Inspiruje go ciotka – słynna tancerka flamenco, Lola Flores. Przyjaźni się i nie ukrywa swojego podziwu dla Jose Mourinho, który jest dla niego absolutnym guru. Enrique „Quique” Sánchez Flores został przed sezonem 2015/16 szkoleniowcem Watfordu i ma przed sobą jeden cel: utrzymać Szerszenie w elicie. Jak do tej pory, zespół wydaje się ku temu pewnie zmierzać.
W doborowym towarzystwie
To jest trochę tak, że znalazł się w sytuacji bez wyjścia. Został skazany na bycie kimś. 50-letni obecnie Quique Flores dorastał wśród artystów, wielkich sportowców i generalnie jego rodzinie w życiu się wiodło. Jeżeli twój tata, znany szerszej publiczności jako Isidro, był przez cztery lata obrońcą Realu Madryt, a twoim ojcem chrzestnym jest sam Alfredo Di Stefano to niemal pewne, że zwiążesz swoje życie z futbolem.
Oczywiście ważne są też kobiety, które jak sam podkreśla miały i do tej pory mają na niego ogromny wpływ. Jego matka, Carmen była bardzo znaną i cieszącą się uznaniem aktorką w latach 50-tych, zaś nad wszystkimi górowała Lola Flores. Jej towarzystwo, pełne barwnych postaci, aktorów, piosenkarzy, było nieodłącznym elementem przyjęć, w których uczestniczył młody, 7-8 letni, Quique Flores. Już wtedy robiło to na nim ogromne wrażenie. – Pamiętam, że zawsze na przyjęciach bawiło się u cioci nawet 100-120 osób, najważniejsi artyści i sportowcy w Hiszpanii. Niekiedy musiałem tańczyć typowe Flamenco przed nimi wszystkimi. To było żenujące! – czytamy w „The Telegraph” oraz „Daily Mail”.
W tym roku minęło 20 lat od śmierci Loli, ale na życie szkoleniowca Watfordu nadal ma olbrzymi wpływ. Nadal regularnie uczęszcza do teatru i wciąż odczuwa w sobie duszę artysty. Jak sam przyznaje, to pomaga mu zostać lepszym menedżerem. – Widziałem sporo w swoim życiu. Wiele razy byłem w teatrze i w wielu innych niesamowitych miejscach. Patrzenie na cudownych tancerzy, artystów czy inne gwiazdy z Hiszpanii… Doświadczenia życiowe sprawiają, że staram się być i jestem coraz lepszy – podkreśla 50-latek na łamach „Daily Mail”.
Są trzy osoby, które wymienia jako tych, które go najbardziej ukształtowały w życiu piłkarskim. Na pierwszym miejscu jest rzecz jasna Isidro, zaraz za nim Alfredo Di Stefano, a na trzecim miejscu słynny Portugalczyk, Eusebio, który był dla niego zawsze bliskim przyjacielem. Nieźle, prawda?
W międzyczasie zaliczył debiut w reprezentacji Hiszpanii, w której zagrał 15 razy. W latach 1994-1996 udało mu się spełnić marzenie wielu dzieciaków, którzy kopią piłkę pod blokami, które zamieszkują. Trafił do Realu Madryt, gdzie rozegrał 63 spotkania. Jednak to nie galaktyczny klub z Madrytu skradł jego serce. Quique Flores został człowiekiem Nietoperzy. – Di Stefano był najlepszym przyjacielem mojego taty i jego kolegą z zespołu. Wychowałem się w Madrycie, ale skończyłem kibicując Valencii. Kiedy byłem dzieckiem, Alfredo już trenował Valencię i przesyłał mi podpisane przez piłkarzy piłki oraz szaliki – wspomina.
Kariera trenerska Che
Zaczęło się bardzo obiecująco. Początki w juniorskich zespołach Realu Madryt, a następnie pierwsza tak naprawdę poważna posada, to zatrudnienie w Getafe. Beniaminek La Liga w sezonie 2004-05 miał wówczas prosty cel, podobny do tego, który obecnie przyświeca Watfordowi. Po prostu nie spaść z hukiem. To się udało, a zespół Los Azulones zajął bezpieczną, trzynastą lokatę w lidze.
Wyczyny Quique Floresa wzbudziły zainteresowanie Valencii, do której z pewnością chętnie się przeniósł, mając w sercu cały czas żywe wspomnienia z dzieciństwa, kiedy to klub z Mestalla skradł serce naszego bohatera. Pierwsze dwa sezony spełniały oczekiwania zarządu. Trzeba też oddać prawdzie, że zastępował na stanowisku Claudio Ranieriego, który wzbudzał jedynie niechęć wśród fanów Valencii. Trzecie miejsce w sezonie 2005/06 dało drużynie prowadzonej przez Floresa upragniony awans do Ligi Mistrzów, gdzie w następnych rozgrywkach Nietoperze zdołały zajść do ćwierćfinału, a tam nieznacznie uległy ekipie Chelsea. Choć pierwszy mecz w Londynie zakończył się obiecującym remisem 2:2, to w rewanżu na Mestalla, ekipa ze stolicy Anglii zdołała wygrać 2:1. Sezon zakończył się dla Valencii czwartym miejscem w lidze, co ponownie dało przepustkę do Champions League. Wyniki nie były może zachwycające i Flores nie błyszczał w świetle reflektorów, ale na pewno cechowała go solidność. Dopiero rok 2007 był nieudany i po serii niezadowalających wyników, właściciele klubu postanowili zwolnić Hiszpana.
