
Fot. headbandsandheartbreak.wordpress.com
Słusznie pisze się, że Manchester City staje na drodze klubu z Katalonii w najlepszym momencie dla Barcelony, gdy ta powoli odzyskuje swoją płynność w demolowaniu rywali, a na jej czele znów stoi Lionel Messi. Tylko to wcale nie oznacza, że mistrzów Hiszpanii czeka we wtorek spacerek — wręcz przeciwnie, podopieczni Martino będą musieli się ostro nabiegać.
Mówcie, co chcecie na temat Manuela Pellegriniego — możecie nawet wzorem Jose Mourinho naśmiewać się, że to inżynier bez kalkulatora — ale menedżer Manchesteru City w tym sezonie pokazał już, że szybko się uczy na błędach własnych i swojego zespołu. Każdy pamięta w jakim stylu na Etihad rozprawił się z gospodarzami Bayern Monachium, ale w rewanżu to właśnie zespół z Anglii świetnie wykorzystał niefrasobliwość Niemców i niespodziewanie maszynę Guardioli zatrzymał. Nawet jeśli tylko na 90 minut i przez ich słabszy dzień, gdyby nie sprytne indywidualne zagrywki Pellegriniego (kapitany tamtego wieczora James Milner!) i tak nie byłoby to możliwe.
Jednak ważniejszą lekcję City otrzymało stosunkowo niedawno z rąk londyńskiej Chelsea. Zajechani przez indywidualne gwiazdy Mourinho, rozbici rajdami Hazarda i Williana, zatrzymani przez podwójną gardę Cahill-Terry i Luiz-Matić. Jednak po niecałych dwóch tygodniach te dwie drużyny spotkały się znowu, nikt meczu Pucharu Anglii nie lekceważył i Chelsea może być tylko szczęśliwa, że do Londynu zabrała się z bagażem zaledwie dwóch bramek. Sama nie była w stanie oddać nawet celnego strzału. To był najlepszy możliwy ostatni pokaz siły przed starciem z Barceloną.
Ktoś, kto spojrzałby na strzeleckie rekordy Manchesteru City uznałby, że wszystko zależy od napastników — co prawda Agüero jest kontuzjowany, ale Negredo, Džeko i nawet Jovetić po prostu zaskakują regularnością, z jaką masakrują rywali. Mogłoby się wydawać, że ostatnio złapali oni zadyszkę, bo z Norwich też nic nie wpadło do siatki, ale to nie był nawet piasek w trybach tej maszyny. Jednak nie liczy się to kto defensywy rywali kruszy — dla rywali City najważniejsze powinno być to, kto tym buldożerem kieruje.
Yaya Touré, to o nim oczywiście jest mowa, zalicza niewiarygodny sezon, jeden z najlepszych w karierze. Obserwując jego język ciała w trakcie meczu aż trudno czasem uwierzyć, jak wiele on znaczy dla Manchesteru City — przecież tak często jest rozluźniony, sprawia wrażenie człapiącego czy lekko zaspanego, niezorientowanego w boiskowych wydarzeniach.
I wtedy to przejmuje piłkę na połowie rywala, rozgrywa krótką klepkę z Davidem Silvą i taranem rusza na bramkę, czy to szukając prostopadłego podania, czy też strzału z dystansu. W sobotę udzielił lekcję całej Chelsea, a Nemanję Maticia przyhamował przed zbytnim rozrośnięciem się ego młodego pomocnika, który dwa tygodnie wcześniej był tym lepszym. Ostatnia dominacja nie powinna jednak pozostawiać złudzeń w kontekście tego, kto w Anglii króluje w środku pomocy.
Niesamowity jest zwłaszcza wachlarz jego zagrań — czy to drybling, krótkie rozegranie, długa, diagonalna piłka na przeciwległe skrzydło, rzut wolny czy finezyjne prostopadłe podanie, a może odbiór wślizgiem czy przechwyt na własnej połowie. Yaya Touré to obecnie jednostka specjalna, broń kompletna w arsenale Manuela Pellegriniego.
To wokół niego Chillijczyk buduje swój zespół. Najlepszym przykładem są skrzydłowi, którzy w tej wariacji 4-4-2 w zasadzie mogą znaleźć się w każdej chwili wszędzie, byle tylko bez piłki w miarę na czas zdążyć do defensywy. David Silva nawet jakby krążył wokół Touré, szukał tej oczywistej nici porozumienia, wymian i “klepek”, które otwierają zwykle ciasną przestrzeń w defensywie rywali. Ostrzeżenie dla przeciwnika — podobnie dzieje się z Nasrim…
Jednak taki Navas inaczej wykorzystuje zdolności Touré — ten zwykle czeka na skrzydle, blisko linii bocznej, na podania w poprzek, które mają rozedrzeć szyki przeciwników, zgubić ich porozumienie, wprowadzić niepewność i lęk przed dośrodkowaniami. Touré zawsze znajdzie miejsce na takie podania.
Oczywiście Manchester City ma swoje wady — Kompany może jest zbyt odważny w wyprowadzaniu piłki dryblingami, a jego współpraca czy to z Nastasiciem, Lescottem czy krytykowanym Demichelisem nie rokuje tak, jakby tego Pellegrini oczekiwał. Z kolei Kolarov i Zabaleta to boczni defensorzy pełni energii i siły, ale też jednowymiarowi. Ich wadą jest to, że jeśli zwinny drybler rywala znajdzie na nich sposób, nie będą w stanie go złapać. Po poradę najlepiej zwrócić się do Edena Hazarda…
To, że Manuel Pellegrini tak szybko wyciąga wnioski nie może dziwić — on musi wykorzystać potencjał tego zespołu tu i teraz, bo dla wielu piłkarzy jest to okres szczytowy w ich karierach. Od 25-letniego Agüero zaczynając i na 30-letnim Touré kończąc, w tym przedziale wieku Manchester City ma siedemnastu piłkarzy. Obecny sezon pokazuje, że to może być ten moment w którym udało się zgrać wszystkie ich najlepsze cechy. Pod tym względem Barcelona będzie dla angielskich nowobogackich świetnym testem.
Co prawda podpisując kontrakt Pellegrini mówił o pięciu trofeach w pięć lat, niedawno już celował we wszystkie cztery fronty. Zbliżający się finał Pucharu Ligi z Sunderlandem zdaje się być formalnością, a format jednomeczowy zdaje się im służyć także w FA Cup, gdzie wyeliminowali Chelsea, a z wielkich faworytów ostał się jedynie Arsenal. Natomiast właściciele pragną z całego serca pokazu siły na kontynencie — siłę oczywiście Manchester City zawsze miał, a teraz gdy dodał sporo finezji, to wcale nie wygląda na misję straconą. Przynajmniej nie dla Yaya Touré.
Przewidywane składy:
Manchester City: Joe Hart — Pablo Zabaleta, Vincent Kompany, Martín Demichelis, Aleksandar Kolarov — Javi García, Yaya Touré, Jesús Navas, David Silva — Edin Džeko, Álvaro Negredo.
FC Barcelona: Víctor Valdés — Dani Alves, Gerard Piqué, Javier Mascherano, Jordi Alba — Sergio Busquets, Xavi, Andrés Iniesta — Alexis Sánchez, Lionel Messi, Cesc Fàbregas.
