Kiedy w poprzednim tygodniu Anglicy radzili sobie całkiem przyzwoicie w Lidze Mistrzów, szukałem odpowiedzialnych za to całe zamieszanie. Niespodziewanie historia przyniosła jednego z nich w bardzo sentymentalnym dla niego meczu. Jesús Navas był jednym z głównych autorów wygranej Manchesteru City w meczu z Sevillą. Niestety dla niego, nie jest to jeden z wielu takich przypadków.
Nie ma jak w domu
Problem na pozór błahy, ale dla Navasa mógł się okazać hamulcem mogącym zagrozić rozwojowi jego kariery. Dziesięć lat spędzonych w Sevilli okrasił wartościowymi tytułami, m.in. dwukrotnym triumfem w Pucharze UEFA (obecnie Liga Europy), Superpucharem Europy oraz dwukrotnym zwycięstwem w Copa del Rey. Na dobre ukształtowany przez zespół ze stolicy Andaluzji Navas był wielokrotnie wymieniany jako kandydat na spektakularny transfer. W 2010 roku było niemal pewnym, że dołączy do Arsenalu. Niestety, przegrał z panicznym strachem przed wyjazdami z rodzinnych stron. Jestem pewien, że w Londynie nie gotują tak pysznej zupy jak Pani Navas, lecz życie w stolicy Wielkiej Brytanii ma także dużo plusów.
Kiedy jako 15-latek dołączył do Los Nervionenses zdarzyło się, że z treningu musiał go odbierać ojciec z bratem gdyż Jesus czuł się źle w oddalonym o godzinę drogi (!) od domu, centrum treningowym. Urodzony w Los Palacios, na przedmieściach Sewilli, był bardzo przywiązany do domowego ogniska. I nie było by w tym nic złego, gdyby nie problemy z wyjazdami. Opuszczanie presezonowych tourów swojego klubu było czymś „normalnym”, a początkowo Mesjasz nie potrafił się przemóc także jeśli chodzi o reprezentację Hiszpanii.
Na szczęście, zawodnik, który za niespełna miesiąc skończy 30-lat, przemógł się w odpowiednim momencie. W 2010 roku został zabrany przez Vicente del Bosque do RPA i przywiózł stamtąd złoty medal. Dwa lata później Hiszpania triumfowała także w mistrzostwach Starego Kontynentu. Wreszcie pojawił się w jego piłkarskiej karierze Manuel Pellegrini i zdołał namówić piłkarza na wyjazd do Manchesteru. Do brzydkiego Manchesteru, z którego chce uciekać chociażby partnerka Davida de Gei. Co ciekawe, był on alternatywą dla… Jakuba Błaszczykowskiego. To po nieudanej próbie zakontraktowania Polaka, Inżynier sięgnął po byłego gracza Sevilli. W lipcu 2013 roku, The Citizens pojechali do Hong Kongu na Barclays Asia Trophy i pozostawało pytanie, jak Navas poradzi sobie w nowej sytuacji. – Moje problemy to przeszłość. Jestem gotowy na nowe wyzwanie. Jestem tu, aby osiągnąć coś wielkiego. Moja żona i dziecko pomogą mi się zaaklimatyzować w Anglii – czytamy w Daily Mail.
Zdecydowanie, był gotowy. Niestety, nie każdy się na Wyspach odnajduje. Jak było w przypadku Mesjasza?
