Zawsze byliśmy spóźnieni, przegraliśmy wszystkie górne piłki. Nie mieliśmy nawet jednego zawodnika, który rozegrał dobre spotkanie – tak w szczerych słowach opisał blamanż z Atletico Carlo Ancelotti. Choć mówi się, że każdy mecz to inna historia, w pojedynkach z piłkarzami Diego Simeone ta historia dla Realu zatacza koło. W tym sezonie już sześciokrotnie. Jak na razie nie widać, by Królewscy wyciągnęli jakiekolwiek wnioski. Obrazu kompromitacji, jaką uraczyli oni Madridistas, dopełniają wypowiedzi między innymi Cristiano Ronaldo, który stwierdził, że “Real i tak jest lepszą drużyną”.
Odwrócone role w stolicy
Jeszcze nie tak dawno, bo w 2011 roku, kibice Los Blancos wywiesili na Bernabeu transparent z napisem “Szukamy godnego rywala w derbach Madrytu!“. Ronaldo i spółka chyba już dawno zdali sobie sprawę, że go znaleźli, a fani na Calderón nie omieszkali wykorzystać tego faktu, przedrzeźniając kibiców Realu Madryt. Czy Królewscy są “godnym rywalem”? Patrząc na wynik wczorajszego meczu bez wątpienia tak nie jest. Stolica Hiszpanii była wczoraj czerwono-biała, choćbyśmy nie wiem jakich argumentów używali, by nie spojrzeć prawdzie w oczy.
Mimo osiągania dobrych rezultatów, zarówno w derbach, jak i w innych meczach podwyższonej rangi, w Madrycie nadal dominują sympatycy Realu i bardzo trudno jest to zmienić. Florentino Pérez zadbał, by Królewscy stali się marką globalną, wzbudzającą emocje i podziw niemal w każdym zakątku świata. Nie mniej jednak, wczorajszy pojedynek transmitowany był m. in. w Stanach Zjednoczonych, co w sposób istotny musiało nadwyrężyć pozytywny wizerunek Realu, jako drużyny niezwyciężonej i kroczącej od zwycięstwa, do zwycięstwa.
Atlético uzyskało prymat w stolicy Hiszpanii i tak długo, jak za sterami okrętu z Calderón stoi Diego Simeone będzie starać się go utrzymać. Warto podkreślić, że Rojiblancos to także bezpośredni rywal Realu w wyścigu o mistrzostwo Primera División. Każdy punkt jest w tej chwili na wagę złota, a im bliżej końca sezonu, tym margines błędu coraz mniejszy. Na dodatek powraca Liga Mistrzów, w której Królewscy podejmą zespół Schalke 04. Mimo, że ostatni dwumecz pomiędzy tymi drużynami zakończył się pogromem Niemców aż 9:1, przy takiej grze Realu możemy spodziewać się wszystkiego. Możliwe, że Los Blancos trafią na Atlético w dalszej fazie Ligi Mistrzów. Odpowiedzcie sobie sami na pytanie, jak bardzo skomplikowałaby się wtedy nasza droga ku obronie tytułu.
“Nie mieliśmy tego meczu”
Dlaczego Real przegrał wczorajsze spotkanie? Nie chciałbym w pełni usprawiedliwiać słabej gry Królewskich, ale zanim “niedzielni kibice” zwolnią Ancelottiego i sprzedadzą Karima Benzemę, a hejterzy z innych fanowskich stronek zaczną pytać dlaczego Cristiano dostał Złotą Piłkę, warto wziąć pod uwagę kilka istotnych czynników.
W obliczu braku Pepe i Ramosa, którzy bądź co bądź doskonale grają głową, Atlético miało wręcz kolosalną przewagę w powietrzu i wygrywało niemal każdy pojedynek główkowy. Dokładnie to było przyczyną utraty pierwszej i czwartej bramki, kiedy Dani Carvajal nie upilnował wzbijającego się w powietrze Mario Mandżukicia. Ta sama historia dotyczy Nacho. Choć Hiszpan wykorzystywał dawane przez Ancelottiego szanse, w pojedynku z Atlético po prostu zginął zarówno w walkach o górne piłki, jak i w całościowej grze obronnej. Wydaje się, że najlepiej (o ile po takim meczu można powiedzieć, że ktoś wyróżniał się na tle kolegów) z linii defensywy zagrał Raphaël Varane. Niewątpliwą przyczyną słabej gry był także brak Marcelo. Brazylijczyk stwarzał ogromne zagrożenie na lewej stronie i doskonale rozumiał się z Isco. Tego elementu wyraźnie zabrakło.
