
Podobno dla nowych zespołów najtrudniejszy jest drugi sezon grania w wyższej lidze. Ta często powtarzana w mediach fraza warta jest sprawdzenia, zwłaszcza w kontekście Primera División, gdzie aż trzech beniaminków z poprzedniego sezonu utrzymało się w najlepszej lidze świata.
Zjawisko to przywędrowało do nas najprawdopodobniej z Anglii, gdzie o „syndromie drugiego sezonu” mówi się już od dłuższego czasu i gdzie jest on na tyle popularny, że doczekał się nawet własnej strony na Wikipedii. W Polsce funkcjonuje ono głównie w mediach, gdzie jest świetnym wypełniaczem czasu antenowego, tak jak i inne mity, typu „niewykorzystane okazje lubią się mścić” lub te mówiące o działaniu „efektu nowej miotły”.
W tym sezonie możemy tę frazę usłyszeć wyjątkowo często, ponieważ mamy aż trzy drużyny, które będą mierzyć się z tym problemem. Levante, Girona i Getafe, które rok temu dobrze poradziły sobie jako beniaminkowie, teraz znów będą pod lupą futbolowych ekspertów. Ci będą chcieli sprawdzić, czy faktycznie nadają się one do gry w Primera Division.
Historia dodaje optymizmu
Statystykami w czystej postaci zajmiemy się później, najpierw spójrzmy na konkretne drużyny, które w ostatnich latach zmagały się z syndromem. W niedawno ukończonym sezonie mieliśmy dwa takie kluby i w obu przypadkach udało się uniknąć relegacji do niższej ligi. Alavés może i zanotowało słabszy sezon, bowiem zajęło czternaste, a nie jak w debiucie dziewiąte miejsce, ale spełniło oczekiwania jakim było spokojne utrzymanie. Podobnie było w przypadku Leganés, które drugi rok z rzędu zajęło ostatnie bezpieczne miejsce w tabeli, ale tym razem dużo wcześniej zapewniając sobie spokój.
Jednak aby nie wprowadzić tutaj zbyt sielankowej atmosfery, to cofnijmy się sezon dalej, gdzie drugi sezon okazał się być smutnym dla Sportingu Gijón. Ekipa prowadzona przez Abelardo, a następnie Rubiego, pomimo świetnego startu w sezonie, gdzie po trzech kolejkach była nawet na podium, spadła z rozgrywek, zajmując osiemnastą pozycję. Ogólnie był to ciężki sezon dla ekip rozgrywających drugą kampanię w La Liga. Chociaż z całej trójki spadło tylko Gijón, to Betis i Las Palmas również nie zachwycały, zajmując słabsze niż rok wcześniej ligowe pozycje.
Odwrotnością i pokazem siły wciąż młodych stażem ekip byli beniaminkowie z sezonu 2011/2012. Betis, Rayo i Granada zajęły w swoim pierwszym sezonie miejsca 13, 15 i 17, by już w kolejnym poprawić się o odpowiednio sześć, siedem i dwie pozycje, wskazując, iż syndrom, syndromem, ale liczy się przede wszystkim to jakimi piłkarzami grasz. A był to sezon, gdzie w Rayo rządził i dzielił Roberto Trashorras, a gole zapewniali Piti i Léo Baptistão. W Betisie zaś o dobry wynik zadbali Rubén Castro, Jorge Molina czy Joel Campbell. Niestety dla ekipy z Sevilli były to miłe złego początki, bowiem pomimo świetnego drugiego sezonu i poradzenia sobie z omawianym „syndromem” już rok później… zajęli ostatnie, dwudzieste miejsce i spadli z ligi.
A czy drugi sezon może być zarówno najlepszy i najsłabszy dla tej samej drużyny? Okazuje się, że tak, co pokazało Elche z sezonu 2014/2015. Chociaż drugi sezon był dla nich lepszy, bowiem zajęli trzynastą zamiast szesnastej pozycji, to i tak zostali zdegradowani do Segunda Division. Okazało się bowiem, że tak jak na murawie ekipa, w której dość dobrze radził sobie Przemysław Tytoń, potrafiła wygrywać niejeden mecz, tak zarząd klubu przegrał ten najważniejszy, rozegrany z finansami, czego efektem było zbyt duże zadłużenie. Jak widać, syndrom ten potrafi dotknąć także działaczy.
Nie taki syndrom straszny…
Najczęściej jako argumentów sugerujących istnienie syndromu drugiego sezonu używa się dwóch przekonań. Po pierwsze – inne drużyny z ligi będą traktować beniaminków z przymrużeniem oka, dzięki czemu w premierowym sezonie będzie im łatwiej o punkty, a po drugie – w kolejnej kampanii to byli beniaminkowie będą bardziej rozprężeni, licząc, że są już w pełni gotowi na grę w wyższej lidze.
