W Segunda División nie ma rzeczy niemożliwych. Dobitnie udowodnił to przypadek Eibaru, lecz i obecna kampania Sportingu Gijón to potwierdza. Dlaczego? Los Rojiblancos stracili latem dwóch podstawowych napastników, nie dokonali żadnego transferu do klubu, a mimo to z niemal najmłodszym zespołem drugiej ligi i trenerem debiutantem poprawili swój wynik z poprzedniej kampanii. Jak tego dokonali?
Zacznijmy tę historię od początku. Sporting pożegnał się z La Liga u boku Villarrealu i Racingu Santander trzy lata temu. W pierwszym sezonie w Segundzie klub nadal pozostawał w organizacyjnym i ekonomicznym “szoku” po degradacji, z którym poradził sobie już w kolejnej kampanii zajmując piątą pozycję. To pozwoliło Los Rojiblancos na udział w barażach, lecz nie sprostali oni rywalizacji z Las Palmas.
Trzeci sezon nie zapowiadał się najlepiej. Klub nadal zmaga się z długiem ponad 30 milionów euro, który na szczęście jego istnieniu nie zagraża. Stanowił on jednak pokaźny bagaż przy próbie wspinaczki do Primery. To pchnęło władze do sprzedaży Stefana Scepovicia za 2,5 miliona euro do Celticu. Z kolei Dejan Lekić po wypożyczeniu powrócił do tureckiego Gençlerbirliği SK, by trafić następnie tymczasowo do Eibaru. Ci dwaj Serbscy snajperzy strzelili łączenie 35 ligowych goli w barwach Sportingu w sezonie 2013/14. Po utracie takich armat szkoleniowiec Abelardo liczył na poważniejsze uzupełnienia, również na innych pozycjach. Sternicy postanowili jednak postawić wszystko na jedną kartę – canterę. Zwłaszcza, że trenerzy sygnalizowali wcześniej, iż jest pięciu, sześciu utalentowanych zawodników, których warto przenieść do pierwszej drużyny. Skoro można zacisnąć pasa – warto było spróbować. Co będzie, to będzie.
I tak ekipa z El Molinón stanęła w szranki z pozostałymi zespołami Segundy z 14 wychowankami na pokładzie 26-osobowej drużyny. Trzeba tu jednak podkreślić, że Los Rojiblancos sprowadzają również piłkarzy około 20 roku życia, dojrzewających następnie przez sezon lub dwa w ich zespole rezerw, zazwyczaj nie mają oni statusu wychowanków. Dobrym przykładem jest najlepszy piłkarz Sportiguistas tej temporady, Jony Rodríguez. Stawiał pierwsze kroki w rezerwach Realu Oviedo, by następnie przez zespoły La Masii i kilka innych ekip trafić do drużyny z Gijón, gdzie wreszcie mógł rozwinąć skrzydła. Siedem goli i dziesięć asyst, takim dorobkiem odpłacił się za zaufanie klubu. Łącznie ponad połowa piłkarzy obecnej kadry jeszcze dwa lata temu występowała w Sportingu B, pod okiem tego samego trenera – Abelardo. Ekipa Los Rojiblancos była w zakończonej kampanii drugą najmłodszą drużyną w Segunda División po… rezerwach Barcelony.
Zespół złożona z młokosów przez 20 kolejek, niemal pół sezonu, był niepokonany. Uległ on Realowi Betis dopiero w 21. serii gier, a później także Realowi Valladolid. Na tym wyliczanka porażek Sportingu się kończy. Los Rojiblancos w porównaniu do poprzedniego sezonu poprawili swój dorobek punktowy o 18 oczek. Jak żadna inna drużyna potrafili szczelnie zablokować dostęp do własnej bramki, tracąc ich zaledwie 27. Miniona temporada była jednak znacznie trudniejsza niż tak rok temu, ze względu na dobrą postawę silnych zespołów: Betisu, Realu Valladolid czy Las Palamas oraz niespodzianki pod postacią Girony.
Sporting mimo takiego progresu nie zapewniłby sobie bezpośredniego awansu gdyby nie rozstrzygnięcia z ostatniej kolejki. Narazili się nawet na oskarżenia o ustawienie spotkania z Betisem. Istotnie Los Verdiblancos to dobrzy przyjaciele Sportiguistas, lecz jeszcze poprzednia porażka podopiecznych Pepe Mela z Tenerife pokazała, iż po zapewnieniu sobie awansu Andaluzyjczycy myśleli już jedynie wakacjach. Poza tym rezultat ten jeszcze o niczym nie decydował. Kluczowym okazał się gol Deportivo Lugo strzelony Gironie w 92. minucie ich meczu. Katalończycy sami przegrali walkę o awans. Zresztą postawa Girony w barażach dobitnie ukazała, iż mentalnie nie są gotowi na start w Primerze. Zawodnicy Sportingu zrobili to co do nich należało i w zaledwie dzień po trzeciej rocznicy śmierci Manolo Preciado powrócili do La Liga.
Kto następny?