Ancelotti powiedział: “Nie mieliśmy tego meczu”. Ukochaną przez niego kontrolę i intensywność w dużej mierze zapewnia linia pomocy. Wczorajszego popołudnia nie miała ona w swoich szeregach Jamesa Rodrígueza, który złamał piątą kość śródstopia i wypadł z gry aż na trzy miesiące. Oddelegowany w jego miejsce Sami Khedira zagrał bardzo źle. Na dodatek doznał kolejnej kontuzji mięśniowej. Nowy kontrakt już pewnie na niego czeka…
W Realu Madryt panuje istny szpital. Niemal połowa podstawowego składu, stanowiącego o sile i doskonałej grze Królewskich leczy urazy w Valdebebsas. James, Ramos, Pepe, zawieszony za nic Marcelo, powracający po kontuzji Jesé Rodriguez i Fábio Coentrão, czy walczący o powrót na boisko Luka Modrić. A na ławce Asier Illarramendi, Khedira i świeżo sprowadzony z Brazylii Lucas Silva. A nie, Sami znów doznał kontuzji. Ogólnie jest czym postraszyć.
Piłkarzy różne wnioski po porażce
Dani Carvalaj, jako głos całego zespołu, w pomeczowych wywiadach podkreślał:” Przede wszystkim prosimy kibiców o wybaczenie. Graliśmy fatalnie i oni zasługują na przeprosiny (…). Wyciągniemy wnioski i będziemy pracować, by skorygować nasze błędy”. Taka wypowiedź paradoksalnie może się podobać. Hiszpan nie owija w bawełnę, przyznaje – tak, skompromitowaliśmy się, chcemy Was przeprosić. Postaramy się odwrócić złą kartę i pokazać postawę godną noszenia białej koszulki.
Tego podejścia nie podziela natomiast Cristiano Ronaldo. Choć Portugalczyk przyznał, że należy przede wszystkim przeprosić fanów, nie omieszkał wspomnieć, że Real i tak jest lepszym zespołem “tylko trzeba to pokazać na boisku”. Kiedy traci się cztery bramki, nie strzelając ani jednej, tego typu tłumaczenie jest po prostu śmieszne i nie przystoi zdobywcy Złotej Piłki.
Głos po porażce zabrał również kapitan zespołu, Iker Casillas. Hiszpan przeprosił fanów, nie zgodził się natomiast ze stwierdzeniem, że był winny utraty pierwszego gola. Futbolówka przeszła między nogami Nacho, a Varane zmienił w nieznacznym stopniu tor jej lotu. Casillas mógł zachować się lepiej, ale ja się z nim zgadzam – to wbrew pozorom nie była łatwa sytuacja. Gdyby Dani Carvalaj upilnował na dłuższym słupku Mandżukicia, a Toni Kroos asekurował przestrzeń przed polem karnym, tego strzału w ogóle by nie było.
Twardy orzech Ancelottiego
Real jest w totalnym dołku. Zawodnicy rezerwowi nie spełniają pokładanych w nich nadziei. Nie funkcjonuje współpraca BBC, które w zeszłym sezonie zdobyło przecież ponad 100 bramek. Carlo Ancelotti ma twardy orzech do zgryzienia, być może najtwardszy, odkąd rozpoczął swą przygodę z Realem Madryt. Bernabeu nie będzie akceptować takich wyników, tym bardziej, że Barcelona bez problemu pokonała Atlético zarówno w Pucharze Króla, jak i w La Liga.
Światełka w tunelu upatruję w dwóch kwestiach. Po pierwsze, sobotni blamanż jest wielkim impulsem do poprawy. Piłkarze zdają sobie sprawę z powagi sytuacji i tego, że każdy błąd może zniweczyć wszystko, nad czym pracowali od początku sezonu. Nie muszę chyba przypominać fenomenalnej serii 22 zwycięstw z rzędu. Mam nadzieję, że Cristiano Ronaldo obudzi się w końcu z zimowego snu i poprowadzi zespół ku kolejnym tytułom. Real potrzebuje swojego najlepszego zawodnika, jak nigdy wcześniej.
Poza tym, sytuacja poprawi się, kiedy do gry wrócą wszyscy kontuzjowani zawodnicy z Ramosem, Pepe i Modriciem na czele. Nie wyobrażam sobie Los Blancos bez trójki tych piłkarzy, którzy w poprzednim sezonie odegrali istotną rolę w zdobyciu czy to Pucharu Króla, czy w końcu upragnionego 10-tego tytułu Ligi Mistrzów.
Ancelotti nie ma obecnie wszystkich narzędzi do walki o tytuły, ale ma doświadczenie i piłkarzy rozumiejących potrzebę ciągłej poprawy i walki na każdym froncie. Real musi przeprowadzić remontadę, jakiej od dawna Bernabeu nie widziało. Na samym sobie.