Pierwszy z wspomnianych powodów miał być jedną z przyczyn wyjaśniających fakt, iż od trzech lat zawsze któryś z nowych klubów kończył sezon w górnej połowie tabeli. Rok temu było to ósme Getafe, a wcześniej Alavés (2016/2017 i dziewiąte miejsce) czy Betis (dziesiąta pozycja – 2015/2016). Istnienie pewnej „taryfy ulgowej” i przekonania, że beniaminkowie będą łatwym dawcą punktów potwierdza też to, że w ostatnich 10 sezonach tylko siedmiu na trzydziestu beniaminków spadało z Primera Division, przy czym zazwyczaj były to ekipy zupełnie nieprzygotowane do rywalizacji na tym poziomie, jak Osasuna sprzed dwóch sezonów, zdobywająca 22 punkty w sezonie, czy jeszcze słabsza Córdoba z 20 punktami w sezonie 2014/2015.
Drugą z przyczyn miało być pewne rozprężenie u zespołów, którym udało się utrzymać w debiutanckim sezonie, więc teraz może im się wydawać, iż będzie tylko łatwiej. Kiedy popatrzy się statystycznie na ostatnie dziesięć sezonów, to okazuje się, że teza ta nie ma potwierdzenia. Na dwadzieścia drużyn, aż 10 zanotowało poprawę w miejscu w tabeli. Osiem z nich zaprezentowało się gorzej w drugim sezonie, a dwie ekipy na koniec uplasowały się na tej samej pozycji.
Potwierdza to też statystyka średnich pozycji oraz liczby zdobywanych punktów. Jak pokazuje wykres poniżej uśrednione miejsce na koniec drugiego sezonu jest o około półtora lokaty wyższe niż beniaminka. Taki zespół zdobywa też około dwa i pół punktu więcej.
…jak go umalują
Podstawowym celem klubu, który rozgrywa swoje pierwsze sezony po awansie do La Liga jest uniknięcie spadku. Oczywiście zdarzają się perełki jak Villarreal, który po awansie w sezonie 2013/2014 zadomowił się od razu w czubie tabeli i przez pięć kolejnych sezonów zajmuje miejsca od czwartego do szóstego. Jednak większość zespołów martwi się przede wszystkim o to, czy uda się w kolejnym sezonie również grać w najwyższej lidze. Jednym z przejawów syndromu powinno być więc to, że łatwiej utrzymać się w sezonie debiutanckim niż kolejnym. Tak jednak nie jest, co potwierdzają dane z ostatniej dekady.
Analizując przypadki 30 drużyn, które zaliczyły swój debiutancki sezon oraz dwudziestu i czternastu, którym udało się rozegrać również drugi i trzeci rok, widać, że najwięcej spadków zanotować można właśnie w pierwszym sezonie. Spadało wtedy 23% klubów, przy 20% w drugim i 14% w trzecim roku gry.
Sezon gry w Primera | Procent spadków | Liczba spadków/Liczba drużyn |
---|---|---|
I sezon | 23% | 7/30 |
II sezon | 20% | 4/20 |
III sezon | 14% | 2/14 |
Wyjaśnienie wydaje się być proste. Im dłużej dana drużyna gra w Primera Division, tym lepiej jest przygotowana do tych rozgrywek. Jeżeli udało jej się utrzymać raz, to i o kolejny powinno być łatwiej. Oczywiście w futbolu nie ma pewników, więc można podzielić los wspominanego już Betisu i raz skończyć na siódmym miejscu, a rok później na ostatnim, ale pewna zasada wyłania się z wspomnianych statystyk.
Syndrom czy błogosławieństwo?
Podczas analizy występów różnych drużyn w drugich sezonach można jednak dojść do innego, ciekawego wniosku. Otóż okazuje się, że „syndrom drugiego sezonu” faktycznie istnieje, ale ma odwrotne działanie. Wiele drużyn, które awansowały do Primera Division właśnie swój drugi sezon ma najlepszy. Tak było między innymi w przypadku Realu Saragossa, który od sezonu 2009/2010 przez cztery lata występował w La Liga i właśnie w drugim roku gry zanotował najlepszą, bo trzynastą lokatę. Jeszcze lepiej wyglądało to w przypadku Levante. Ekipa, która w pierwszym sezonie zajęła czternastą pozycję, już rok później wchodziła z szóstego miejsca do europejskich pucharów. Był to jednak jednorazowy wyskok popularnych Granotas, bowiem w kolejnych czterech sezonach nie udało im się ani razu zająć pozycji wyższej niż dziesiąta, a na domiar złego wreszcie spadli do Segunda.
Te przykłady potwierdzają tylko ogólną tendencję. Spośród ekip, które w ostatniej dekadzie awansowały do La Liga, aż osiem razy ich najlepszy sezon przypadał właśnie na ten drugi. Dla porównania, tylko w pięciu przypadkach działo się tak w sezonie pierwszym.
Podsumowując, Levante, Girona i Getafe nie muszą martwić się o żadne działanie syndromu drugiego sezonu, który może i jest popularny w mediach i wśród kibiców, ale nie ma faktycznego przełożenia na końcowe wyniki w tabeli. Jak pokazuje historia i statystyka, kolejny, po debiutanckim, rok w La Liga może być i totalną katastrofą, i wielkim sukcesem. Wszystko zależy jednak przede wszystkim od tych, którzy wybiegają na murawę oraz od trenerów, którzy nimi kierują. Wszelkie większe i mniejsze zabobony czy przysłowia nie mają tu niestety nic do rzeczy, bowiem na końcu i tak trzeba zdobyć te upragnione 40 punktów dających utrzymanie.