„La vida pirata es la vida mejor!”. We wschodnim Madrycie nikt nie ma wątpliwości, że „pirackie życie najlepszym jest”, zwłaszcza gdy można zwisać z własnego balkonu, spoglądając na zawodników z Estadio de Vallecas. I nie ma znaczenia fakt, że w tym sezonie Franjirrojos notują porażkę za porażką oraz stale oscylują w okolicach strefy spadkowej. Segunda División nam niestraszna, takie już jest pirackie życie – hej ho i butelka rumu!
Prosto w szczękę
W zeszłym sezonie Rayo bezpiecznie zawinęło do portu. Drużyna z Vallecas szybko zapewniła sobie utrzymanie w Primera División podczas drugiego sezonu spędzonego w najwyższej klasie rozgrywkowej. Runda rewanżowa była dla podopiecznych Paco Jemeza tak pomyślna, że otarli się oni o strefę europejskich pucharów. Szlif, który nadał Rayistom aktualny trener stał się wyraźny i rozpoznawalny do tego stopnia, że po zakończeniu zeszłego sezonu ekipa z Vallecas stanęła ramię w ramię z takimi firmami jak FC Barcelona czy Bayern Monachium. Rayo Vallecano było trzecią drużyną w Europie pod względem posiadania piłki. Rayiści utrzymywali się przy futbolówce średnio przez 58,13% czasu gry, a na tym polu pokonali ich właśnie jedynie Katalończycy i Bawarczycy. Paco Jemez odcisnął na drużynie swoje piętno, a Franjirrojos cieszyli grą wszystkich zwisających z pobliskich balkonów mieszkańców Vallecas. Żyć nie umierać, oczywiście prowadząc pirackie życie.
Jednak sezon 2012/13 dobiegł końca. Przyszło okienko transferowe, a wtedy pirat oberwał prosto w szczękę, i to na odlew. Posypały się zęby. Zarówno te trzonowe, które wydawały się być niezbędnymi – jak Piti, dyrygent i najskuteczniejszy strzelec, czy Javi Fuego, zapewniający drużynie równowagę pomiędzy ofensywą a obroną. Posypały się też kły, te które odpowiadały za rozerwanie przeciwnika na strzępy: Leo Baptistao, Chori Dominguez, Raul Tamudo… I choć kilka ważnych zębów zostało (z pewnością najważniejszym z nich jest Roberto Trashorras), pirat z Vallecas nagle stał się szczerbaty. Oczywiście od razu rzucono się, aby te braki w uzębieniu jakoś uzupełnić. Tu w Espanyolu znaleziono Raula Baenę, tu z otchłani drużyny rezerw wyciągnięto Nacho Martineza, wypożyczono młodego Johana Mojikę czy Saúla Ñígueza. Niby wszystko powinno być dobrze, ale… no właśnie, „ale”. Bo nowe zęby, choć ostre, wydają się na razie niezbyt stabilne, za bardzo chwiejne i za słabo trzymające się w dziąsłach. A takimi zębami trudno dotkliwie pokąsać.
W obliczu impotencji
Truizmem byłoby stwierdzenie, że jemezowskie Rayo stało formacją ofensywną. Niewiele mniej banalne będzie spostrzeżenie, że w tym sezonie to właśnie atak ekipy z Vallecas boryka się z poważnymi problemami. Skuteczność strzelecka mówi sama za siebie — po 16-tu kolejkach La Liga piłkarze Rayo wbili swoim przeciwnikom zaledwie 16 bramek. Jeżeli dodamy do tego fakt, iż pod względem ilości strzałów na bramkę plasują się na trzecim miejscu w lidze hiszpańskiej, tuż za Realem i Barceloną, będzie to wiele mówić o efektywności ataku Rayo w obecnych rozgrywkach. Piłkarze z Vallecas oddali w tym sezonie w sumie 249 strzałów, jednak zaledwie 35% z nich zmierzało w światło bramki. Atak Franjirrojos zachowuje pozory aktywności, jednak jest przy tym boleśnie bezproduktywny. Najmniejszą liczbę strzałów na bramkę chłopcy Jemeza oddali w meczu, w którym Malaga zmiażdżyła ich 5:0. Wtedy w stronę bramki Andaluzyjczyków piłka leciała 7 razy. Jak na najgorszy wynik — całkiem przyzwoicie. Cóż z tego, skoro skuteczność tych strzałów wyniosła 17%?
