W swoim niedawnym felietonie dowodziłem, że najważniejsi gracze w rozgrywce o mistrzostwo Anglii będą uzależnieni od graczy z Półwyspu Iberyjskiego. To stanowisko się nie zmieniło, ale kazało mi także sprawdzić jak wyglądało okienko transferowe pod kątem Hiszpanów oraz ważnych graczy z La Liga sprowadzanych do Premier League oraz tych, którzy zdecydowali się ją opuścić. Jak się okazało, sezon 2015/16 może, choć wcale nie musi, może przynieść zupełnie inne rozwiązania niż do tego przywykliśmy ostatnimi laty, oglądając batalię o czempionat na Wyspach.
Mniej, ale skuteczniej?
Przed sezonem 2014/15, biorąc pod uwagę zarówno transfery definitywne jak i wypożyczenia, kluby z Premier League postanowiły ściągnąć do siebie jedenastu graczy z La Liga, wliczając w to pięciu Hiszpanów. Szósty, Ayoze Pérez, przybył do Newcastle z drugiej ligi. Trudno jednak powiedzieć, by te zakupy były we wszystkich przypadkach skuteczne. Szczególnie w przypadku Liverpoolu, mogły przyprawić fanów The Reds o ból zęba. Alberto Moreno, Javier Manquillo zanotowali bardzo przeciętny sezon i tylko ten pierwszy dostał szansę, aby w nowych rozgrywkach spisać się lepiej. Zupełnie inne nastroje panowały w Chelsea, gdzie Jose Mourinho ukierunkował swoje wzmocnienia na zawodnikach z Hiszpanii oraz grających w tamtejszej ekstraklasie. Przybycia Diego Costy, Cesca Fabregasa, Filipe Luisa oraz powrót z wypożyczenia Thibaut Courtois okazały się strzałem w dziesiątkę, za wyjątkiem reprezentanta Brazylii, który po zaledwie roku spędzonym w Premier League powrócił do zespołu Atlético Madryt z wyraźną ochotą. W Manchesterze nie było szaleństwa, choć czerwona część wciąż liże rany po wtopie stulecia związanej z transferem Ángel Di Maríi, który po niezłym początku, kompletnie zawiódł. Na plus zapisali sobie w notesie z pewnością transfer Andera Hererry. Warto tutaj przypomnieć także masową wyprzedaż Hiszpanów ze Swansea. Proces deiberyzacji trwał w najlepsze, a klub z Liberty Stadium opuścili Alex Pozuelo, Alberto Canas, Chico oraz Pablo Hernandez.
Porównując poprzednie okienko z tym, które zakończyło się w obecnym tygodniu należy wspomnieć o tendencji spadkowej, jeśli chodzi o piłkarzy kupowanych do Premier League z La Liga. Zupełnie inny kierunek wzmocnień obrały zarówno oba kluby z Manchesteru jak i Liverpool. Na Etihad Stadium przybył wprawdzie jeden znaczący piłkarz w osobie Nicolasa Otamendiego, ale był to jedyny taki przypadek w Manchesterze. Choć United zabiegali o takich piłkarzy jak Sergio Ramos czy Gareth Bale, to ostatecznie nie doszło nawet do roszady w bramce mimo tego, że do końcowych sekund okienka transferowego wydawało się, iż wymiana na linii Czerwone Diabły – Real Madryt jest realna. Wzmocnienia obejmowały piłkarzy z Bundesligi, Serie A, Eredivisie, Ligue 1 oraz rodzimej Premier League. Szczególnie Manuel Pellegrini i jego Manchester City musieli szukać wzmocnień głównie na własnym podwórku, ze względu na palącą potrzebę zwiększenia w swoim zespole liczby Anglików. To nie przeszkodziło jednak wicemistrzowi Anglii sprowadzić także za kosmiczną sumę belgijskiego gwiazdora, Kevina De Bruyne. O Arsenalu ciężko tutaj wspominać, bo poza Petrem Cechem nie kupili oni nikogo, co do dziś dzień wywołuje ponure uśmiechy dezaprobaty u fanów Kanonierów. W pozostałych częściach Londynu postawiono nie na ilość, lecz jakość. Zarówno Chelsea jak i Tottenham ściągnęły po jednym zawodniku z La Liga, ale z pewnością będą to bardzo ważne ruchy dla całego sezonu. Transfer Pedro na Stamford Bridge zaczął się spłacać niemal natychmiast, zaś Kanaryjczyk od razu poczuł się w stolicy jak ryba w wodzie. To własnie 29-latek jest jedynym tak znaczącym dla Premier League ruchem jeśli chodzi o graczy urodzonych w Hiszpanii. Z kolei Koguty postawiły na wzmocnienie obrony Tobym Alderweireldem, który swego czasu dał się poznać jako bardzo solidny stoper jeszcze za czasów swojej gry w Southampton.
