Od kilku lat wygląda to tak samo. Manchester City mający w składzie wielkich zawodników kupionych za duże pieniądze odnosi sukcesy na boiskach angielskich, a gdy przychodzi do walki w Europie, to barierą nie do przebrnięcia okazuje się 1/8 finału Ligi Mistrzów.
Tym razem na drodze The Citizens znów stanęła Barcelona i nie wydaje się, by po porażce 1:2 u siebie The Sky Blues odrobili straty na Camp Nou. Jeśli ten sezon potoczy się tak, jak się na to zanosi, to trudno wyobrazić sobie Manuela Pellegriniego pracującego na Etihad Stadium za rok.
O problemach Manchesteru City mówi się sporo i doskonale zdają sobie z nich sprawę sami działacze. Przed startem sezonu w Premier League twierdzono, że obrona tytułu nie jest sprawą priorytetową – bynajmniej nie dlatego, że The Citizens spoczęli na laurach po dwóch mistrzostwach w trzy lata. Doceniono mądre transfery Chelsea, przestrzegano przed Arsenalem, wiadomo było, że Manchester United długo nie pozostanie poza czołówką, a Liverpool po stracie Luisa Suáreza przeładował magazynek, w którym zamiast jednego dużego pocisku znalazło się kilka mniejszych, ale wciąż skutecznych. Na Etihad Stadium doskonale zdawano sobie sprawę z tego, że liga jest jeszcze bardziej wyrównana niż przed rokiem, dlatego czas zawojować Europę i w ten sposób spełnić marzenie właścicieli z Emiratów. To tam buduje się legendy i to tam zarabia się ogromne pieniądze.
Zespół miał być do tego gotowy. W bramce numer jeden reprezentacji Anglii, Joe Hart, na boku obrony znany kibicom La Liga Pablo Zabaleta, czyli żelazne płuca The Citizens, w środku Vincent Kompany z nowym partnerem w osobie Eliaquima Mangali, pomoc z Jamesem Milnerem, Samirem Nasrim czy Jesusem Navasem i przede wszystkim tercet, o jakim marzy chyba każdy trener na świecie – Yaya Toure, David Silva i Sergio Agüero. Ci ostatni występują ze sobą od roku 2011 i wydawałoby się, że nadszedł czas, by z dobrą grą wreszcie wyjść poza Wyspy Brytyjskie.
Grupa z Bayernem, Romą i CSKA Moskwa była dla mistrzów Anglii trudnym testem, ale nie takie firmy trzeba pokonywać na drodze do sukcesów w europejskich pucharach. „Obywatele” źle jednak rozpoczęli te zmagania. Z Bayernem przegrali po golu w końcówce, z Romą zremisowali na własnym stadionie. Z CSKA stracili szanse na zwycięstwo w Moskwie na cztery minuty przed końcem meczu, a u siebie polegliz Rosjanami 1:2. Po czterech meczach mieli ledwie dwa punkty na koncie i do wyjścia z grupy potrzebowali wygranych w meczach z Bayernem u siebie i Romą na wyjeździe.
– Powiedzmy to szczerze, musimy to zrobić, bo inaczej za rok to zadanie otrzyma za nas ktoś inny – mówił wtedy Samir Nasri. – Tak funkcjonują duże kluby. Teraz musimy pokazać, że zasługujemy na awans i mamy odpowiednią jakość, by go osiągnąć. 90% naszej drużyny to gracze światowej klasy, ale jeśli nam się nie uda, to na pewno będą zmiany – przyznał francuski pomocnik, niejako wskazując, jaki cel postawił zarząd w tym sezonie. Awans udało się wywalczyć. Dzięki hat-trickowi Agüero i dwóm bramkom w samej końcówce, Manchester City ograł Bayern 3:2, a awans przypieczętował w Rzymie, wygrywając 2:0. Po losowaniu par 1/8 finału humory jednak nieco się pogorszyły – Obywatele trafili na rywala z najwyższej półki, czyli Barcelonę.

Nasri: “To jest szansa na napisanie historii”
Pellegrini: “Ale wiesz, że mówisz o Barcy, z którą nigdy nie szło mi dobrze?”
źródło: memedeportes.com
Porażka 1:2 u siebie mocno komplikuje sprawę i awans jest bardzo daleko, a na domiar złego Chelsea zwiększa dystans w lidze. Przez długi czas wydawało się, że w Premier League jest dwóch uciekinierów – The Blues i The Citizens – i grupa pościgowa, która raczej powalczy o miejsce numer 3. W chwili obecnej mistrzowie Anglii tracą do zespołu Jose Mourinho pięć punktów (Chelsea ma jeden zaległy mecz), a trzeci Arsenal jest cztery oczka za The Citizens. Niektórzy piłkarze Kanonierów już zapowiadają walkę o wicemistrzostwo.
Jeśli Manchester City ma na kimś oprzeć swoje nadzieje, to jest to David Silva. Hiszpański pomocnik to prawdziwy dyrygent The Citizens. Ostatnio to właśnie on, a nie Sergio Agüero, częściej trafia do siatki rywali i prezentuje wysoką formę. Ma już na koncie dziesięć goli w tym sezonie Premier League – najwięcej w karierze, a do rozegrania pozostało jeszcze dziesięć kolejek. Skuteczny jest przede wszystkim u siebie. W ostatnich siedmiu meczach na Etihad Stadium zdobył sześć bramek. W środę przeciwko Leicester City rozegrał kolejne fantastyczne spotkanie – strzelił gola, stworzył sześć szans kolegom, a wszystko to zrobił z jakąś niewytłumaczalną łatwością. Nieraz wygląda to tak, jakby Silva wręcz unosił się nad murawą. Jego dwa gole przeciwko Newcastle wyglądają na pozór łatwo, ale oba to pokaz precyzji i niezwykłej techniki tego piłkarza.
Wracając jednak do problemu The Citizens… Wielu jego genezę wskazuje w osobie menedżera, Manuela Pellegriniego. Mistrzowie Anglii pod jego wodzą nie poczynili specjalnych postępów, a żaden z piłkarzy, których pozyskał nie stał się wiodącą postacią zespołu. Idealnym przykładem jest tu Mangala, kupiony za 40 milionów euro z FC Porto. Francuski stoper popełnia duże błędy i ma kłopoty z dyscypliną. Alvaro Negredo został wypożyczony do Valencii, Stevan Jovetić jest czwartym napastnikiem po tym, jak do klubu przyszedł Wilfried Bony, a Jesus Navas robi sporo wiatru na skrzydle, ale bez skutku. Na plus można ocenić Fernandinho, czyli człowieka od czarnej roboty w środku pola, dobrze też póki co wygląda transfer Martina Demichelisa. Doświadczony Argentyńczyk miał stracić miejsce w składzie na rzecz Mangali, a zagrał w ośmiu spotkaniach więcej, niż młodszy kolega.
Kolejna klęska w Lidze Mistrzów i brak mistrzostwa Anglii może doprowadzić do wstrząsu na Etihad Stadium, którego pierwszą ofiarą będzie Pellegrini. Chilijczyk po porażce z Barceloną został oskarżony o zły dobór taktyki i uporczywe stawianie na niezbyt skuteczne 4-4-2. Sam po meczu przyznał jednak, że winić należy nie jego strategię, a jej wykonawców, czyli piłkarzy. Takie słowa mogą prowadzić jedynie do tego, że El Ingeniero straci szatnię, a co za tym idzie posadę w Manchesterze.