Jednocześnie przy tak skąpych statystykach strzeleckich piłkarze Rayo stracili już 40 bramek, najwięcej spośród wszystkich dwudziestu drużyn Primera División. Nie są to dane zaskakujące, zwłaszcza te dotyczące nieszczelności defensywy Rayo. Słynie ona z wpuszczania wręcz hurtowej ilości bramek i najgorsza pozycja w lidze pod tym względem nie powinna nikogo dziwić. Mimo to w tym sezonie obrona Rayo jest niezwykle delikatna. W poprzedniej kampanii piłkarze z Vallecas stracili 66 goli w 38 spotkaniach, co daje średnio 1,7 bramki na mecz. W tej chwili Franjirrojos mogą się pochwalić niechlubną średnią 2,35 straconego gola na spotkanie. Było źle, teraz jest fatalnie. Jednak główny problem chłopaków Paco Jemeza polega w tej chwili na tym, że w poprzednich sezonach złą (chwilami wręcz tragiczną) postawę obrony kompensowała potencja strzelecka. Teraz po owej postawie pozostały jedynie romantyczne wspomnienia, zaś ofensywni zawodnicy Rayo sprawiają wrażenie, jakby potrzebowali solidnej dawki piłkarskiej Viagry. Jasne, czasem błyśnie Alberto Bueno (nawet tak pięknie jak w przedświątecznym meczu na San Mames), czasem przeciwnika ukłuje Jonathan Viera, ale to zdecydowanie za mało.
Dopiero w obliczu tak dojmującej impotencji strzeleckiej nieszczelność defensywy zaczyna naprawdę doskwierać Rayo. W walce o utrzymanie madryckiej drużyny w szeregach Primera División Paco Jemez prędzej czy później będzie musiał zmierzyć się z dylematem: co naprawiać — atak czy obronę?

„Pokora przy zwycięstwie, godność przy porażce, Rayo gra z jajami” | Fot. Vavel
Najgorsza defensywa La Liga
Aktualna linia defensywna Rayo jest produktem owego ciosu w szczękę, który klub otrzymał w letnim okienku transferowym. Oczywiście pewne kwestie pozostają niezmienne. Sprawy takie jak na przykład utrzymywanie się przy piłce, mające pełnić swoistą ofensywno-defensywną funkcję, czy uświęcona formacja 4-2-3-1 z kluczową rolą Roberto Trashorrasa, którego piłkarskie doświadczenie jest bezcenne dla odmłodzonego Rayo Vallecano. Brak wychowanka Barcelony na boisku wyraźnie było widać w ostatnim przedświątecznym meczu madryckiego zespołu, w którym poległ on w walce z Athletikiem Bilbao. Niezmienny pozostaje także sposób gry defensywy, która wychodzi wysoko, zawężając przeciwnikowi pole gry. Tym, co nieustannie podlega zmianom, są wykonawcy.