Stagnacja, znaczy regres
Jest 12 września 2015 roku. Manchester City jedzie do stolicy, na mecz z Crystal Palace w roli absolutnego dominatora, z kompletem zwycięstw na koncie. Kontuzja Davida Silvy jest dużą szansą dla Navasa, który zaczyna ten mecz w wyjściowej 11-stce. Już w 25 minucie spotkania, urazu doznaje Sergio Agüero. Rzucając banałem, mecz się nie układa. Zapowiada się na solidne 0:0 i brak ofiar. W 51 minucie, Jesus Navas wychodzi sam na sam z bramkarzem, mija go i ma przed sobą tylko pustą bramkę. Kibice Obywateli powoli wznoszą ręce do góry w geście triumfu. Tymczasem…
Należy sobie zadać podstawowe pytanie. Gdzie leży problem? Na pierwszy rzut oka idzie tutaj przewidywalność. Kiedy w 2013 roku, Mesjasz przechodził do City, nie wszyscy musieli go kojarzyć. Kiedy obrońcy rywali nie wiedzieli, że atak prawym skrzydłem, zejście do linii końcowej boiska i wrzutka to jedna z głównych broni Hiszpana, wtedy to jeszcze zwykło działać. Warunki fizyczne, 170 cm wzrostu i wybitna szybkość, uprawniają do takich prób. Niestety uprawnienie do prób, nie oznacza wcale, że 99% akcji należy rozwiązywać w ten sposób. Tymczasem nasz bohater nie wygląda na człowieka, który potrafi wygrać z samym sobą. Ugrzązł w jednym, utartym schemacie, który jego zdaniem powinien prowadzić do goli i asyst. Statystyki tego nie potwierdzają. W sezonie 2013/14, zanotował on 53% wygranych pojedynków. Rok później, było już 45% i nic nie wskazuje na to, aby ta tendencja miała się zmienić. Efekt jest taki, że brak wyraźnego postępu prowadzi do stagnacji. A jeśli stoisz w miejscu, to tak jakbyś się cofał. Podstawowa zasada dzisiejszego marketingu i zarządzania zmianą znajduje tutaj swoje zastosowanie. Obecnie, po transferach Raheema Sterlinga oraz Kevina De Bruyne, przy zdrowym Davidzie Silvie, 30-latek nie ma wielkich szans na wywalczenie sobie miejsca w podstawowym składzie.
Rola do odegrania
To nie jest tak, że Navas się nie przyda. Wbrew temu, co można obecnie przeczytać, jest on potrzebny zespołowi. Każda ekipa chcąca walczyć o najwyższe laury w Europie musi mieć silną ławkę rezerwowych. Przy wszystkich problemach z urazami, jakie gnębią liderów ekipy z Manchesteru, Mesjasz z pewnością dostanie swoje minuty na boisku. I jak pokazał ostatni mecz w Lidze Mistrzów, przeciwko ukochanej bądź co bądź Sevilli, jest w stanie je wykorzystywać. Gdyby nie jego błyskotliwość, dziś zespół z Etihad Stadium mógłby znaleźć się w bardzo trudnej sytuacji i spoglądać na tabelę swojej grupy z niesmakiem. Tymczasem jedynie Kevin De Bruyne i Eliaquim Mangala otrzymali za to spotkanie lepsze noty od portalu whoscored.com.
Navas ponownie nie strzelił gola, nie zaliczył nawet asysty, ale był motorem napędowym wielu akcji ofensywnych i potrafił robić różnicę. Jest zatem światełko w tunelu. Mecz, który powinien mu dodać pewności siebie. Przykład Barcelony z tego sezonu pokazuje, jak wiele znaczą zmiennicy. Pewnie, że czasem posadzenie na ławce rezerwowych boli. Trzeba jednak z pokorą przyjąć to, na co się pracowało przez dwa sezony z hakiem. Jeśli Navas nie dopuści do sytuacji, w której pozostanie przez całe rozgrywki Premier League bez zdobytego gola (2014-15), to wówczas nikt nie będzie myślał o sprzedaży Mesjasza. Życzę mu też, aby taki scenariusz nie miał odzwierciedlenia w przyszłości.Preparing a special game against my boyhood club… But only victory is in our minds #CITYvSFC pic.twitter.com/jHAdumPyGz
— Jesús Navas (@JNavas) October 20, 2015
– Quo Vadis, Jesús?
– Do linii końcowej, jak zawsze.