
Większość fanów najpiękniejszej dyscypliny sportu na świecie, wzniosła 2 maja przed godziną 23:00 ręce do góry. Oto spełnił się piękny sen Leicester City. Nowy mistrz Anglii i jego losy są historią tak nieprawdopodobną, że Quentin Tarantino by się nie powstydził.
Blackburn, Montpellier, Atlético
Te dwa pierwsze kluby mogą tu zostać użyte do analizy porównawczej. Ci pierwsi, którzy w sezonie 1994/95 wygrali mistrzostwo Anglii dzięki genialnemu Alanowi Shearerowi (34 gole w sezonie) dzisiaj tułają się po Championship. Różne były ich losy, ale z Leicester łączy ich to, że nikt absolutnie na nich nie stawiał. Bo przecież Premier League to Manchestery, Liverpoole i inne takie. Wędrowcy pokazali ponad 20 lat temu, że pasja może zaprowadzić klub na sam szczyt. Nawet tutaj mamy jednak spore różnice między drużyną prowadzoną wówczas przez Kenny’ego Dalglisha oraz genialnym zespołem Ranieriego. Sternicy z King Power Stadium nie wydawali pieniędzy na gwiazdy pokroju Shearera czy Suttona, a poza tym The Riversiders budowali swoją pozycję od sezonu 1992/93, kiedy to zajęli czwarte miejsce, swoją drogą bardzo wysokie jak na beniaminka Premier League. Później było już wicemistrzostwo oraz upragniony tytuł.
Wreszcie Atlético z sezonu 2013/14, które w kapitalny sposób wieńczy swój mistrzowski sezon na Camp Nou. Nie stosuje półśrodków, tylko w decydującym spotkaniu, przy pełnych trybunach na boisku rywala osiąga zwycięski remis. Oczywiście, że na nich też niewielu stawiało. Oczywiście, że Cholo był jeszcze w trakcie budowania swojej pozycji na rynku. Mimo wszystko, Los Colchoneros byli już po wygraniu Ligi Europy, Superpucharu Europy, Pucharu Króla oraz trzeciej pozycji w przez wielu uważanej, za najlepszej lidze świata. Sukcesy, o jakich przed kampanią 2015/16, Leicester nawet nie śniło (chyba że po jakiejś imprezie, na której ostro dano w palnik), przyszły i do Lisów. No ale po kolei.
Dwa światy
Skoro już przywołaliśmy postać Diego Simeone, to warto porównać sytuacje, w jakich zarówno on jak i Ranieri osiągali swoje wielkie sukcesy na ligowych frontach. Co ciekawe, argentyński szkoleniowiec dokonał w sezonie 2013/14 czegoś, na co kibice tego klubu czekali od 1999 roku. Wygrał na Bernabéu, a ostatnim, który tego dokonał był….. a jakże by inaczej, Claudio Ranieri! To w zasadzie wszystko, co łączyło obu panów przed sezonem 2015/16. No może nie wszystko. Jeszcze przekonanie, że posiadanie piłki jest przereklamowane. Leicester ma obecnie średni czas przy piłce na poziomie 46%.
Simeone konsekwentnie budował swoją markę, odciskając niesamowite piętno na grze Atlético. Zastępując efektowny futbol, który prezentowały Barcelona oraz Real, tytaniczną pracą i walką niekiedy na noże. Wprowadzał z wielką pasją swój zespół na sam szczyt. Przed mistrzowskim sezonem, wszyscy go już znali i kojarzyli z wspaniałego warsztatu trenerskiego i charyzmy, która w dzisiejszym świecie jest po prostu niezbędna. Tymczasem Ranieri przychodził do Leicester jako ten, któremu generalnie sypią piaskiem po oczach. Pewnie już siedemset razy czytaliście, o jego porażce z Wyspami Owczymi. Niestety to właśnie jest najlepszy wyznacznik tego, w jakim momencie był Włoch. Wcześniej beznadziejna niemal przygoda z Monaco, bycie w cieniu Mourinho w Serie A, a na dodatek nienajlepsza atmosfera, w jakiej przychodził. Fani z King Power Stadium uwielbiali poprzedniego szkoleniowca, Nigela Pearsona. Kiedy na finiszu rozgrywek 2014/15, Lisy dokonały cudownego ocalenia ligowego bytu, nikt sobie nie wyobrażał, że przygoda w kolejnym sezonie rozpocznie się bez Pearsona. Niestety (a z perspektywy czasu znakomicie) dla Gary’ego Linekera i innych fanów The Foxes, konflikt z właścicielem spowodował, że NG został zwolniony i swoją szansę otrzymał Włoch. Większość ekspertów, tłumnie ogłosiła desperacką walkę Leicester o utrzymanie.
To wszystko pokazuje, jak duże różnice były w osobach szkoleniowców. Ranieri dziś jest bohaterem, człowiekiem, który zrobił coś na przekór. Dla Argentyńczyka to był po prostu kolejny etap kariery, która dziś zaprowadziła go w te rejony rozważań ekspertów, mówiące o najlepszym trenerze świata.Claudio Ranieri? Really?
