
Deportivo Víctora Sáncheza budowane jest należycie – od fundamentu po sufit. Na którym piętrze ligowej tabeli znajduje się szczyt możliwości Galisyjczyków?
Szóste miejsce – w najnowszej historii dla Blanquiazules to wyżej od nieba. Przed sezonem niewielu dawało Dépor piętnastą pozycję, szóstą od końca… Dotąd nic się nie zepsuło, a jeśli nawet uległo niegroźnej awarii, wnet zostało zreperowane. Lubimy historie z oszukanym przeznaczeniem, ale tej najmniej się spodziewaliśmy.
Na opak
Roped, wspak czytając Depor, z angielskiego tłumaczy się na „ogrodzony”. Takie też było Deportivo – zagrodzone w duszącym ogonie tabeli. Ale to nie jedyny zbieg okoliczności w porównaniu z poprzednią (poprzednimi) kampanią La Liga.
Zatrzymajmy się na analogicznej, siódmej kolejce sezonu 2014/15. Rok temu dusiło się w ogonie tabeli. Z pięcioma porażkami na koncie Los Turcos zamykali stawkę. Po fatalnej, czwartej z rzędu, porażce 1:4 z Sevillą, Víctor Fernández opróżniał biurko. Nie było drużyny, Lucasa Péreza, a interwencje Germána Luxa odstraszały sercowców ze stadionu. Ósmą serię gier, podobnie jak teraz oddzielała dwutygodniowa przerwa na reprezentacje. Fernández miał dostać od prezydenta ostatnie ostrzeżenie, ale jak się okazało, później otrzymał trzy kolejne. Warunek niewykonalny i graniczący z cudem: pokonać Valencię. Zwycięstwo 3:0 na Riazor przeszło do historii, a Deportivo złapało oddech na kilka zbliżających się spotkań. Z biegiem czasu wszystko wróciło jednak do „normy”.
Dwanaście miesięcy minęło i odmieniło Galisyjczyków nie do poznania. Za sterami inny Víctor – Sánchez del Amo, drużynę przez duże D prowadzi – odpukać! – zdrowy Lucas, a ten sam argentyński golkiper (z powodu kontuzji Fabricio), ratuje resztki reputacji defensorów z Riazor. Co jeszcze zmieniło się w ciągu ostatnich 365 dni?
Deportivismo budzi się
Najważniejsza, niemal rewolucyjna roszada, dotknęła stanowisko trenerskie pod koniec zeszłego sezonu. Zastąpienie bogatego w doświadczenia Víctora Fernándeza wiecznym asystentem Míchela, ocierało się o desperację. Prezydent Tino Fernández znał jednak cenę podjętej decyzji. Spadek Deportivo mógł zrzucić na byłego szkoleniowca, co z resztą kupiliby kibice, natomiast śmietanka z utrzymania pod opieką nowego szkoleniowca w całości spije Tino. Każdy scenariusz oddalał winę od szefa, za którym po prawdzie stały znakomite wyniki finansowe wciąż tonącego w długach klubu. Jednak nie o uwolnienie od odpowiedzialności zabiegał Fernández. Angaż del Amo to przemyślany ruch w wielu płaszczyznach. Jeśli zastanawiacie się, kiedy Dépor wjechało na odpowiedni tor, cofnijcie się do 9 kwietnia.
Tego dnia Víctor Sánchez del Amo otrzymał pierwszą szansę trenowania zespołu. Jak rozumieć dymisję Fernándeza z 514 spotkaniami na koncie w La Liga, zwycięzcę Pucharu Zdobywców Pucharów (1995), w zamian za żółtodzioba z zerowym dorobkiem? W dodatku tuż przy czerwonej strefie, na osiem gier przed finiszem rozgrywek? To kuriozum wytłumaczyć potrafił jedynie Tino. „Dla mnie istniała tylko jedna opcja, Víctor Sánchez del Amo” – przyznał prezydent. Bez dwóch zdań, od trenerskiego CV 39-latka, większą wartość wniosło jego piłkarskie portfolio. Del Amo był wybitnym piłkarzem. Wychowanek Realu Madryt w siedem lat z Deportivo wygrał ligę, puchar Hiszpanii i dwa superpuchary. Kolejny krajowy tytuł i Puchar Mistrzów dorzucił jeszcze w białej koszulce, na dodatek spełniał się w reprezentacji. Ale nie przeszłością żył zarząd podpisując z nim umowę.
