Gdy do szaleństwa doprowadza nas bolący ząb, wyjmujemy z szuflady jakieś tabletki i faszerujemy się nimi, czekając aż po dwóch-trzech dniach odpuści. Gdy pilot od telewizora przestaje działać, uderzamy nim o stół, przestając dopiero gdy znów zaczną działać interesujące nas przyciski. Być może z braku czasu, być może z lenistwa, być może z braku pieniędzy, być może z braku odwagi; lubimy doraźne rozwiązania, nie martwiąc się tym, że za jakiś czas problem wróci ze zdwojoną siłą.
Od małego wpaja się nam, by zawsze myśleć o możliwych konsekwencjach tego, co planujemy zrobić. Ma to nas nauczyć odpowiedzialności i pomóc wytworzyć umiejętność przewidywania, dzięki której można uniknąć wielu niepotrzebnych kłopotów. Oczywiście nierzadko trudno jest dokonać właściwego wyboru albo powstrzymać się przed czymś niezwykle kuszącym, co może dać chwilową korzyść, ale z reguły o wiele bardziej żałuje się konsekwencji głupiego zachowania niż tego, że się na nie nie zdecydowało.Gdy wejdzie się na stronę pierwszej lepszej firmy oferującej tak zwane „chwilówki”, znajdzie się zakładkę z listą okoliczności, w których można ją wziąć oraz w których lepiej jej unikać. Gdy masz stały dochód i wiesz, że oddasz na czas, to śmiało możesz się zapożyczyć, ale gdy ma to być forma spłaty innych narastających długów, lepiej nie wpadać w spiralę kolejnych wierzycieli. Tym samym nawet ludzie, którzy teoretycznie mogliby korzystać na ludzkiej głupocie i nieroztropności, ostrzegają: pomyśl, zanim zrobisz i przewidź ewentualne konsekwencje.
Niestety, w przypadku Atlético to wciąż tylko pobożne życzenia. Klub się rozwija, osiąga sukcesy sportowe i przeżywa prawdopodobnie najlepszy okres w swojej historii, mając do swojej dyspozycji trenera skrojonego idealnie na jego miarę i potrzeby. Za drużyną stoją tysiące kibiców, którzy coraz bardziej przyzwyczajają się do pięknego, nowego stadionu. Liczba fanów rośnie z każdym miesiącem i nawet gdy na boisku zdarzają się wpadki, więź pomiędzy poszczególnymi elementami jest nierozerwalna. Problem w tym, że na czele klubu stoją ludzie, którzy mentalnie tkwią w wesołych latach 80. i 90., kiedy to hiszpański futbol był kopalnią absurdów, zarządzaną przez ekscentrycznych właścicieli klubów.
Choć Enrique Cerezo i Miguel Ángel Gil Marín pozują w mediach na elokwentnych i obeznanych ludzi biznesu, balansujących powagę z sympatycznym luzem, wplatając żarciki pomiędzy słowa o rozwoju, inwestowaniu i poszerzaniu marki, efekty ich wizji futbolu oraz poszczególnych decyzji bardzo często odbijają się czkawką całemu klubowi. Oczywiście nawet sukcesy za kadencji Diego Simeone nie sprawią nagle, ze Atlético będzie całościowo na poziomie największych klubów w Europie i będzie mogło odejść od modelu opartego na kupowaniu potencjalnych gwiazd, szkoleniu ich i sprzedaży z zyskiem do mocniejszych drużyn, ale nawet w czerwono-białej części Madrytu wszystko ma swoje granice.
Najnowszym przykładem gównianych konsekwencji jeszcze bardziej gównianych decyzji jest wczorajsza powtórka z rozrywki, jeśli chodzi o transfer Antoine’a Griezmanna do Barcelony. Najpierw pojawiła się informacja o spotkaniu Enrique Cerezo z piłkarzem, w trakcie którego ten drugi miał się zadeklarować odnośnie swojej przyszłości. Potem Ernesto Valverde przyznał na konferencji prasowej, że prezydenci obu klubów są w kontakcie, a sam Francuz jest fenomenalnym zawodnikiem. Następnie gruchnęła wiadomość, że Duma Katalonii poinformowała Atlético, że po sezonie opłaci klauzulę 27-latka, co w dosadny sposób w specjalnym oświadczeniu skomentował Miguel Ángel Gil Marín, oskarżając nowego mistrza Hiszpanii o brak szacunku i grożąc skierowaniem sprawy do FIFA. Szambo wybiło, a lawiny komentarzy nie sposób zatrzymać. Obserwując to wszystko, można zapytać: kto jest winny temu, że potencjalny hit letniego okienka transferowego przeradza się w marnej jakości telenowelę, w której każdy z każdym walczy za plecami i wzajemnie oskarża się o brak klasy?
Po pierwsze, Atlético
Jak już wspomniałem wyżej, prezydent i dyrektor generalny klubu mają swoje za uszami i nie inaczej jest w przypadku Antoine’a Griezmanna. Wszystko, co najgorsze, rozegrało się przed startem obecnego sezonu. Z uwagi na zakaz transferowy było jasne, że priorytetem będzie utrzymanie kadry w niezmienionym stanie osobowym, a już na pewno niepozwolenie na odejście któregokolwiek z kluczowych piłkarzy. Zanim jednak pojawiła się oficjalna decyzja o odrzuceniu odwołania klubu z Madrytu i podtrzymania zakazu także na letnie okienko, Francuz zdążył kilkukrotnie zasugerować, że nie miałby nic przeciwko odejściu do innej drużyny, puszczając oczko zwłaszcza w kierunku Manchesteru United.