Poza czołówką nie odnotowaliśmy transferów związanych z Hiszpanami, które spowodowałyby u nas przyśpieszone bicie serca, co nie znaczy, że sprowadzano tylko i wyłącznie szrot, który nic nie wniesie do swoich zespołów. Znaczące są z pewnością transfery Deulofeu do Evertonu, Adamy Traore do Aston Villi czy Jurado do Watfordu. To jednak dużo mniej niż można było zakładać, jeśli weźmiemy pod uwagę rosnącą potęgę La Liga.
Przesyłki bezzwrotne
O ile rok wcześniej zdarzały się transfery do klubów z La Liga, które mogły zaboleć szkoleniowców, takie jak sprzedaż Luisa Suareza z Liverpoolu do Barcelony, tak w obecnym oknie pojawił się trend by nie sprzedawać, a jeśli już to takich zawodników, którzy są nam potrzebni jak rybie ręcznik. Jak się okazało, bardzo chętnie byli oni przygarniani przez różne zespoły hiszpańskiej ekstraklasy. I tak Chelsea oddała bez większego żalu Filipe Luisa z powrotem do Atletico, Villarreal zabrał Tottenhamowi naczelnego sabotażystę w postaci Roberto Soldado, który notabene zaczął już strzelać dla Żółtej Łodzi podwodnej. Liverpool bez większego żalu pożegnał Iago Aspasa, a sam zawodnik przeniósł się do Sevilli. Tu piękny hymn, tam piękny hymn, nic nowego. Nikt na Anfield zapewne nie pamięta już o Manquillo, który wrócił z wypożyczenia do ekipy Rojiblancos, a z kolei kibice Manchesteru City bez mrugnięcia okiem przyjęli wiadomość o transferze Álvaro Negredo do Valencii. Największy koszmar fanów Red Devils czyli najgłośniejszy transfer z La Liga poprzedniego lata, Ángel Di María także opuścił Premier League, ale on akurat przytulił z zadowoleniem olbrzymią pensję w PSG. Biorąc pod uwagę fakt, że jeszcze kilka miesięcy wcześniej odgrażał się, że wszyscy jeszcze zobaczymy jaką potęgą w Premier League się stanie, nikt specjalnie po nim płakać nie zamierza.
Wszyscy ci, którzy wierzyli, że zawojowanie Anglii to dla nich pestka i nie pokazali niczego, co mogłoby zostać uznane za wartość dodaną zostali prawdopodobnie spisani na straty. Pracodawcy z Wysp prawdopodobnie będą zawsze mieli w pamięci “wyczyny” Soldado czy kompletnie nieudaną przygodę z Premier League Filipe Luisa. Jedynym graczem w zestawie, którzy wyjechał z Premier League tego lata zatrzaskując za sobą drzwi, który nie może okresu spędzonego w angielskiej elicie spisać na straty jest Negredo. Dał on się poznać jako piłkarz nieźle spisujący się w cieniu Sergio Aguero, wykonujący swoją robotę może nie na piątkę z plusem, ale przyzwoicie. Reszta zapracowała sobie na miano tych, którzy po prostu do realiów tej ligi po prostu nie pasują.