Takim sloganem władze klubu mogłyby witać kolejny adeptów cantery. Dlaczego Los Rojiblancos pozwolili sobie na wycofanie się z rynku transferowego? Odpowiedzią na to pytanie jest jedno słowo: Mareo. 40 lat temu za 50 milionów peset klub przeprowadził inwestycję, której dziś zawdzięcza przetrwanie. Pomimo trudności finansowych Sporting nadal utrzymuje się na powierzchni, ponieważ wciąż pielęgnuje swoją akademię. Centrum sportowego w Mareo może mu pozazdrościć większość zespołów La Liga. Młodzi piłkarze szkolą się w doskonałych warunkach: mają do dyspozycji sześć boisk z naturalną nawierzchnią ( w tym jedno z trybunami), jedno z nawierzchnią sztuczną oraz szereg płyt treningowych i halę. Do tego oczywiście zaplecze w postaci dziesięciu szatni, centrum medycznego, siłowni, a nawet kilku mieszkań dla zawodników dostępnych w razie potrzeby.
Dzięki Mareo cała Hiszpania poznała nazwiska: Luisa Enrique, Abelardo Fernándeza, Joaquina Alonso i Antonio Macedy, wszyscy z nich zaliczyli występy w kadrze narodowej na imprezach najwyższej rangi. Jako 19-latek do rezerw Sportiguistas trafił też David Villa i on również szlifował swoje umiejętności na obiektach centrum sportowego pod Gijón. Akademia nadal ma się dobrze. Dwa lata temu za 2,2 miliona euro Sporting opuścił stoper mający za sobą występy w reprezentacji U-19 – Borja López. Niestety po transferze do Monaco piłkarzowi nie dopisało szczęście, gdyż z powodu kontuzji kolana jego rozwój mocno przystopował. Zresztą, zawodników Los Rojiblancos bardzo często można spotkań na listach powoływanych do kadr młodzieżowych w niższych kategoriach wiekowych.
Klub polega obecnie na szeregu wychowanków, z pośród nich najważniejszymi są dwaj boczni obrońcy: Alberto Lora i Robeto Canella (obecnie wypożyczony do Deportivo), pomocnicy: Sergio Álvarez (od którego Abelardo rozpoczyna ustawianie wyjściowego składu), Álexi Barrera czy ofensywnym Juan Muñiz. Obiecującymi debiutantami z tego sezonu byli z kolei: Pablo Pérez i Carlos Castro – łączenie strzelili dla Sportingu 16 goli. Mareo to największy skarb Asturyjskiego klubu i być może przepustka do lepszej przyszłości. “Sporting powinien iść śladami Realu Sociedad” – stwierdził niedawno Abelardo. Z pewnością to dobry wzór dla Los Rojiblancos, choć nadal na przeszkodzie stoi ekonomia.
Abelardismo
Droga Abelardo “El Pitu” Fernándeza na ławkę trenerską pierwszego zespołu Sportingu nie była łatwa. Facet ten, podobnie jak jego przyjaciel z boiska – Luis Enrique, jest żywym przykładem tego jak daleko może zajść wychowanek Sportingu. Jeszcze w wieku 16 lat mierzył zaledwie 160 cm wzrostu i tak też dorobił się swojego przydomka, “El Pitu” (co nawiasem mówiąc jest wulgarnym określenie męskiego przyrodzenia), który ma być skrótem od “pitufo”, czyli Smerf. Jednak później, w przeciągu zaledwie roku urósł o kolejne 22 cm, co bardzo pomogło mu w dalszej karierze stopera. Po kilku latach w pierwszym zespole Asturyjczyków opuścił Gijón i stał się podstawowym obrońcą Barcelony, u boku Lucho i Pepa Guardioli sięgnął m.in. po Puchar Zdobywców Pucharów oraz dwa mistrzostwa Hiszpanii.
Zaczynał jako trener w drużynie rezerw Sportiguistas, prowadził następnie dwie asturyjskie ekipy amatorskie, by powrócić do klubu na stanowisko asystenta trenera pierwszej drużyny. Ekipa z El Molinón nie utrzymała się jednak w La Liga, dlatego Abelardo ponownie znalazł się na ławce szkoleniowej Sportingu B i przez kolejne dwa lata czekał na swoją szansę. Okazja pojawiła się w maju zeszłego rok po zwolnieniu José Ramóna Sandovala (zbawiciela Granady). Zespół rezerw pod wodzą”El Pitu” zaledwie tydzień wcześniej rozbił 4:1 lokalnego rywala – Real Oviedo. Nic dziwnego zatem, że to jemu powierzono stery, by poprowadził Los Rojiblancos w ostatnich pięciu spotkaniach sezonu 2013/14. Skończyło się na trzech zwycięstwach i dwóch remisach oraz starcie we wspomnianych wyżej barażach, przegranych ostatecznie z Las Palmas. Mimo porażki w walce o awans władze postanowiły trzymać się Abelardo. Zwłaszcza, że znał na wylot zarówno zawodników cantery jak i tych z pierwszego zespołu.