Nikt nie zdradził, ale krążą teorie, jakoby największą rekomendacją Sáncheza stanowił gen zwycięzcy. Na boisku, wyłączając jedynie La Selección, wygrał prawie wszystko. Co istotniejsze – sporą część tytułów świętował w La Corunii, co zbijało polemikę o rzeczywistej władzy w szatni Dépor. Duch Deportivo był bliski przebudzenia, tym bardziej, że w Olympiakosie, prowadzonym wówczas przez Míchela, Víctor zasmakował tryumfów, już zza linii bocznej. Tego zdaje się brakowało wypalonemu w zawodzie Fernándezowi.
Mądrzejsi i skuteczniejsi
„Víctor Sánchez gwarantuje pracę i unowocześnienie metod zapewniających adaptację klubu do modelu nowoczesnego futbolu” – mówił Xurxo Fernández z La Voz de Galicia dla tegorocznego Przewodnika Kibica ¡Olé! Magazynu. Słowa galisyjskiego dziennikarza, jeszcze sprzed inauguracji sezonu, znajdują rys w wynikach Blanquiazules. Paradoksalnie Deportivo wcale prezentuje futbolu lepszego, za to mocniej przykłada się do myślenia i skuteczności. Przykład? Weźmy najlepszy dotąd mecz za kadencji del Amo, z Espanyolem. Wygrana 3:0 nie wzięła się z geniuszu Lucasa, lecz z konsekwentnej pracy zespołu. Przez większość spotkania przeważali przyjezdni z Barcelony, ale Dépor wiedziało, kiedy wystawić żądła. Nie tracili energii na bezowocne rajdy, narażające przeciętną defensywę na kontry.
Inna kwestia to taktyczne i personalne koncepcje Víctora. Sánchez zrozumiał rozbieżność klas pomiędzy obrońcami a pozostałymi formacjami i opracował wariant defensywno-ofensywny. Ciągnących do przodu bocznych obrońców: Luisinho i Juanfrana przekwalifikował na skrzydłowych. De facto nadal hasają pod polem karnym przeciwnika, z jednym zastrzeżeniem – po stracie podwajają krycie w bocznych sektorach. To samo tyczy się zawodników z natury atakujących od boku: Fede, Alberto czy Fajra. Dzięki temu stoperzy koncentrują się wyłącznie na swojej robocie, nie nadrabiają za Laure i Navarro kosztem dziur we własnej strefie. To o tyle ważne, bo w poprzedniej kampanii takiego Ivana Cavaleiro nie ruszała potrzeba odwrotu, kiedy Juanfran z Luisinho pędzili wzdłuż boiska.
Zgoła odmiennie brzmi filozofia defensywnych pomocników. Masywny Sidnei, w towarzystwie Arribasa lub Lopo oceną Víctora wystarczają we własnej szesnastce, co daje większą autonomię Borgesowi i Mosquerze w roli piwotów. Kostarykanin ma za sobą fantastyczny sierpień i wrzesień, przybierając miano reżysera, Hiszpana z kolei boją się piszczele rywala, a też potrafi mocno i precyzyjnie kąsać z dystansu. Álex Bergantiños (dotychczasowy kapitan) z Juanem Domínguezem to duet o innej charakterystyce, cofniętej. Del Amo posiada więc dwa warianty w środku pola. Niemniej największym polem manewru szkoleniowiec dysponuje w pierwszej linii frontu.