Suche liczby mówią, że tego lata z Premier League odeszło jedenastu Hiszpanów, którzy mieli niegdyś szanse zaprezentować się widowni na Wyspach. Są to; Roberto Soldado, Alvaro Negredo, Jose Pozo, Javier Garrido, Ignasi Miquel, Carlos Cuellar, Javier Manquillo, Antonio Luna oraz Iago Aspas.
A jednak uzależnieni
Z kolei kluby angielskiej ekstraklasy zatrudniły u siebie następujących zawodników; Pedro (Chelsea), Juanmiego (Southampton), Joselu (Stoke City), Deulofeu (Everton), Jurado (Watford) oraz Adame Traore (Aston Villa)
Bilans jest ujemny. Jak popatrzymy, które kluby zdecydowały się na zakup piłkarzy z Hiszpanii to od razu nasuwa się wniosek, że nie są to ligowi mocarze. Za wyjątkiem drużyny Jose Mourinho, która sięgnęła po wychowanka Barcelony, reszta to albo ligowe ogórki lub też zespoły regularnie osiadające wygodnie w środku tabeli na koniec sezonu. Dlaczego zatem nadal można mówić o uzależnieniu od Hiszpanów, ewentualnie od topowych zawodników La Liga? Z tej banalnie prostej przyczyny, że chociaż czołówka obrała zupełnie inny rynek wzmocnień w tym sezonie, to nie robiła tego ze względu na ich widzimisię. Wspomniałem wyżej o zainteresowaniu Manchesteru United Garethem Balem czy Sergio Ramosem. To nie jedyny taki przypadek. Kibice Arsenalu do dziś śnią o transferze Karima Benzemy, gwiazdora Realu Madryt, który przez całe lato był tematem nr 1 wśród fanów. To on miał być antidotum na snajperską niemoc w zespole Wengera. Nie jest, gdyż Królewscy ani myśleli oddawać swojego asa. Mistrz Anglii jak tylko poczuł palący grunt pod nogami w postaci beznadziejnych wyników, sięgnął przecież po rezerwowego (!) Barcelony, który od razu w hierarchii The Blues znalazł się bardzo wysoko, a przecież mówiło się też o innym wzmocnieniu w postaci….. niespodzianka, kurtyna się podnosi, asa La Liga. Antoine Griezmann był na liście życzeń Mourinho, ale nie przyszedł. Nie przyszedł, bo albo nie pasowała mu zmiana klimatu z Madrytu na Londyn (ostatnio kobiety mają na temat klimatu w Anglii sporo do powiedzenia) lub też gorąco wierzył w projekt, który jest realizowany na Vicente Calderon. Manchester United był tak zdesperowany żeby zatrzymać w bramce swojego hiszpańskiego stróża, że w końcu David de Gea mniej lub bardziej chętnie musiał na Old Trafford pozostać.
Wsparci wielkimi transferami z innych lig niż Primera Division, najmocniejsi na Wyspach będą wciąż uzależnieni od geniuszu Davida Silvy, Juana Maty, Santiego Cazorli oraz Cesca Fabregasa, ale tym razem każdy z nich otrzymał bezcenne wsparcie. No, zapomniałbym, za wyjątkiem tego trzeciego. Pierwsi dwaj już teraz szukają nici porozumienia z takimi graczami jak Kevin De Bruyne czy Memphis Depay, zaś ten ostatni ma kolejnego kolegę z Hiszpanii.
Może i liczba się zmniejszyła, podobnie jak to miało miejsce przed rokiem, ale zależność od graczy z Półwyspu Iberyjskiego z pewnością na Wyspach nie osłabła.