Było to 22 marca 1915 roku. Sevilla podejmowała w finale Pucharu Duque de Santo Mauro miejscowy Español FC z Kadyksu. Blanquirojos przegrywali 0:1, lecz w drugiej połowie zdarzył coś niepowtarzalnego. Trybuny boiska Akademii Marynarki Wojennej najpierw zamarły w niedowierzaniu, a po chwili wybuchnęły nieopisanym szaleństwem radości. Spontanicznie zaczęła grać obecna tam orkiestra złożona z marynarzy. Co tak celebrowano?
Oczywiście, strzelonego gola. Ale nie pierwszego-lepszego. Spencer stał tyłem do bramki, a następnie wyskoczył do nadlatującej piłki, lecz nie tak jak zwykle to miało miejsce. Zaatakował ją niczym akrobata. Odwrócił się w powietrzu tak, że plecy miał skierowane ku ziemi i futbolówkę uderzył stopą. Ta załopotała w siatce pozostawiając rywali i wszystkich obecnych na stadionie w osłupieniu. Żaden z nich nigdy wcześniej nie widział nic podobnego. Ba, nikt w Europie tego jeszcze nie widział. W ten sposób Spencer podbił całą Hiszpanię, gdyż relacje o jego dokonaniu można było przeczytać w każdej kronice sportowej w kraju.
Pośród Sevillistas do dziś utrzymuje się przekonanie, że to właśnie Spencer wymyślił strzał przewrotką. Aczkolwiek pewnie nie zgodziłby się z nimi Ramón Unzaga Asla. Według oficjalnej wersji to Chilijczyk z galisyjskimi korzeniami pokonał w ten sposób bramkarza w styczniu 1914 roku na El Marro w Talcahuano. Ustna tradycja mówi również o tym, iż dokonał tego nawet o rok wcześniej. Problemem jest jednak to, że jego osiągnięcia nie są dobrze udokumentowane. Sam sposób strzału nie został nigdzie zapisany i musimy wierzyć na słowo, iż była to właśnie przewrotka. Dlatego nawet kibice Sevilli obeznani z historią futbolu mają argument na obronę Spencera. Lepiej potwierdzone jest bowiem trafienie Unzagi dla reprezentacji Chile na Mistrzostwach Ameryki Południowej dopiero z 1920 roku. To wówczas jeden z argentyńskich dziennikarzy ochrzcił ten rodzaj strzału „la chilenitą”, co w formie „la chilena” przetrwało w języku hiszpańskim do dziś.
Z tej reguły wyłamują się jedynie Peruwiańczycy, którzy takie uderzenie określają mianem „chalaca”. Wedle ich wersji przewrotka narodziła się w Peru, w portowym mieście Callao w drugiej połowie XIX wieku. Brytyjscy marynarze zapraszali do gry mieszkających tam „chalacos” – Afroamerykanów. Pewnego pięknego dnia jeden z nich sprawił, że wszystkim zgromadzonym opadły szczęki. Nie było to wydarzenie jednorazowe, bo ten rodzaj strzału wszedł do futbolowego kanonu miejscowych. Nie ma na to dowodów, ale można założyć, iż Spencer usłyszał opowieści czy to o „stylu Callao”, czy o wyczynie Unzagi i postanowił spróbować tego samego. Udało mu się to w Kadyksie i na oczach tysięcy kibiców, pośród których znaleźli się i dziennikarze, a ci należycie opisali co widzieli. Nie ujmuje mu to jednak ani fantazji, ani umiejętności, ani tego, iż wywołał tym niemałe poruszenie.
Skąd wziął się Spencer?
Spencer naprawdę nazywał się Enrique Gómez Muñoz. Był postacią nietuzinkową, wybitnym piłkarzem, któremu kariera w futbolu była niemal pisana. Dziwnym zrządzeniem losu późniejsza legenda Sevilli przyszła na świat w 1898 roku przy Orilla del Río, która dziś nazywa się ulicą Betisu. Jego rodzina mieszkała jednak w sąsiedniej dzielnicy, za rzeką. Tuż nieopodal areny, gdzie odbywały się walki byków, jak i również od czasu do czasu mecze piłki nożnej. Miał jeszcze sześciu braci, lecz tylko jeden z nich był od niego młodszy.
Ojciec pracował jako pilot portowy – prowadził statki przez rzekę pełną płycizn i zdradliwych prądów do bezpiecznej przystani. Pośród nich było mnóstwo parowców z brytyjskimi żeglarzami. To oni jako pierwsi przywiedli na półwysep Iberyjski i do Sewilli nową grę znaną jako futbol. Zapewne część z okrętów należała do spółki handlowej MacAndrews. Jej współwłaścicielem był Edward Farquharson Johnston. On to na kilka lat przed narodzinami Spencera doprowadził do założenia Sevilli Club de Football, z którą to nasz bohater zwiąże się na trwałe.
