odosobnionego matoła – Messi po angielsku nie powie publicznie ani słowa, a większość piłkarzy nie odbiega swoim angielskim od Lewandowskiego. Nie mówię oczywiście o tych, który choć trochę liznęli życia i gry na Wyspach Brytyjskich, bo jak widzę porównania do Piqué i Boruca z podsumowaniami typu „Oni jakoś potrafią się nauczyć!”, to ręce opadają same.
Z racji mojego wykształcenia naprawdę irytują mnie wiadra pomyj, wylewane na głowę Roberta. Głównie dlatego, że jest to zobrazowanie wszystkiego, co najgorsze, jeśli chodzi o system edukacji w Polsce i schematy powielane z pokolenia na pokolenie. Coś, co zaczyna się czasem już w przedszkolu i nierzadko nie kończy nawet na studiach, przechodząc potem do życia codziennego, zatruwając dalej nasze społeczeństwo. Od małego zasiewa się bowiem strach przed dwoma słowami: NIE WIEM. Dziś nie można nie wiedzieć. Na każde pytanie trzeba znać odpowiedź – jeśli tak nie jest, zostaniesz nazwany idiotą. Przez osiemnaście lat edukacji tysiące razy słyszałem z ust nauczycieli „Wszystko rozumiecie?” i na palcach jednej ręki mogę policzyć, w ilu przypadkach ktoś się zgłosił i powiedział „Nie”, mimo że zawsze przynajmniej kilka osób sprawiało wrażenie, że tak właśnie jest. Sam często nie byłem lepszy. Strach przed fochami nauczyciela, że musi kolejny raz tłumaczyć; strach przed beką ze strony rówieśników, że „Lol, jak można tego nie wiedzieć?XD”. Lepiej udawać, że się wie. Gówno prawda.
Jaki ma to związek z Lewandowskim? Taki, że problem z „Nie wiem, nie rozumiem” przenosi się na inne obszary, zwłaszcza te językowe. Jestem pełen podziwu dla Roberta, że znając swój poziom angielskiego oraz mając świadomość kamer, które nie rejestrują tego dla regionalnego tygodnika jakiegoś powiatu na Podlasiu tylko dla wielkiej The Players’ Tribune, nie zestresował się i dalej swobodnie i z luzem odpowiadał na kolejne pytania. Oczywiście w jego przypadku jest inaczej, bo nawet jeśli negatywne komentarze do niego dotrą, za bardzo się nimi nie przejmie, ale i tak przełamał pewną barierę i być może pokazał wielu ludziom, że nie należy się wstydzić swojego angielskiego, hiszpańskiego, czy nie wiem, japońskiego.
Chcąc, by ludzie uczyli się języków, musimy stwarzać środowisko, w którym jest to możliwe. Środowisko, w którym na czyjeś błędy nie reagujemy „Hahaha, ale przypał, weź Ty się naucz gadać, debilu”, tylko „Dobra robota, idziesz w odpowiednią stronę; rozumiem, o co Ci chodzi, ale w wolnej chwili popracuj nad tym i nad tym”. Na studiach filologicznych egzaminy ustne – podobnie jak każde inne publiczne wystąpienia – wywoływały u mnie taki stres, że łatwo było się pomylić i palnąć głupotę, co zresztą nie raz uczyniłem. Na szczęście podejście wykładowców zawsze było normalne, gdyby bowiem prezentowali postawę podobną do komentujących wywiad Lewandowskiego, byłbym zapewne w czarnej dupie i to mimo że studentem byłem wybitnym.
Zresztą nie tylko studia dały mi perspektywę, dzięki której widzę znacznie szerzej niż przez pryzmat swojego ego. Pisanie prac i artykułów, tłumaczenie rozmaitych tekstów, czytanie książek i artykułów o procesie uczenia się języka, ale przede wszystkim rozmowa z native speakerami – wszystko to pozwoliło mi pojąć, że niemożliwym jest nauczenie się danego języka w stopniu idealnym. Zawsze będzie coś, czego się nie wie lub co nas zestresuje lub zaskoczy. Dopóki jednak znajomość angielskiego odpowiada naszym indywidualnym potrzebom i pozwala się w stu procentach dogadać – a tak jest w przypadku Roberta – to nie ma najmniejszego problemu.
Poza tym mówienie w obcym języku jest cholernie trudne, bo bez względu na poziom naszego zaawansowania zawsze kosztuje nas o wiele więcej wysiłku niż mówienie w ojczystym języku. Rozmawiając z kimś po polsku, nie myślimy o wymowie słów, gramatyce, układzie zdań. W zasadzie dbamy jedynie o słownictwo – którego zasób jest nieporównywalnie większy – i o to, by przekazać konkretną wiadomość. Bardziej złożonym procesem są wypowiedzi w jakimkolwiek obcym dla nas, bo w tym samym czasie trzeba myśleć praktycznie o wszystkim, przypominając sobie jednocześnie całą masę struktur i słówek, które w przypadku języka polskiego pojawiają się u nas automatycznie.
Najśmieszniejsze jest to, że niemal zawsze o wiele więcej cierpliwości i zrozumienia mają native speakerzy, którzy przecież powinni już w ogóle wyśmiać i zmieszać z błotem. Gdy umawiałem wywiad z Danim Ramírezem, klub zaproponował ze swojej strony tłumacza. Przygotowywałem się i jechałem na niego, mając w głowie taki właśnie scenariusz. Na miejscu okazało się jednak, ze tłumacza nie będzie, a ponieważ szkoda było zmarnować taką okazję, przeprowadziłem wywiad samemu. Mój hiszpański jest jaki jest – ani słaby, ani wybitny. Stres nagłą zmianą planów sprawił jednak, że cofnąłem się w językowym rozwoju i o wiele trudniej było mi sensownie formułować pytania. Na szczęście Dani to na tyle sympatyczny chłopak, że co chwilę podkreślał, że mój hiszpański jest „perfecto”. I choć obaj wiedzieliśmy, że to w tamtym momencie nieprawda, zdawaliśmy sobie sprawę, że mnie to uspokaja i pozwala nieco się odstresować. Nie zostałem zbyty, a wręcz przeciwnie – na każde pytanie uzyskałem jasną i wyczerpującą odpowiedź, a wszystko w luźnej, przyjaznej atmosferze. Gdybym udostępnił nagranie audio, domorośli iberyści toczyliby ze mnie bekę większą niż domorośli angliści z Lewandowskiego.
Zalecam więc trochę lodu na te gorące głowy z komentarzy. Świat jest znacznie bardziej otwarty i tolerancyjny, niż wskazywałaby na to perspektywa czubka własnego nosa. Lewandowski udzielił fajnego wywiadu, który bardzo dobrze przyjął się w świecie sportu. Problem mają jak zawsze tylko Polacy. Wszelkie złośliwe komentarze na temat jego strasznego łamanego angielskiego są jednak naprawdę słabe, zwłaszcza że większość pisana jest… strasznie łamanym polskim.