
Hummels, David Luiz, Kompany, Vertonghen, Agger, Vermaelen, Garay, Iñigo Martínez, Marquinhos, Schär, Laporte, Musacchio, Skrtel, Lovren, Mangala, Abdennour, Vergnini, Amorebieta, Thiago Silva czy wreszcie… Carles Puyol. Od blisko trzech lat katalońskie dzienniki Sport i Mundo Deportivo bombardują culés dziesiątkami nazwisk środkowych obrońców, którzy mieliby być lekiem na bodaj największy piłkarski problem, z jakim Barcelona musi zmagać się od dobrych kilku lat – brak duetu środkowych obrońców z prawdziwego zdarzenia.
Od pierwszego sezonu za kadencji Pepa Guardioli podstawowym stoperem jest Gerard Piqué. Hiszpan najlepiej wyglądał w parze z Carlesem Puyolem, jednak permanentne problemy Tarzana ze zdrowiem spowodowały, że poszczególni trenerzy Dumy Katalonii muszą szukać odpowiedniej alternatywy. A tej – przynajmniej jak na tę chwilę – nie ma.
Żeby zrozumieć, kim dla Barcelony jest Carles Puyol, trzeba o kilku rzeczach powiedzieć wprost. Tarzan od wielu lat stanowił prawdziwą duszę Barçy. Obrońca nigdy nie odpuszczał, zawsze walczył na 110%, nawet w meczach pozornie pozbawionych znaczenia. Puyol zarażał partnerów swoją wolą walki i zaangażowaniem; potrafił odpowiednio ich zmotywować oraz zganić za złe zachowanie. Wielu culés uważa, że dopóki Puyol był na boisku i, kolokwialnie mówiąc, trzymał Piqué za mordę, środek obrony Barcelony funkcjonował w bardzo dobry sposób.
Dziś Puyola praktycznie już nie ma, Carles gra bardzo niewiele i swoje minuty nabija raczej w mało znaczących meczach. Rolę lidera defensywy przejął Piqué, jednak nie jest to zawodnik stworzony do tej roli. Gerard najlepiej funkcjonuje w sytuacji, gdy ma nad sobą kogoś, do kogo żywi szacunek, kogoś, kto może w każdej chwili nim wstrząsnąć i opieprzyć w sytuacji, gdy partner Shakiry popełni jakiś – mniej lub bardziej poważny – błąd. Ten sam schemat można zastosować praktycznie do każdego innego gracza podstawowej jedenastki. Brakuje tego „kata” wśród zawodników. Od czasu rozpoczęcia poważniejszych problemów Puyola ze zdrowiem, czyli mniej więcej od maja 2012 roku i artroskopii kolana, w Barcelonie nie ma nikogo, kto byłby w stanie swoją osobą wpłynąć na grę Piqué, tak jak nie ma nikogo, kto byłby w stanie poderwać zespół do walki. Na pewno takim zawodnikiem nie jest Gerard, na pewno nie są nimi Busquets, Iniesta, Cesc, Neymar czy Messi, czyli kluczowe postaci dla obecnej Barçy, jednak brak osobowości w Barcelonie to temat na zupełnie inny tekst. Wróćmy do środka obrony.

Fot. soomaalidamaanta
Szukając rozwiązania na zewnątrz…
W Barcelonie mniej więcej od trzech lat trwa „operacja stoper”. Sztab techniczny katalońskiego klubu szuka odpowiedniego zawodnika, który mógłby – najlepiej za rozsądną cenę – wzmocnić drużynę i stać się wartościowym partnerem dla Gerarda Piqué. Każde z prezentowanych do tej pory rozwiązań miało swoje plusy, jednak nigdy nie spełniło oczekiwań trenera i kibiców, czyli logicznie rzecz biorąc zawiodło.
Przed rozpoczęciem swojego drugiego sezonu w Barcelonie brak alternatywy dla duetu Piqué – Puyol zauważył Pep Guardiola i poprosił zarząd o kupno Dmytro Czyhrynskiego. Laporta zdecydował się spełnić prośbę Mistera i Ukrainiec za 25 milionów euro wylądował w Barcelonie. Defensor nie dostał w pierwszym sezonie zbyt wielu szans na udowodnienie swojej przydatności do zespołu. Pep podobno wierzył w jego rozwój i chciał dać mu więcej okazji do gry w drugim sezonie, jednak rok później Czyhryński pożegnał się z Barceloną i wrócił do Szachtara za 10 milionów mniej, a tam przepadł w szarym marazmie i myślał podobno nawet o zakończeniu kariery.