Piłka zawładnęła młodym Enrique. Kopał, gdzie tylko się dało – rozgrywał nawet po cztery, pięć meczów dziennie. Jako nastolatek zaliczył kilka lokalnych drużyn piłkarskich jak: Victoria FC, Athletic Sewillę, Recreativo Sewillę… Jego rodzina była całkiem dobrze sytuowana i liczyła, że chłopak w końcu zajmie się bardziej poważnym zajęciem – pójdzie na medycynę i zostanie lekarzem. Podobno właśnie dlatego nie posługiwał się swoim nazwiskiem. Wcześniej był znany jako Enrique, ale chciał ukryć tożsamość, gdyż obiecał ojcu, że będzie pilniej przykładał się do nauki i studiów, a nie całe dnie poświęcał na futbol. Oczywiście gdy zaczął odnosić większe sukcesy wszystko się wydało, ale wówczas uzyskał już akceptację taty.
Ponadto jego przezwisko miało pewne nawiązanie do rzeczywistości, gdyż jasne włosy i cera z piegami dodawała temu zawodnikowi bardziej brytyjskiego wyglądu. A dlaczego właśnie „Spencer”? Ze względu na swojego idola. Podziwiał Thomasa Spencera twórcę Jerez CF (daleki przodek Xerez CD), który był duszą tego klubu – wybornym zawodnikiem, trenerem i prezydentem zarazem. Enrique jeszcze wówczas nie mógł wiedzieć, że przerośnie Anglika sławą i piłkarskim kunsztem. Po latach wielu zapomni o Thomasie, a jeśli ktoś nawet będzie go kojarzył to tylko ze względu na Enrique.
Spencer i „linia strachu”
Z Sevillą związał się mając 15 lat i występował w niej do końca kariery, z ledwie dwiema przerwami. Jeden sezon rozegrał w Realu Oviedo, bowiem właśnie w Asturii odbywał służbę wojskową. Podpisał również kontrakt z Españolem Barcelona, ale ostatecznie jego przenosiny do Katalonii nie zakończyły się powodzeniem, dlatego szybko wrócił on do ekipy ze stolicy Andaluzji. Był najwybitniejszym przedstawicielem „sevilskiej” szkoły futbolu. Jak zauważył świętej pamięci Agustíno Rodríguez z Departamentu Historycznego Sevilli, często błędnie nazywanej „sewilską”. Błędnie, ponieważ mieście praktykowali ją jedynie Sevillistas. Wywodziła się ze szkockiego stylu polegającego na kombinacyjnej grze krótkimi podaniami. Stawiała na szybkość, widowiskowość, finezję, a nawet figlarność. To była ich główna broń zwłaszcza w mistrzostwach kraju, gdy przychodziło im się mierzyć z drużynami z północy, które często stawiały na siłę fizyczną.

Pierwsza drużyna Sevilli z 1915 roku. Spencer stoi drugi od lewej. / Źródło: lapalanganamecanica.com
W tej układance Spencer czuł się jak ryba w wodzie. Był niskim, szybkim i zwinnym dryblerem, magikiem z piłką przy nodze, a w jego głowie i stopach rodziły się zagrania na jakie nie wpadłby nikt inny. Występował na pozycji, którą dzisiaj określilibyśmy jako prawy skrzydłowy. Wówczas jednak koncepcja formacji pomocy była w powijakach, więc oprócz bramkarza i trzech obrońców w zasadzie całą resztę wyjściowego składu stanowili napastnicy.
Wraz z Escobarem, Kinké, Pepe Brandem, Santizo, Leónem i Reyem stworzył tak zwaną „línea del miedo”, czyli „linię strachu”. Swoimi atakami siali oni popłoch w zespole przeciwników, a ze względu na styl dziś pewnie nie raz byliby oskarżani o brak szacunku dla rywali. Dzięki nim Sevilla rządziła w regionie żelazną ręką. Od momentu powstania Mistrzostw Andaluzji w 1915 roku Sevillistas sięgnęli po nie 17 razy. Za czasów Spencera zdobyli je dziewięciokrotnie, w tym osiem z roku na rok. Dwa razy doszli także do półfinałów krajowego czempionatu, ale musieli w nich uznać wyższość najpierw Barcelony (1919), a później Athleticu (1921).