“El Pitu” widzi sekret ostatniego sukcesu w ” utrzymaniu ciężaru treningów i szczerości wobec piłkarzy. Trzeba mówić im wszystko prosto w twarz, nawet jeśli nie spodoba im się to co masz do powiedzenia. Kluczowe jest trzymanie jedności zespołu i ponad wszystko ciężka praca”. Abelardo chciał stworzyć konkurencyjny zespół, ale nawet w najśmielszych marzeniach nie liczył na to, że wystarczy to na uzbieranie 82 punktów i awans. Jego drużna imponowała siłą kolektywu i intensywnością gry, a także wspomnianą jednością.
O tym ostatnim dobitnie świadczy przypadek Daniego Ndi. 19-letni wychowanek Sportingu kameruńskiego pochodzenia nie wrócił na czas do klubu z meczu reprezentacji rodzinnego kraju. Przy czym z opóźnieniem w powrocie zdecydowanie więcej wspólnego miała jego dziewczyna mieszkająca w Douala niż problemy z paszportem i komunikacją, jak przedstawiał sam zawodnik. Po jego przyjeźdie koledzy z zespołu odmówili gry z Danim i wykluczyli go z drużyny. Abelardo przyjął ich decyzję i Ndi nie zagrał już w żadnym spotkaniu do końca tej temporady. Przekaz był jasny – jeśli nie szanujesz Sportingu, nie szanujesz nas.
Sympatycy Los Rojiblancos widzą w Abelardo następcę Preciado – od czasów Manolo sportiguismo nie miało swoje lidera, teraz upatrują go w “El Pitu”. Na trybunach El Molinón niejednokrotnie można było usłyszeć jak kibice skandują jego imię. Sam szkoleniowiec zachowuje skromność powtarzając, iż: “To piłkarze wygrywają mecze. Mam szczęście posiadać świetny zespół, pełen zaangażowanych, ciężko pracujących zawodników z sercem do gry. Wykazywali się profesjonalizmem i cierpliwością, choć klub zalegał z pensjami”. Przyszłość Abelardo w Sportingu jest już zapewniona. Zaraz po awansie przedłużył kontrakt z klubem do 2018. Postawił przy tym jeden warunek zarządowi – podpisanie nowych umów z pozostałymi pracownikami sztabu szkoleniowego. Wie czym jest lojalność, zarówno wobec klubu, kibiców, piłkarzy jak i współpracowników. Cieszy się z tego powodu olbrzymim autorytetem.
Bez transferów po raz drugi?
Sportingowi bez transferów udało się powrócić na salony La Liga, czy bez nich powiedzie się również walka o utrzymanie? Bardzo możliwe, że podopieczni Abelardo będą mogli to sprawdzić. LFP nałożyła na Los Rojiblancos zakaz transferowy, za zaległości w wypłacie pensji dla piłkarzy. Nie jest jednak w pełni przesądzone to czy zostanie on utrzymany w mocy, gdyż postępowanie nie zostało jeszcze zamknięte, a wszelkie zaległości w pensjach z 2014 roku zostały przez klub uregulowane. Piłka znajduje się teraz po stronie Komitetu Dyscyplinarnego LFP.
Zakaz transferowy nie przeszkodził Sportingowi w zatrudnieniu Nico Rodrígueza, który niemal z dnia na dzień opuścił posadę dyrektora sportowego Las Palmas na rzecz propozycji Sportingu. Dlaczego się na to zdecydował? Los Kanaryjczyków nie był jeszcze wówczas rozstrzygnięty, a na ekipie z Gijón ciążą poważne ograniczenia. Nico jest Asturyjczykiem i Sportiguistą, grał niegdyś w rezerwach Los Rojiblancos jednak nigdy nie było mu dane zadebiutować w pierwszym zespole. Jego pierwszym zadaniem w obliczu sankcji nałożonych przez LFP jest przedłużenie wygasających kontraktów: bramkarza Cuéllara i środkowego pomocnika Sergio Álvareza, podstawowych asów w talii Abelardo, jak i zatrzymanie na El Molinón pozostałych zawodników. Już pod drzwi Sportingu ustawiają się kluby zainteresowane Jony’m Rodríguezem i Bernardo Espinosą. Pierwszego na cel wziął podobno Betis, drugiego oprócz Verdiblancos także Real Sociedad, Brentford i Genua.
W najgorszym przypadku pobyt Los Rojiblancos w La Liga przypominać będzie napad na bank. Szybkie wejście, zgarniecie pieniędzy m.in. ze sprzedaży praw telewizyjnych (według dotychczasowych zasad około 17 mln euro) i ucieczka do Segundy. Nadal byłby to potężny zastrzyk gotówki, który umożliwiłby przygotowanie kolejnego skoku. Rzecz jasna ekipa prowadzona przez Abelardo nie podda się jednak bez walki. Już w tym sezonie pokazali, że potrafią przeciwstawić się wszelkim trudnościom. Jak zapowiada El Pitu: “Sporting w Primerze nadal będzie mieć jaja”.