Latem 2010 roku do Barcelony przyszedł Javier Mascherano. Argentyńczyk przychodził do Barcelony jako defensywny pomocnik, jednak szybko został przez Guardiolę przekwalifikowany na stopera, gdyż w roli zmiennika Busquetsa nie spełniał oczekiwań. El Jefecito jest bodaj najlepszym obrońcą sprowadzonym na Camp Nou od dobrych kilku lat, jednak nie jest to dla Barcelony kandydat idealny. Pierwszym i najważniejszym problemem związanym z Mascherano jest jego wzrost. Argentyńczyk mierzy 174 centymetry i po prostu nie radzi sobie przy stałych fragmentach gry czy w walce z silnymi napastnikami rywala, co w ostatnim meczu z Manchesterem City świetnie pokazały jego pojedynki z Álvaro Negredo, który niejednokrotnie przepychał Masche jakby ten był lekki jak piórko. Oczywiście, nie można odmówić Mascherano umiejętności typowych dla defensora. Javier jest bodaj drugim po Puyolu (choć oczywiście obu dzieli naprawdę wiele) największym walczakiem w zespole, dysponuje świetnym wślizgiem, potrafi dobrze się ustawić, jest dość szybki, a do tego umie fantastycznie przerzucić piłkę do kolegi z zespołu dosłownie na nos, jednak nie jest to po prostu piłkarz odpowiedni do pełnienia roli podstawowego środkowego obrońcy w Barcelonie.
W 2012 roku Barcelona na gwałt szukała typowego stopera, a kupiła… defensywnego pomocnika Arsenalu, Alexa Songa. Zubizarreta zachwalał Kameruńczyka i mówił o nim, że równie dobrze może występować jako środkowy obrońca. Komentowanie jego gry na tej pozycji jest zupełnie pozbawione sensu. Song spisywał się beznadziejnie. Pomimo tego, że Alex spełnia jeden z podstawowych warunków Barcelony, czyli umiejętność radzenia sobie z piłką przy nodze, z gry na pozycji stopera wyklucza go jeden bardzo ważny aspekt: taktyka. Song jest prawdziwym inwalidą jeśli chodzi o kwestie związane ze strategią, nigdy nie potrafił trzymać się założonego schematu i najprawdopodobniej nigdy się tego nie nauczy. Pomysł związany z Songiem na środku obrony nie wypalił i niemal na pewno nie wypali. Kameruńczyk niewiele lepiej spisuje się na pozycji defensywnego pomocnika. Ten transfer był kolejnym wielkim błędem sztabu technicznego Barcelony.
Szukając rozwiązania u siebie…
W obliczu kontuzji Pep Guardiola sięgał po posiłki z drużyny rezerw. Szkoleniowiec z Santpedor najczęściej sięgał po Andreu Fontása, jednak piłkarz ten zdecydowanie nie grał na poziomie potrzebnym do utrzymania się w Barcelonie; dokładnie to samo można powiedzieć na przykład o Sergim Gómezie. Jedynym światełkiem w tunelu wydaje się być Marc Bartra.
Młody, hiszpański obrońca w kadrze pierwszego zespołu znajduje się już od blisko dwóch lat, jednak prawdziwą szansę otrzymał dopiero w obecnych rozgrywkach. Tito sięgał po Bartrę wyłącznie w sytuacjach absolutnie koniecznych, dając szansę gry na środku obrony praktycznie każdemu, tylko nie Marcowi. Nieco więcej zaufania do Hiszpana wykazywał Tata. Młody defensor jak dotychczas rozpoczął w tym sezonie 14 spotkań w podstawowej jedenastce i zawodził naprawdę rzadko, choć wszyscy w pamięci mamy jego kosmiczny błąd z sobotniego meczu z Sociedadem przy bramce Griezmanna.
W teorii, Bartra jest bardzo dobrym defensorem dla Barcelony. Niewątpliwie, Hiszpan mający 183 centymetry wzrostu, powinien przybrać nieco masy mięśniowej, jednak już teraz gra na wysokim poziomie. Marc potrafi w bardzo elegancki sposób odbierać piłkę zawodnikom rywala, umie wywierać odpowiednią presję na przeciwniku, a także potrafi świetnie grać piłką oraz włączyć się do akcji ofensywnej. Problemem Bartry jest to, że… jest on zbyt podobny do Piqué. Obaj zawodnicy – przynajmniej moim zdaniem – mają tę samą charakterystykę. Wystawianie dwóch bardzo podobnych zawodników, mających bardzo zbliżone wady, nie jest najlepszym rozwiązaniem dla trenera. Bartra mógłby być obrońcą Barçy na lata, jednak jest on zbyt podobny do Piqué.
Quo vadis, Barcelono?
Problemem Barcelony jest to, że w tym momencie dysponuje ona dwoma klasycznymi środkowymi obrońcami, jednym permanentnie połamanym stoperem oraz jednym defensywnym pomocnikiem przekształconym na defensora. Najprostszym rozwiązaniem każdego takiego problemu są oczywiście transfery. Latem tego roku z Barceloną – według doniesień mediów – najprawdopodobniej pożegna się jej symbol, Carles Puyol. Plotkuje się także o odejściu Javiera Mascherano, który ma podobno bardzo konkretną ofertę z Napoli i skłania się ku jej przyjęciu. W hipotetycznej sytuacji związanej z odejściem obu tych zawodników, Barça zostaje z dwoma bardzo podobnymi stoperami – Bartrą i Piqué. I co dalej?
