Kiedy przed sezonem 2015/16, Ramiro Funes Mori przychodził do Evertonu, miał być zmiennikiem dobrze funkcjonującego duetu Jagielka-Stones. Tymczasem życie po raz kolejny dało mu szanse, a on każde z nich wykorzystuje jak tylko się da.
Emigracja sportowej rodziny
Ramiro José Funes Mori przyszedł na świat w argentyńskiej Mendozie, lecz już jako dziesięciolatek musiał wraz z rodziną wyemigrować do Stanów Zjednoczonych. Powody nie są nam bliżej znane, ale tutaj zaczyna się nasza opowieść. Zarówno Ramiro, jak i jego brat Rogelio Funes Mori zaczęli swoją przygodę z profesjonalnym futbolem właśnie tam. Ojciec obu chłopców, także miał na swoim koncie karierę piłkarza, choć Miguel nie zanotował na tyle spektakularnych sukcesów, żeby wymagać cudów od swoich synów. W swoim CV pokazałby nam grę w klubach, które obecnie błąkają się po niższych poziomach rozgrywkowych w Argentynie. Tymczasem bracia bliźniacy zaczęli podbijać amerykański rynek od czasów szkolnych. Szczególnie ciekawie prezentował się Rogelio, który był prawdziwą maszyną do strzelania bramek. 40 bramek, 29 asyst dla Arlighton High School w jednym sezonie, musi robić wrażenie i dało przepustkę jemu oraz Ramiro do programu Sueño MLS, którego zwycięzcy otrzymują przepustkę do klubu z MLS. Tam natrafimy na pierwsze ślady zainteresowania braćmi, ze strony ludzi z Premier League. Podczas turnieju, swoją wizytę składa scout Chelsea, ale nie jest do końca przekonany co do przydatności obu panów. Mimo tego, w 2008 roku, jednym ze zwycięzców tego programu był właśnie Rogelio Funes Mori, dzielący wygraną z Briantem Reyesem. Ten drugi powędrował do Chivas, zaś Rogelio i jego brat bliźniak trafili do Dallas FC, w którym obaj spędzili niespełna rok. Wtedy nadszedł czas powrotu do ojczyzny.
Korespondent Sky Sports, Andres Garavaglia wspomina niełatwe początki obu braci w River Plate. Jeden z najbardziej uznanych argentyńskich klubów, przyjął bliźniaków do swojej stajni w 2008 roku. Z początku lepsze wrażenie robił Rogelio, ale przegrał z brakiem odpowiedniego doświadczenia. W 2011 roku, stało się coś, czego kibice Los Millonarios się nie mogli spodziewać. Po raz pierwszy w swojej historii, ten wielki klub spada na drugi poziom rozgrywek. W tym momencie “inicjatywę” zaczął przejmować Ramiro. O ile nadal zdobyczami bramkowymi mógł imponować czołowy napastnik River, to jednak jego brat stawał się krok po kroku ulubieńcem Mathiasa Almeydy, który próbował przywrócić swój zespół do elity. Kariera Rogelio obrała kurs na Lizbonę, podczas gdy Ramiro nadal budował swoją pozycję w River Plate. Z perspektywy czasu, wydaje się, że wybrał dobrze. W końcu Rogelio Funes Mori nie podbił portugalskiego rynku i obecnie gra w meksykańskim Monterrey.
– Oczywiście, były problemy i zabawne sytuacje związane z identycznym wyglądem obu braci. Swego czasu, trener wymagał na treningach gry w ataku od Ramiro, myląc go z bratem, ale niekiedy musiał on też mierzyć się z kibicami River, którzy byli źli za nieskuteczność na jego brata. W szatni też bywały pomyłki – wspomina Andres Garavaglia.
Zwieńczeniem udanego pobytu Ramiro Funesa Moriego w River Plate były dwie rzeczy. Po pierwsze, maj 2014 roku i bramka strzelona na stadionie odwiecznego rywala. Boca Juniors przegrywa na La Bombonera z River, pierwszy raz od dziesięciu lat w stosunku 1:2, i to właśnie stoper z Argentyny jest bohaterem tamtego meczu. Nie trzeba nikogo przekonywać, że takie wydarzenia wzbudzają zachwyt u kibiców i stają się przyczyną bezgranicznego uwielbienia.
– Co musicie wiedzieć o Argentynie, to futbol jest tam sprawą życia i śmierci. Ze względu na fatalne skutki, nie pozwalano na udział kibiców gości w meczu. Kiedy strzeliłem gola w derbach z Boca, zapadła kompletna cisza. Kiedy krzyczałem, słyszałem samego siebie – tłumaczy defensor Evertonu.
Rok później, La Banda triumfuje w Copa Libetadores, a Mori pieczętuje wygraną swojego zespołu zdobyciem trzeciego gola, oczywiście głową. Zwiastun tego co będzie się działo w Premier League? Owszem. Dwumecz z Tigres UANL kończy się wynikiem 3:0 i to ma być ostatni akord, wspaniałego pobytu w ojczyźnie.
Czołowy stoper The Toffees
– Ramiro nigdy się nie poddaje, zawsze ciężko pracował aby znaleźć się tu, gdzie obecnie jest. To wielki profesjonalista, który zawsze daje wszystko co może swojej drużynie. Odbyliśmy rozmowę, pokazał mi oferowany przez Anglików kontrakt i nie próbowałem go zatrzymać – Marcelo Gallardo tak ocenił rodaka na łamach SkySports.