Pobyt w Lizbonie w sezonie 2008-2009 nie był wymarzony. Trzecie miejsce w Primeira Liga, to dla Benfiki jak cios w serce. Na osłodę przyszedł krajowy puchar, ale to było za mało. Powrót do ojczyzny i objęcie posady szkoleniowca Atlético Madryt miało się okazać znakomitym pomysłem. Mimo niezbyt satysfakcjonujących wyników w lidze, udało się zdobyć pierwsze poważne trofeum. W Hamburgu, drużyna Rojiblancos pokonała po dogrywce Fulham 2:1 (2x Forlan – Davies) i zwyciężyła w Lidze Europy. Tym samym sezon 2009/10, był dla Floresa jak najbardziej udany.
Ostatnie sezony to tułaczka po egzotycznej lidze Zjednoczonych Emiratów Arabskich i dosyć ciekawy powrót do Getafe. Po dziewięciu miesiącach przerwy, powrót do drużyny Los Azulones musiał być dla Che sentymentalny. W końcu tutaj się poważna „trenerka” rozkręciła. Trzeba było gasić pożar po Cosminie Contrze, który został niemal siłą wykupiony z klubu przez chińskiego potentata. Jednak nie było to wcale łatwe. Getafe wyglądało bardzo niewyraźnie. Potrafiło przegrywać z Eibarem czy Almeríą, a zwycięstwa odnosić jedynie w słabym stylu. Wszystko zakończyło się odejściem w mało przyjaznej atmosferze i delikatnym konflikcie z Angelem Torresem. Chociaż właściciel przekonywał, że nie ma za złe swojemu pracownikowi tego kroku, to można było wyczytać między wierszami spory zawód. Bo tak naprawdę nikt nie wiedział, dlaczego Flores się na to zdecydował. Powodem miały być sprawy rodzinne oraz osobiste refleksje. No ale gdzie Getafe się sparzyło, tam skorzystał… Watford.
„W Premier League będzie Ci jak w raju”
To słowa Jose Mourinho. Wybitnego szkoleniowca, cokolwiek, ktokolwiek chciałby mówić, a przy tym przyjaciela i mentora Quique Floresa. Podczas lunchu w Dubaju, który Hiszpan zjadł wspólnie z Portugalczykiem, ten drugi przekonywał naszego bohatera, że właśnie dotarł do miejsca, w którym każdy trener pragnie się znaleźć. Znaleźć, a odnaleźć… Jakże podobne pojęcia, a jakże różne. Nie każdemu to się przecież udaje. To liga, która nie wybacza błędów, która jest jak kapryśny przyjaciel, w której musisz zjednać sobie fanów bo inaczej zwolnią cię sami. Przykładu nie trzeba daleko szukać, ot taki Alan Pardew. Hiszpańskim szkoleniowcom wiodło się różnie. Szanowany na Wyspach wciąż jest Roberto Martinez, ale trzeba też pamiętać o kompletnie nieudanej przygodzie z Tottenhamem w wykonaniu Juande Ramosa.
A The Hornets przejęci przez Quique Floresa po awansie do Championship, prezentują się naprawdę solidnie. Solidnie, to oczywiście najlepsze słowo jakiego można tu użyć, bo zasób ludzki nie pozwoli przeskoczyć tej drużynie pewnego poziomu. Do elity wprowadził ten zespół Slaviša Jokanović, z którym nie udało się dojść do porozumienia w sprawie nowej umowy. Wydaje się, że Hiszpan wie co robi. Chce dawać kibicom radość, bo przecież futbol to sztuka, która jest mu tak droga. Stawia też na sprawdzone przez Jokanovicia schematy. To naprawdę rzadkość, aby w dzisiejszych czasach oglądać grę dwójką napastników. Che od początku sezonu postawił na duet Troy Deenay – Odion Ighalo, który siał spustoszenie w szeregach rywali jeszcze za czasów Championship. 41 bramek musi robić wrażenie.
Ponadto do klubu przybyło wielu piłkarzy, którzy mają już wyrobioną markę w Europie. Owszem Valon Behrami, Victor Ibarbo czy chociażby José Holebas to nie jest ścisły top, ale przecież drużyna Watfordu o ten ścisły top nie walczy. Ci piłkarze swoim doświadczeniem powinni pomóc się utrzymać w elicie, a zawsze uzdolnionego młodzieńca może podrzucić Floresowi także oddany przyjaciel, Jose Mourinho. To między innymi dzięki tej znajomości, na stadionie Watfordu kibice będą mogli oglądać Nathana Ake. Efekty widać już teraz. Zespół z Vicarage Road stracił tylko jednego gola przed własną publicznością, w przegranym meczu z Crystal Palace. Niedużo, zwłaszcza, że gościły tam już chociażby Swansea czy Southampton. Szerszenie ukąsiły już Everton i sprawiły sporo bólu rozpędzonemu wówczas Manchesterowi City, a sprawią jeszcze niejednemu. – Kiedyś imprezowałem z Di Stefano, ale teraz całym moim światem jest Watford – zapewnia Flores.
Nie wiem jak Wy, ale ja temu gościowi wierzę. W końcu to człowiek wywodzący się z elit, a ponadto przyjaciel The Special One, który jak mało kto, podchodzi do piłki z wielką pasją.