Diego Simeone zakomunikował zarządowi, że 27-latek ma zostać. Kibice jednak już wtedy byli zdania, że nie ma sensu zatrzymywać go za wszelką cenę, zwłaszcza w obliczu jego dość dwuznacznych deklaracji. Ostatecznie wypracowano prawdopodobnie najgorsze porozumienie w dziejach futbolu – Antoine Griezmann został na kolejny sezon, ale nie dość, że klauzula w jego kontrakcie pozostała bez zmian* (100 milionów euro w przypadku takiego piłkarza i w obliczu obecnej sytuacji na rynku zakrawa o kradzież), to jeszcze stworzony absurdalny komin płacowy. Podczas gdy cała kadra, włącznie z najważniejszymi piłkarzami, zarabia od 4 do 8 milionów euro netto za sezon, francuski napastnik inkasuje aż 14 milionów. Już wtedy było wiadomo, że to tykająca bomba, która wybuchnie jeszcze przed końcem rozgrywek.
Po drugie, Antoine Griezmann
Jego podejście do życia i kariery piłkarskiej jest tak luźne, jak gdyby naoglądał się za dużo komedii o surferach. Oczywiście każdy może żyć jak chce i robić co chce, ale tego typu osoby raczej nie pożyją za dobrze z kibicami Atlético. Ci są bowiem bardzo wyczuleni na lojalność i nierobienie z gęby cholewy, a kolejne wypowiedzi Francuza – bez względu na to, czy w żartach – są odbierane z coraz większą irytacją. Sam zresztą odliczam dni do momentu, w którym pożegna się z Madrytem, bo ani on nie jest dla fanów i drużyny kimś niezastąpionym, ani zespół nie jest dla niego na pierwszym miejscu. Zresztą w samym XXI wieku było co najmniej trzech napastników, którzy wygrali z Atlético więcej trofeów, zostawiając po sobie o wiele lepsze wrażenie. Diego Forlán, Diego Costa, Radamel Falcao.
Chęć wygrywania tytułów to zresztą jeden z głównych czynników, który motywuje Antoine’a Griezmanna do odejścia. I naprawdę jeszcze w tym momencie trudno byłoby mieć do niego o cokolwiek pretensje, bo z reguły swoje na boisku robi, choć zazwyczaj tylko wtedy, gdy nie trzeba mierzyć się z najtrudniejszymi rywalami. Problem polega na tym, że zdecydowanie za wcześnie dał się wciągnąć w negocjacje z Barceloną, nie reagując na to, co wygadują w mediach ludzie z nią związani. Co więcej, jak informuje coraz więcej źródeł, podpisał już wstępny kontrakt z Dumą Katalonii, za złamanie którego grozić ma mu 30 milionów euro kary. Dodając do tego, że dopiero po fakcie zdał sobie sprawę, że nie była to najmądrzejsza decyzja, może teraz tylko przyglądać się, do czego doprowadza pajacowanie i brak umiejętności przewidzenia, że nie ma najmniejszych szans, by dogadywanie się za plecami wszystkich nie wyszło w końcu na jaw.
Po trzecie, Barcelona
Tak, klub z Katalonii też dołożył swój kawałek gównianego zachowania do szamba, które od wczoraj śmierdzi na całą Hiszpanię. Groteskowa postać Josepa Marii Bartomeu jest znana wszystkim i nawet kibice Barcelony najchętniej pożegnaliby choćby dziś. Faktem jest, że w sprawie negocjacji z Antoine’em Griezmannem zarówno on, jak i jego współpracownicy zachowali się bez klasy i okazali brak szacunku, który słusznie wypunktował w swoim oświadczeniu Miguel Ángel Gil Marín.
Oczywiście nie da się przeprowadzić transferu bez negocjacji z zawodnikiem. Nikt temu nie zaprzecza. Problem pojawia się jednak wtedy, gdy odbywają się one za plecami jego obecnego klubu, z którym wiąże go jeszcze długoletni kontrakt i to bez informowania o tym drugiej strony. Co więcej, mówienie w mediach o Francuzie jako piłkarzu Barcelony nie tylko w trakcie sezonu (przypominam, że już w grudniu FIFA została poinformowana o nieprzepisowym zachowaniu Dumy Katalonii i nieprzystających profesjonalistom wypowiedziom Guillermo Amora), ale i na tydzień przed najważniejszym meczem dla Atlético jest nie tylko brakiem szacunku i próbą destabilizacji rywala, ale także dawaniem powodu do tego, by faktycznie skierować sprawę ponownie do FIFA. Nie może być przyzwolenia na samowolkę.
Czy to jednak cokolwiek zmieni? Najprawdopodobniej nie. Francuz odejdzie z Atlético, bo choć klub z Madrytu stara się go jeszcze zatrzymać (ponawiając przy tym swoją idiotyczną taktykę sprzed roku, oferując już ponad 20 milionów euro netto za sezon, przebijając nawet to, co oferuje Barcelona), to dla dobra wszystkich będzie lepiej, gdy pożegna się on ze stolica Hiszpanii. Katalończycy opłacą klauzulę, uiszczając w siedzibie LaLiga 100 milionów euro, a Madrytczycy pogrożą palcem, wydadzą ze dwa oświadczenia, ale ostatecznie żadnej sprawy nie założą. Pozostanie jedynie smród, który będzie się ciągnął od każdej ze stron.