Konia z rzędem temu, kto poda podstawowe zestawienie defensywnej czwórki Rayo Vallecano, wykorzystywane przez Paco Jemeza w tym sezonie. O ile stwierdzenie, że na bokach obrony rządzą Tito oraz (rzadziej) Nacho Martínez jest prawdziwe, o tyle przy próbie ustalenia podstawowej pary stoperów madryckiego klubu stajemy naprzeciw sporego problemu. Niekwestionowanym kandydatem do gry na środku obrony jest Álex Gálvez, jednak jeśli chodzi o dobór partnera dla Andaluzyjczyka sprawa nie wygląda już tak kolorowo. Czy też raczej wygląda nie kolorowo, a wręcz pstrokato, jeśli uznamy, że na pozycji stopera na Estadio de Vallecas jest tyleż kolorów, co zawodników, którzy mogą tam grać. A skoro mogą, to grają. Czy może raczej grywają, bowiem sytuację potencjalnego partnera na środku obrony dla Gálveza trudno nazwać stabilną. W ostatniej linii defensywy grywa więc czasem Nacho Martínez, Leo Galeano, Anaitz Arbilla, Zé Castro, Saúl Ñíguez…
Problem w tym, że tych kolorów w defensywie Rayo wydaje się być zbyt wiele. Nie podważając wagi i sensowności stosowania rotacji można jednak odnieść wrażenie, że tak częste przetasowania na środku obrony prowadzą jedynie do destabilizacji i tak niezbyt spójnej ani pewnej defensywy. Czy wyjściem z trudnej sytuacji, w której bez wątpienia znajduje się aktualnie ekipa Paco Jemeza, mogłoby być postawienie na jednego, względnie stałego partnera, który grałby u boku Alejandro Gálveza? A jeśli tak, to na kogo?
Gdzie Paco nie może, tam Arbillę pośle
Czy też raczej gdzie Paco zechce, tam Arbillę pośle. Czyli wszędzie. Funkcję, którą Bask pełni aktualnie w madryckiej drużynie określa się w Hiszpanii mianem „comodín”. Zastąpmy to polskim terminem „zawodnika wielozadaniowego”. Tylko dlatego, że brzmi ono wiele bardziej elegancko niż określenie „zapchajdziura”. W teorii Arbilla jest nominalnym prawym obrońcą. W praktyce pełnił już niemal każdą możliwą funkcję w defensywie, jaką zaordynował mu Paco Jemez. W tym sezonie baskijski obrońca aż sześciokrotnie grał na pozycji środkowego obrońcy, a dla kontrastu dodajmy, że na „swojej” prawej flance defensywy, wychodząc w podstawowym składzie, pojawił się jedynie trzy razy. Na lewej stronie oczywiście także grał. Podstawowym problemem Anaitza wydaje się być nieregularność. Bask potrafi rozegrać spotkania świetne, a parę dni później kompletnie zawalić mecz. Cóż, to już przypadłość, na którą cierpi większość zawodników z Vallecas.
Rolę zawodnika wielozadaniowego pod względem tuszowania dentystycznych ubytków w obronie Rayo wciela się często także Saúl Ñíguez. Dziewiętnastolatek, być może najbardziej obiecujący młody zawodnik znajdujący się obecnie w szeregach pierwszej drużyny Franjirrojos, regularnie wędruje ze środka pola na środek obrony, uzupełniając braki kadrowe lub dopełniając taktycznej wizji Jemeza. Trudno dziwić się decyzji szkoleniowca Rayo, który często korzysta z defensywnych umiejętności Ñígueza. Młody Hiszpan charakteryzuje się bardzo dobrym wyprowadzeniem piłki i mimo, że jego także nie omijają błędy, stanowi zwykle jeden z pewniejszych punktów obrony Rayo.

Fot. TodoSobreCamisetas.blogspot.com
Mniej niż suma części
Często mówi się, że rzeczywistość to coś więcej niż tylko suma części składowych. To czysta prawda, która jednak musi ugiąć się w obliczu takiego fenomenu, jakim jest ekipa Rayo Vallecano. Wydaje się bowiem, że w przypadku defensywy Franjirrojos jest dokładnie odwrotnie — suma wszystkich części stanowi znacznie mniej niż jej pojedyncze składowe.