Wszystko wskazuje na to, że wie co mówi. Kiedy Funes Mori przybył na Goodison Park w ostatnim dniu okienka transferowego przed sezonem 2015/16, musiał wiedzieć, że nie będzie łatwo. Akurat w przypadku Evertonu, klub stoperami stał od dłuższego czasu. Duet Phil Jagielka – John Stones regularnie zasilał reprezentację Anglii i ich wygryzienie ze składu było mocno wątpliwe. Tymczasem lewonożny obrońca z Argentyny ciężko pracował i wykorzystywał wszystko, co los mu dał. A dał całkiem sporo. Debiut przypadł na 12 września. Starcie z mistrzem Anglii, Chelsea, wygrane przez podopiecznych Roberto Martíneza. Mori dostał od swojego szkoleniowca 14 minut. Prawdziwa szansa przyszła w październiku, kiedy to na dwa miesiące wypadł z gry Phil Jagielka. Jakkolwiek to brzmi, kontuzja kapitana The Toffees była stoperowi z Argentyny bardzo potrzebna. To wówczas zaczęła się seria jedenastu meczów, rozegrana w pełnym wymiarze czasowym. Mori imponował świetnym wyskokiem do piłki, czym stwarzał olbrzymie zagrożenie w polu karnym rywali, przy stałych fragmentach gry. Swoją pierwszą bramkę, wpakował na Dean Court, 28 listopada. Kiedy Jagielka wrócił do gry po kontuzji, Ramiro z wrodzoną pewnością siebie oświadczył, że kapitan nie będzie miał z nim łatwo. Zresztą, wybrał bardzo dobry moment na śmiały wywód. Bramka strzelona w półfinale Capital One Cup, w wygranym 2:1 meczu z Manchesterem City, była niezwykle ważna tamtego wieczoru.
– Kiedy Phil był kontuzjowany, musiałem wejść na boisko i wykorzystać odpowiednio ten czas. Wykonałem swoją pracę i teraz on musi ze mną powalczyć o miejsce w składzie. Obaj będziemy musieli – zapewniał w styczniu 2016 roku.
Za wiele rzeczy w tym sezonie możemy krytykować hiszpańskiego szkoleniowca Evertonu, Roberto Martíneza. A to, że dokonuje absurdalnych zmian, jak również w bardzo długim okresie przymykanie oka na koszmarną grę Tima Howarda, wreszcie za sympatyczne konferencje prasowe, z których nic nie wynika. Nie mniej jednak casus Ramiro Funesa Moriego działa zdecydowanie na korzyść 42-latka. Po nieco ponad pół roku spędzonym na Wyspach, Argentyńczyk wygląda na zdecydowanie najbardziej pewny punkt defensywny The Blues. Problemy zdrowotne, które nie opuszczają Johna Stonesa w 2016 roku oraz niezbyt równa forma Phila Jagielki w porównaniu z już trzema bramkami Moriego i naprawdę solidną grą w destrukcji czyni z urodzonego w Mendozie stopera, który śmiało może myśleć nie tylko o pierwszej jedenastce Evertonu do końca sezonu, ale także daje pełne prawo do walki o pierwszy plac w reprezentacji Argentyny, na Copa America 2016. Patrząc na formę chociażby Otamendiego, sprawa wygląda naprawdę obiecująco i wiele wskazuje na to, że licznik wskazujący obecnie pięć występów Ramiro w reprezentacji, może zacząć nabijać kolejne spotkania.
Koniec wieńczy dzieło
Przed Evertonem ostatnia prosta w kampanii 2015/16. Klub z Goodison Park walczy o miejsce, premiowane awansem do europejskich pucharów oraz o jak najlepszy wynik w Pucharze Anglii. Jeżeli Roberto Martínezowi nie włączy się Roberto Martínez, to Mori powinien być kluczowym zawodnikiem w tych kilkunastu spotkaniach. Na ten moment tworzy solidną parę stoperów z Philem Jagielką, z którym swego czasu toczył bój o pierwszą jedenastkę. 9,5 miliona funtów wydane na niego latem, szczególnie w dobie dzisiejszych, niebotycznych sum wydawanych na transfery, wygląda wręcz kapitalnie.
Teraz to John Stones wydaje się być pierwszym do ławki, choć z hiszpańskim szkoleniowcem nigdy nie wiadomo. Mori może równie dobrze zostać zesłany do rezerw za zbyt krótką koszulkę. Jeśli założymy jednak, że Hiszpan zachowa rozsądek to nasz bohater zrobi wszystko, aby przekonać Gerardo Martino do zabrania go na turniej w USA. A kto wie, może powtórzy się sytuacja z Argentyny, kiedy budujący swoją pozycję w River Plate stoper, przesądza o wyniku najważniejszych dla drużyny derbów? W końcu jeszcze czeka The Toffees wyjazd na Anfield. Jakby tak się przyjrzeć defensorom Liverpoolu…. no pewnej części ciała nie urywają. A już raz pewien stoper z drużyny lokalnego rywala, dał się zapamiętać kibicom The Reds. Zaczyna się na P a kończy na hil Jagielka.
Pojutrze, Funes Mori skończy 25 lat. Wypada mu życzyć aby rywale po spotkaniach z Evertonem, jednogłośnie zakrzyczeli:
– Wiecie co nas boli?
– Ramiro Funes Mori