Ubogie w klasowego snajpera, Deportivo naciera bez szpicy. Oriol Riera miewał problemy zdrowotne, ale kiedy powrócił, to i tak rzadko okupował „dziewiątkę”, a młody Jonathan jeszcze nie wkomponował się w koncepcję Dépor. Tym, który najwięcej do powiedzenia ma w ostrzale jest oczywiście Lucas Pérez. To przez przesunięcie „siódemki”, z La Corunii pędem do Hueski zwiał utalentowany Luis Fernández. Na przedmeczowych diagramach Los Turcos umieszczają jednego wysuniętego napastnika, ale w zależności od przebiegu spotkania może ich być dwóch (z Lucasem Fajr, Luis Alberto, Riera lub Fede), albo wcale. Zeszłoroczny niedobór wysuniętych delanteros, Víctor przekłuł w najgroźniejszy oręż swojego zespołu. Odciążony i wspomagany Pérez, z czterema golami plasuje się w czubie rankingu Pichichi, a i koledzy korzystają z zapatrzenia defensyw na Galisyjczyka.
Atak to wreszcie formacja, gdzie najwidoczniejsze jest oddziaływanie Víctora. W minionym sezonie Lucas, Riera i Toché łącznie trafiali dwunastokrotnie, z czego pięć razy już po zmianie trenera. Mieli na to osiem kolejek, przy czym często pauzowali. W tym samym momencie, rok temu Deportivistas osiem razy zwyciężali bramkarzy, dzisiaj – dwanaście. Na plus Sáncheza trzeba zapisać także to, że Deportivo przestało strzelać „przypadkowe”, za to koronkowo wypracowane bramki (z wyjątkiem Fede na Benito Villamarín).
Lód na głowę
Z listy bolączek Deportivo skreślamy również wiele innych pozycji. Dużą wagę przywiązuje się grze na wyjazdach. U del Amo podróże po hiszpańskich stadionach przestały podcinać piłkarzy. Pierwsze dwa zwycięstwa aktualnej temporady Blanquiazules odnieśli w delegacjach, a pierwszą porażkę na Riazor. Dziennikarze wymyślili nawet dowcip.
Przychodzi do baru piłkarz Deportivo i podrywa dziewczynę. „Idziemy do mnie czy do ciebie?” – pyta adorowana. „Do Ciebie, bo u siebie nie potrafię” – odpowiada piłkarz.
Zdecydowanie podskoczyły też morale zespołu, choć w tym nie same wyniki pomogły. Zeszłoroczną paczkę w szatni zastały nietuzinkowe indywidualności. Mentalności Fernando Navarro, Pedro Mosquery, Caniego czy pokonującego nowotwór Jonása Gutiérreza nie przystoi stawiać w jednym szeregu z José Rodríguezem, wygwizdywanym Hélderem Postigą czy Toché. Pod tym względem znaczącym ubytkiem było odejście uwielbianego na trybunach Cezarego Wilka.
Każda historia ma jednak komplikacje. W przypadku Los Turcos zasadne jest pytanie często zadawane w odniesieniu do sezonowych rewelacji: kiedy „spuchną”? Bez fałszywej skromności, Víctor mimo wszystko musi pochylić się nad dekoncentracją środkowych obrońców. Położyć lód na głowy tych, którzy już czują się utrzymani w lidze, no i nauczyć piłkarskiej pokory, tej właśnie zabrakło w starciu z Gijón i Granadą. Sam nad sobą także powinien popracować. Chociaż otacza się wyjadaczami pokroju Manuela Pablo, pozostaje mu obrosnąć w pióra przed pojedynkami z silniejszymi. Deportivo nie zmierzyło się jeszcze z nikim, kto okupuje wyższą pozycję w tabeli.
Ostatni raz kiedy Deportivo zagościło na dłużej w czołówce La Liga miał miejsce sześć lat temu (nie licząc premierowych kolejek spadkowej kampanii 2012/13 za Lotiny). Ale czy takim argumentem uda się powstrzymać ten hurraoptymizm, skoro na kibicowskich forach pojawiają się pierwsze wpisy o Lidze Europy?