U szczytu
Enrique zasłynął nie tylko jako „twórca przewrotki”. Inny jego moment chwały, który sprawił, że szybko stał się bohaterem kibiców miał miejsce w półfinale Mistrzostw Andaluzji z 1916 roku. Sevilla mierzyła się z Recreativo Huelva, do końca spotkania pozostawały tylko minuty, gdy do akcji wkroczył Spencer. Rozpoczął slalom między przeciwnikami mijając jednego po drugim, po czym obrócił się z piłką wokół własnej osi i uderzył z dystansu. Strzał był „nie do zatrzymania, wspaniały, wysublimowany” – jak zapisano w kronikach. Rok później został pierwszym strzelcem klubu w Mistrzostwach Hiszpanii, a jego gol pozwolił cieszyć się Sevilli z premierowego zwycięstwa w tych rozgrywkach.
Zdaje się, że był osobą, która uwielbiała błyszczeć w towarzystwie i rywalizować. Często zmieniał swój wygląd – grywał raz w krótkich, raz długich włosach, a czasami i w kapeluszu, jakie noszono w modnych kawiarniach, gdzie tańczono charlestona. Uwielbiał sport, choć futbol w szczególności. Zdarzyło się, że z konieczności wystąpował jako bramkarz i na tej pozycji, też pokazywał się z dobrej strony. Brał także udział w lokalnych biegach, wyścigach i innych zawodach sportowych, również z sukcesami.
W 1923 roku Enrique wraz z klubowym kolegą Herminio jako pierwsi Sevillistas zadebiutowali w kadrze narodowej w spotkaniu przeciwko Portugalii. Jak twierdzili świadkowie Spencer zaliczył bardzo udany występ, Hiszpanie z kolei wygrali 3:0, po hattricku José Luisa Zabali. Enrique mógł zagrać w narodowych barwach i rok wcześniej. Otrzymał bowiem wówczas powołanie na poprzednie spotkanie z Portugalią. Jednak miał tego pecha, że zanim dojechał do Lizbony samochodem, było już po meczu. Rewanż odbył się w Sewilli, więc ta sytuacja się nie powtórzyła. Osiągnięcie Spencera i Herminio do dziś upamiętnione jest na mozaice, która wisi nad główną bramą Ramón Sánchez Pizjuán. Tak właśnie należy rozszyfrować zapis „S.H. – 1923”.
Sevillista seré hasta la muerte
14 marca 1926 roku Sevilla miała zagrać jedn z meczów grupowych z Realem Madryt w ramach Mistrzostw Hiszpanii. Na trzy dni przed meczem, na jednym z treningów Spencer zaczął słaniać się z bólu i upadł na boisko. Kilka tygodni wcześniej Enrique przeszedł operację usunięcia wyrostka, co w tych czasach nie było zbyt łatwym zabiegiem. Najwyraźniej nie wszystko zagoiło się jak należy. Dodatkowo ambicja Spencera nie pozwoliła mu zrezygnować ze spotkania, więc powrócił do ćwiczeń zbyt wcześnie. Po przerwanym treningu zabrano go do kliniki Świętej Izabeli. Powiedział później, iż „szkoda, że ból nie przyszedł po meczu”. 14 marca, w dzień pojedynku z Los Blancos, Enrique zmarł w wieku niemal 28 lat. Jego koledzy byli zdruzgotani. Nie miało już większego znaczenia, że tak wyczekiwane spotkanie zakończyło się zwycięstwem gości 1:0. Cała Sewilla pogrążyła się w żałobie. Piłkarze Realu Madryt postanowili pozostać w mieście i wziąć udział w pogrzebie, by oddać mu hołd. Jak Antonio Puerta pozostawił po sobie pustkę i stał się symbolem Sevilli swoich czasów.
Legendarny hiszpański bramkarz, Ricardo Zamora, napisał o Spencerze w swoich wspomnieniach:
To najlepszy piłkarz jakiego zrodził andaluzyjski futbol. Najwybitniejszy student wspaniałej szkoły. Posiadał niezwykłą kontrolę nad piłką, był perfekcyjny w przyjęciu i utrzymaniu się przy niej. Miał talent by pokonywać rywali pięknymi i eleganckimi dryblingami. Zwinny w wyskokach, celny w uderzeniach głową i wyborny w strzałach. Spencer był piłkarzem kompletnym, podsumowaniem lub kompendium dobrej gry. Zniknął w momencie swojego triumfu, u szczytu możliwości. Ukradła go nam błyskawiczna i zdradliwa choroba, a Andaluzja straciła najbardziej wyjątkową i reprezentatywną postać