W tym momencie Barcelona nie może pozwolić sobie na utratę Javiera Mascherano. Można na Argentyńczyka narzekać, że dobre występy przeplata tymi bardzo przeciętnymi, że jest niski, i tak dalej, jednak Dumie Katalonii ciężko będzie znaleźć na rynku transferowym stopera, który dałby jej tyle jakości. Abstrahując już od stricte piłkarskich umiejętności Javiera, trzeba także wspomnieć o jego psychice. Mascherano jest znany z bycia boiskowym twardzielem, typowym przykładem walczaka, który jednak w szatni jest człowiekiem bardzo spokojnym i lubianym, nie stwarzającym żadnych problemów wychowawczych. W swoim pierwszym sezonie Javier pełnił rolę trzeciego stopera – za Puyolem i Piqué – i wywiązywał się z niej świetnie. Gdy przystosował się do stylu gry, nie zawodził, nie marudził na zbyt małą liczbę minut i nie wydaje mi się, aby sytuacja miała się zmienić w przypadku transferu świetnego stopera z prawdziwego zdarzenia.
Prawdziwie katastrofalnym błędem Barcelony było odmówienie zapłacenia Milanowi 45 milionów euro za Thiago Silvę. Brazylijski obrońca, najlepszy stoper na świecie, latem 2012 roku przeszedł do Paris Saint Germain, choć zawsze powtarzał, iż jego marzeniem jest gra w barwach Dumy Katalonii. Piłkarz ten idealnie pasowałby do stylu gry katalońskiego zespołu. Twardy w obronie, praktycznie nie do przejścia, dysponujący świetną szybkością, oceną gry, umiejętnością odbioru, a także bardzo dobrze czujący się z piłką przy nodze zawodnik stanowi wręcz stopera idealnego. Poznali się na tym szejkowie rządzący PSG, poznali się na tym także w Barcelonie, jednak tutaj do gry weszła chęć oszczędności zarządu. 45 milionów za stopera wydawało się w 2012 roku być prawdziwie kosmiczną sumą, jednak z perspektywy czasu brzmi jak okazja.
W tym roku Barcelona najprawdopodobniej w końcu sprowadzi jakiegoś stopera. Najpoważniejszym kandydatem jest bodaj David Luiz, który – bardzo delikatnie mówiąc – nie jest kandydatem idealnym. Poza nim wymienia się także kilku innych obrońców, jednak żaden z nich nie dorównuje klasą Thiago Silvie. Barcelona wyda na nowego stopera najprawdopodobniej przynajmniej 25 milionów euro, a i tak dostanie kogoś gorszego niż Brazylijczyk grający obecnie w PSG. 19 milionów na Songa, 25 (?) milionów teraz… Sumując te kwoty 45 milionów za Thiago Silvę nie wydaje się być ogromną sumą, szczególnie biorąc pod uwagę dwa lata – niemal zawsze – świetnej gry defensora reprezentacji Canarinhos.
Kto byłby w tym momencie najlepszym kandydatem do Barcelony? Dla mnie bez wątpienia Mateo Musacchio. Stoper, nazwany przez Martiego Perarnau gigantyczną ośmiornicą rozbijającą ataki rywali, gra w tym sezonie wręcz wybornie. Mający 182 centymetry wzrostu zawodnik dominuje na ziemi, w powietrzu, w pojedynkach szybkościowych i tych rozgrywanych na małej przestrzeni. Ponadto, obrońca kapitalnie radzi sobie z piłką przy nodze i jest pierwszym rozgrywającym Żółtej Łodzi Podwodnej. Argentyńczyk swoją klasę potwierdził w meczu z Barceloną, gdy piłkarze Barçy nie potrafili znaleźć sposobu na jego ominięcie. Dwudziestotrzyletni zawodnik dyryguje całą linią defensywy Villarrealu i zwrócił na siebie uwagę wielu możnych, w tym i Barcelony. Tata Martino rozmawiał nawet z Musacchio w trakcie meczu na Camp Nou, media podchwyciły temat i parę dni temu w Mundo Deportivo mogliśmy przeczytać, iż Barça jest zainteresowana tym lewonożnym zawodnikiem. Ja jestem zdecydowanie na tak!
Niezależnie jednak od tego, kogo zdecyduje się sprowadzić Barcelona, w perspektywie dwóch poprzednich lat, będzie to wybór „mniejszego zła”. Najlepszy kandydat do wzmocnienia defensywy Dumy Katalonii był jeden i szansa na jego sprowadzenie została zaprzepaszczona w 2012 roku i nie zmieniły tego nawet rozpaczliwe próby z ubiegłego roku. W tym momencie Barça potrzebuje prawdziwego wzmocnienia do obrony, cracka lub przynajmniej wschodzącej gwiazdy. Żadne inne rozwiązanie raczej nie usatysfakcjonuje culés oraz Taty Martino. Bank będzie musiał zostać rozbity.