— Gary Lineker (@GaryLineker) July 13, 2015
Przejdźmy do władzy wykonawczej. Przede wszystkim na drugim biegunie były formacje obronne. Materace przystępowały do mistrzowskiego sezonu z defensywą, która wzbudzała strach w obozie niemal każdego rywala. Filipe Luís, Diego Godín, Miranda (a także eksplodujący, acz jeszcze nie wydobyty wielki talent – José Giménez) oraz Juanfran sprawiali, że miejsca w składzie nie mógł sobie wywalczyć Toby Alderweireld, obecnie najlepszy stoper Premier League. Tymczasem Fuchs, Morgan, Huth i Simpson byli typowani na jedną z najgorszych formacji ligi. Przez długi czas wydawało się, że te obawy się potwierdzą. Czyste konto zachowali dopiero w dziesiątej kolejce, ale stopniowo notowali progres. W efekcie, z ostatnich dziesięciu spotkań, aż siedmiokrotnie Kasper Schmeichel nie musiał sięgać po piłkę do siatki. Wes Morgan trafił do jedenastki sezonu, ale po raz kolejny trzeba podkreślić, że nikt tego nie mógł (nie chciał?) się spodziewać. W przypadku Atleti, ich znakomita gra w obronie była logicznym ciągiem zdarzeń, a przywódca w postaci Godína przesądził nawet o mistrzostwie, wyrównując stan rywalizacji na Camp Nou. Lider defensywy Leicester był kapitanem jedynie z nazwy. Błędy Wesa Morgana w sezonie 2014/15, przypominały znany i lubiany bałagan w obronie Tottenhamu, przed przyjściem do tego zespołu trenera Pochettino.
Idąc nieco wyżej, znowu druga linia klubu ze stolicy Hiszpanii miała pełne prawo oczekiwać sukcesu. Dwucyfrowa liczba asyst Koke, skrojone idealne pod biegający na całej długości i szerokości boiska walczaki Gabi i Tiago, a także potrafiący dorzucić trochę efektownej gry Arda Turan. Porównując “tamtych” Rojiblancos do Leicester, widzę tylko jednego gościa, co do którego można było się spodziewać tego, co rzeczywiście zaprezentował. To Danny Drinkwater, który jako środkowy pomocnik idealnie zachowuje balans między obroną i atakiem, dorzucił dwa gole i dziewięć asyst do swojej świetnej gry w destrukcji. Nikt jednak nie mógł przewidzieć, że Riyad Mahrez zostanie najlepszym piłkarzem ligi. Algierczyk był jednym z głównych autorów pozostania Leicester w elicie, ale to co wyprawiał za Ranieriego przypomina jakąś genialną pracę architektów z Incepcji i może się zakończyć zwieńczeniem pięknego snu o grze w Barcelonie. O tym zresztą pisałem niedawno.
– Słyszałeś, kto ma prawa do pokazywania Copa América Centenario w Polsce?
– Zdaje się, że Kante je przejął.
Wreszcie napastnicy, a raczej… ci ważniejsi napastnicy. Diego Costa i Jamie Vardy. Obaj w sezonach mistrzowskich odpalili niesamowicie. Krnąbrny, często złośliwy reprezentant Hiszpanii zakończył rozgrywki z dorobkiem 27 bramek, co stanowiło olbrzymi progres względem poprzednich kampanii. Podobnie niespełna dwa lata starszy Anglik, który jest przez wielu kibiców wręcz wpychany do pierwszego składu reprezentacji na Euro. Tutaj doszukałbym się podobieństwa. Obaj piłkarze wypalili w idealnym momencie, robiąc niesamowitą różnicę.
Klub, jak żaden inny
Jakkolwiek Costa i Vardy przeszli podobną drogę, tak nie mogę się zgodzić z tezą, że historia Leicester przypomina tą z Vicente Calderón. Mało tego, nawet Montpellier mimo sensacji jaką wzbudziło swoim triumfem w Ligue 1 nie znajduje się na tej samej półce. Bo Ligue 1, z całym szacunkiem do jej fanów, to przy Premier League jak 30 seconds to Mars przy U2. Leicester musiało się zmierzyć z gigantycznymi pieniędzmi obu Manchesterów, pokazać, że transfer Kante jest wart więcej niż angaż Sterlinga, Depaya i Delpha razem wziętych. Diego Simeone tworzył w Madrycie drużynę, która rok po roku pięła się coraz wyżej. Na King Power Stadium projekt wypalił nagle, niespodziewanie dla nich samych. Grali znakomicie, a Ranieri i tak wciąż podkreślał, że to inni są faworytami. Jak sobie rozmawialiśmy ze znajomymi o Leicester w ciągu sezonu, to podzielaliśmy zdanie dziennikarzy. “W końcu Foxes spuchną”. Jak nie w Boxing Day, no to już niedługo…. W następnej kolejce… I tak wszystkim nam się dostało piaskiem po oczach.
CHAMPIONS!!!! pic.twitter.com/pFtvo5XUNx
— Christian Fuchs (@FuchsOfficial) May 2, 2016
Biorąc pod uwagę, jak szalone jest to co się stało w tym sezonie Premier League, to całkiem możliwe, że Wasyl puścił u Vardy’ego znanego i lubianego pana Zenka. A tak poważnie, to takie historie chwytają za serce. Sprawiają, że można na moment zapomnieć o milionowych transferach, inwestycjach z Półwyspu Arabskiego i tak po prostu pokochać futbol. Uświadomić sobie, że gdzieś zawsze chowa furtkę dla niespodziewanego gościa, który wdrapie się na szczyt. Ciekawe, jak potoczą się losy Leicester? Czy wzorem mistrzowskiego Blackburn popadną w przeciętność? Czy wzorem Montpellier przepadną w Lidze Mistrzów i szybko o nich zapomnimy? Nie sądzę. Nie wierzę, że zapomnimy o klubie, który zrobił coś, co ich kibice robili jedynie w FM-ie i to też po wczytaniu kilku stanów gry. Za to wszystko należą im się pokłony. Żyjemy w świecie wielkiego Leicester, będzie o czym opowiadać wnukom.Ciekawe czy już Oczy Zielone leciały u Vardy'ego
— Krzysiek Czyż (@Czyz_K) May 2, 2016