Żaden z defensorów Rayo nie jest tak zły, tak nieskuteczny i tak nieskoncentrowany jak linia obrony madryckiego klubu jako całość. Tym bardziej, jeśli za miarę efektywności gry defensywnej przyjmiemy oczywisty miernik straconych w sezonie bramek. Rayo, drużyna opierająca się na pressingu jako jednym z fundamentów gry ofensywnej, sama na pressing w wykonaniu przeciwnika reaguje wręcz alergicznie. Wystarczy przyjrzeć się spotkaniu, w którym Rayiści dali się pokonać Osasunie (1:3). Defensywę Rayo dręczą też nieustannie błędy w wyprowadzaniu piłki mimo, że Paco Jemez próbuje je zneutralizować posyłając do obrony dość utalentowanego pod tym względem Saúla. Mimo to diagnoza jest jednoznaczna — obrona Rayo nie funkcjonuje jak jeden, spójny organizm. Ale jak można by się tego spodziewać, skoro co mecz widzimy inne zestawienie defensywy? Jak można spodziewać się zgrania obrony Rayo, jeżeli większość defensorów na przestrzeni sezonu, kolejka w kolejkę, rotuje pomiędzy wszystkimi możliwymi pozycjami?
Jednak diagnoza to jedno, leczenie to drugie. Trudno powiedzieć, czy sytuacja uległaby zmianie (czytaj: stabilizacji), gdyby Paco udało się wreszcie zestawić bardziej stałą czwórkę obrońców. Wydaje się, że jest to możliwe, wziąwszy pod uwagę fakt, że najwięcej błędów defensywa Rayo popełnia pod względem wzajemnego ustawienia w chwili, gdy rywal znajduje się przy piłce oraz (co za tym idzie) w harmonijnym przekazywaniu obowiązków. Stabilizacja, także ta personalna, jest teraz tym, czego Rayo najbardziej potrzebuje, by utrzymać się w najwyższej klasie rozgrywkowej Hiszpanii. Szczerbatemu piratowi z Vallecas przyda się porządna sztuczna szczęka, bo w tej chwili jego zęby są zdecydowanie zbyt chwiejne. Jednak to nie w zębach jako takich tkwi problem, ale w tym, jak bardzo niepewnie osadzone są one w szczęce. Być może, jeśli to ulegnie zmianie, Rayo będzie w końcu w stanie niebezpiecznie ukąsić.
Kalkulacja opłacalności
Rayo — drużyna o silnie zdefiniowanym stylu. Ekipa, która zawsze — chwilami wręcz samobójczo — aplikuje ten sam system gry niezależnie od przeciwnika. Jednocześnie drużyna nieprzewidywalna, nieobliczalna, zdolna zarówno do stracenia, jak i objęcia prowadzenia w ostatnich minutach spotkania. Zdolna do spektakularnej remontady. Dzielnie stawiająca czoła potentatom La Liga i jednocześnie jakże często tracąca punkty z rywalami z dołu tabeli. Rayo Vallecano — żywioł nie do ogarnięcia i nie do przeanalizowania w logiczny sposób.
To dzięki tej radosnej nieprzewidywalności piłkarze z Vallecas tak dobrze radzili sobie na trudnym terenie boisk Primera od momentu awansu do La Liga. To ona stanowiła główną siłę ekipy o mikroskopijnym budżecie i dalekim od bycia powalającym potencjale personalnym. Czy próba uporządkowania tego (pozornego?) chaosu, także defensywnego, nie wytrąci Rayo z ręki jego najgroźniejszego oręża? Czy Rayo bardziej taktyczne, bardziej logiczne i spójne będzie jeszcze zdolne do piłkarskich cudów? Te kalkulacje pozostają już w kwestii Paco Jemeza. Szkoleniowcowi Franjirrojos w nowym roku przyjdzie ostatecznie wybrać, jaką drogą jego drużyna powinna zmierzać do celu — utrzymania w Primera Division. Na razie Jemez jest nieugięty, a piłkarze i kibice wiernie za nim podążają: styl i filozofia gry ponad wszystko. Trener Rayo z pewnością zdaje sobie sprawę, że maszyna z zeszłego sezonu przestała funkcjonować i pewne trybiki koniecznie należy dokręcić. Już niedługo dowiemy się, na co zdecyduje się Paco Jemez. Oby się nie pomylił. A nawet jeśli się nie uda, to… Segunda Division nam niestraszna, takie już jest pirackie życie — hej ho i butelka rumu!